Reklama

Od kilku lat samotnie wychowuję moją córkę, Anię. Codzienność wygląda u mnie tak samo. Praca od rana do późnego popołudnia, powrót do domu z bolącą głową i nogami, które marzą tylko o tym, żeby wreszcie odpocząć. W kuchni czeka zimna herbata, w zlewie piętrzą się naczynia, a w pokoju Ani cisza, albo jej wcale nie ma. Na początku myślałam, że to zwykły bunt nastolatki. Każdy mówił, że „takie są teraz dzieciaki”, czyli spóźnienia, wymówki, wagary. Ania potrafiła mnie przekonywać, że autobus się spóźnił, że była chora, że coś pomyliła w planie lekcji.

Reklama

Nie miałam siły się kłócić. Pracowałam, żebyśmy miały na rachunki i jedzenie, a wieczorami marzyłam tylko o tym, żeby się położyć. W szkole mówili, że nic jej się nie chce i że jest nieodpowiedzialna. Ale kiedy któregoś dnia zniknęła na cały tydzień, strach zmroził mi krew w żyłach. Nie odbierała telefonu, nie wracała na noc. Biegałam po sąsiadkach, choć nie mówiłam im oczywiście całej prawdy, pytałam koleżanki, ale nikt nic nie wiedział. Albo nie chciał mi powiedzieć...

Wracałam do domu i zadawałam sobie wciąż te same pytania. Może to ja zawiniłam? Może za dużo pracuję i nie zauważyłam, że coś złego się z nią dzieje? A potem narastała we mnie złość. Jak ona może tak mnie traktować? Ja haruję dniami, a ona ucieka ze szkoły i ma mnie za nic! Nocami wpatrywałam się w sufit i wyobrażałam najgorsze scenariusze. Czy coś jej się stanie? Czy spotka kogoś, kto ją skrzywdzi? Każdy dzwonek do drzwi, każdy telefon wywoływał we mnie drżenie rąk. Chciałam wierzyć, że to tylko etap, że Ania się opamięta. Nie zawiadamiałam służb, tylko czekałam... Wstyd mi, ale bałam się, co ludzie powiedzą... Ale w głębi serca wiedziałam, że jest bardzo źle.

Czułam się, jakbym dostała w twarz

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W pracy miałam dosyć wszystkiego i nie wiedziałam kompletnie, co robić. Na zewnątrz udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w środku szalałam z niepokoju. W mieszkaniu panował półmrok, a w pokoju Ani usłyszałam muzykę dudniącą tak głośno, że ściany drżały. Odetchnęłam, a jednocześnie zalała mnie fala wściekłości. Otworzyłam drzwi bez pukania.

– Ania, możemy porozmawiać? – zapytałam, starając się mówić spokojnie.

Córka leżała na łóżku z telefonem w ręku i nawet nie spojrzała w moją stronę.

– O czym? – mruknęła.

– O szkole i o tym, że to co zrobiłaś jest niedopuszczalne. Nie życzę sobie, żebyś tak znikała bez słowa, rozumiesz?! Gdzie byłaś, pytam?! Nie możesz tak uciekać z lekcji, przecież to twoja przyszłość.

Dopiero wtedy podniosła głowę i spojrzała na mnie z ironią.

– Przyszłość? A co mi ta szkoła daje? Nudne lekcje, nauczycieli, którzy mnie nie znoszą i ciągłe pretensje. To jest dla ciebie życie?

To jest twój obowiązek! – podniosłam głos. – Niszczysz sobie szansę, rozumiesz? Będziesz nikim, jeśli tak dalej pójdzie.

Wtedy wstała gwałtownie.

– Nikim? Ty mnie tak naprawdę w ogóle nie znasz! Dla ciebie liczą się tylko oceny i usprawiedliwienia. Ty się mną wcale nie interesujesz, tylko tym, co powiedzą nauczyciele! Nic cię nie obchodzi tylko ta głupia bzdurna szkoła!

Poczułam, jakbym dostała w twarz. Serce mi przyspieszyło.

– Jak możesz tak mówić? – wyszeptałam, ale ona już się nie zatrzymywała.

– To prawda! Nigdy nie pytasz, jak ja się czuję, czy czegoś się boję. Chcesz tylko, żebym była grzeczna i miała piątki, bo wtedy sąsiedzi i pani w sklepie powiedzą, że masz dobrą córkę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam jednocześnie złość i coś, co bolało jeszcze bardziej – świadomość, że w jej słowach kryła się cząstka prawdy. Może faktycznie nie pytałam, jak ona się czuje, bo byłam zbyt zmęczona, albo zbyt pochłonięta własnymi troskami.

– Przesadzasz – powiedziałam w końcu, ale mój głos był słaby.

– Nie. Jak zwykle gadasz tylko to, co sama chcesz usłyszeć – rzuciła, a potem znowu usiadła na łóżku i odwróciła się plecami.

Stałam w drzwiach kilka sekund, czując, jak moje ręce drżą. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o ścianę w korytarzu, nie wiedząc, czy bardziej jestem wściekła, czy złamana.

Jej słowa uderzyły jak grom

Kilka dni później odebrałam telefon ze szkoły. Usłyszałam, że mam się stawić na rozmowę z wychowawczynią. Od razu poczułam ścisk w żołądku. Byłam pewna, że pewnie znów usłyszę listę nieusprawiedliwionych nieobecności, kłamstw i kolejnych uwag. Szykowałam się na kolejną reprymendę, a w głowie układałam już zdania, jakimi obronię siebie i swoje starania. I przygotowywałam się na udawanie, że wszystko jest przecież w porządku...Weszłam do gabinetu razem z Anią. Była ponura, włosy zakrywały jej twarz, a w oczach miała tę obojętność, która potrafiła zranić bardziej niż krzyk. Spodziewałam się, że nauczycielka od razu zacznie wyliczać wszystkie przewinienia, ale zamiast tego spojrzała na nas spokojnie i powiedziała:

– Dziękuję, że przyszłyście. Chciałabym porozmawiać, ale nie o ocenach. Aniu, powiedz, kiedy ostatni raz czułaś się bezpiecznie?

Zamarłam. Takiego pytania się nie spodziewałam. Odwróciłam głowę w stronę córki. Ania spuściła wzrok i długo milczała. W końcu wyszeptała:

Jak byłam dzieckiem.

Te słowa uderzyły we mnie jak grom. Patrzyłam na nią i nie mogłam uwierzyć, że dopiero teraz słyszę coś takiego. Przecież zawsze myślałam, że daję jej dom, schronienie, poczucie stabilności. Tymczasem ona czuła coś zupełnie odwrotnego.

– Co masz na myśli? – zapytała spokojnie nauczycielka.

– Wtedy było łatwiej – odpowiedziała Ania. – Mama się śmiała, tata jeszcze z nami był. Teraz wszystko jest jakieś zimne.

Poczułam, że brakuje mi tchu. Chciałam zaprotestować, chciałam powiedzieć, że robię, co mogę, że się staram. Ale słowa znowu ugrzęzły mi w gardle. Zrozumiałam, że nie dostrzegałam jej sygnałów. Byłam przekonana, że to tylko lenistwo, zwykłe nastoletnie wymówki. Że robi to wszystko po to, by się lenić, słuchac muzyki i oglądać filmiki na telefonie.

Rozmowa trwała długo. Nauczycielka zadawała pytania, których ja nigdy bym nie zadała. Ania najpierw odpowiadała półsłówkami, potem coraz śmielej. Siedziałam obok i miałam wrażenie, że słucham nieznajomej dziewczyny, a nie własnego dziecka. Kiedy wyszłyśmy ze szkoły, czułam dziwną mieszaninę ulgi i strachu. Ulgi, że ktoś wreszcie do niej dotarł. Strachu, że ja sama przez tyle czasu byłam ślepa.

Byłam ogromnie wdzięczna

Po tamtym dniu w szkole wiedziałam już, że coś się zaczęło zmieniać. Nauczycielka zaprosiła nas na kolejne rozmowy, tym razem w spokojniejszej atmosferze, bez pośpiechu i formalności. Za każdym razem obawiałam się, że Ania zamknie się w sobie, że wpadnie w milczenie, które tak dobrze znałam. Ale ku mojemu zdziwieniu było inaczej. Na początku mówiła krótko, ostrożnie dobierając słowa, jakby sprawdzała, czy ktoś jej nie wyśmieje. Później coraz śmielej.

– Czasem mam wrażenie, że nikogo nie obchodzę – powiedziała podczas jednej z rozmów. – Wszyscy tylko pytają, co dostałam, czy mam zadanie, a nie jak ja się czuję.

– A jak się czujesz? – spytała nauczycielka.

Zmęczona. I ciągle się boję. – spojrzała na mnie, ale szybko odwróciła wzrok. – Boję się, że nic mi się nie uda.

Siedziałam obok i słuchałam, a serce ściskało mi się coraz mocniej. Nigdy nie usłyszałam od niej takich słów w domu. Mnie się wydawało, że ona po prostu nie chce się starać, że szuka wymówek. Dopiero teraz zrozumiałam, że za tym kryła się prawdziwa rozpacz. W drodze powrotnej do domu próbowałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Aniu… – zaczęłam niepewnie. – Nie wiedziałam, że tak się czujesz.

– Bo nigdy nie pytałaś – odpowiedziała krótko.

To zdanie utkwiło mi w głowie na długo. Wracało wieczorami, gdy siedziałam sama przy kuchennym stole. Zrozumiałam, że ja i zresztą szkoła też przez długi czas patrzyliśmy na nią tylko przez pryzmat wyników. Nie pytałam o lęki, nie chciałam słyszeć o porażkach, tylko o planach i sukcesach. Z każdym spotkaniem widziałam, jak w obecności nauczycielki, potem pedagożki i psycholożki szkolnej, córka rozluźnia się, jak jej głos staje się pewniejszy. Nie ufała jeszcze do końca, ale pierwszy raz od dawna mówiła szczerze. Wychodząc z jednej z takich rozmów, poczułam coś, czego nie czułam od lat – wdzięczność. Byłam wdzięczna, że znalazł się ktoś, kto potrafił dotrzeć do mojej córki wtedy, gdy ja sama zgubiłam drogę.

Cieszyłam się z małych kroków

Pierwsze dni po tamtych spotkaniach były niepewne. Każdego ranka zastanawiałam się, czy Ania pójdzie do szkoły, czy znowu znajdzie pretekst, żeby zostać w domu, albo, nie daj Boże, uciec. Nie wiedziałam, gdzie wtedy była, pewnie u którejś z koleżanek. Nie chciałam jej już zmuszać krzykiem ani groźbami do pójścia do szkoły. Zamiast tego czekałam, patrzyłam i uczyłam się milczeć, kiedy wcześniej podnosiłabym głos.

Ku mojemu zdziwieniu zaczęła wychodzić coraz częściej. Najpierw na pojedyncze lekcje, potem na pół dnia, w końcu na cały plan. Nie dlatego, że ktoś jej kazał. Robiła to, bo ktoś wreszcie jej słuchał. Pewnego wieczoru, kiedy siedziała przy biurku, podeszłam do niej i zauważyłam otwarte zeszyty. Zawsze zamykała je na mój widok, jakby chciała udowodnić, że nauka nie jest dla niej ważna. Tym razem nawet nie zakryła kartek.

– Co robisz? – zapytałam cicho.

– Zadanie domowe – odpowiedziała. – Pani kazała mi napisać opowiadanie o tym, co daje mi poczucie spokoju.

– I co napisałaś? – chciałam zabrzmieć neutralnie, ale czułam, że serce bije mi szybciej.

– Jeszcze nic. – odłożyła długopis. – Ale wiem, że to nie szkoła ani dom. Tylko raczej może... rozmowa.

Kilka dni później, kiedy wracałyśmy razem autobusem, powiedziała nagle:

– Pani K. pyta mnie o rzeczy, o które ty nigdy nie pytałaś.

Zrobiło mi się gorąco. Te słowa bolały, bo wiedziałam, że są prawdziwe. Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu. Nie ja byłam tą, która potrafiła otworzyć jej serce. Ale po chwili zrozumiałam, że to nie ma znaczenia. Ważne, że wreszcie ktoś jej dał poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli nie byłam to ja. Od tamtej pory nie czekałam już na cudowną poprawę. Nie oczekiwałam piątek ani pochwał. Cieszyło mnie, że rano zakłada plecak i wychodzi z domu. To był dla mnie sygnał, że ma jeszcze siłę, by spróbować.

Czasem wystarczy 1 pytanie

Patrząc z perspektywy czasu, widzę, jak łatwo było mi uwierzyć w słowa, że moja córka jest leniwa i trudna. Myślałam, że jest niewdzięczna. Sama powtarzałam to w myślach, a potem – w złości – mówiłam jej prosto w twarz. Wydawało mi się, że krzykiem i karami ją obudzę. Nie przyszło mi do głowy, by po prostu zapytać: „Co się z tobą dzieje?”.

Dziś wiem, że oceny i obecności w dzienniku to tylko ułamek życia dziecka. Reszta kryje się w tym, czego nie widać na pierwszy rzut oka – w lękach, w poczuciu samotności, w potrzebie bycia zauważoną. Ania jeszcze nie jest spokojna, nie wszystko nagle jak za dotknięciem czarodziejsiej różdżki się zmieniło. Czasami nadal wraca późno, czasami zamyka się w pokoju i nie chce rozmawiać. Ale idzie do szkoły. Siada przy biurku. Czasem nawet opowie coś, czego wcześniej nigdy bym nie usłyszała. To są drobne kroki, ale dla mnie ogromne.

Ostatnio wracałyśmy razem autobusem. Siedziałyśmy obok siebie, a ja bałam się cokolwiek powiedzieć, żeby nie zepsuć tej chwili. Milczenie, które kiedyś było między nami murem, tym razem okazało się spokojne, jakbyśmy obie wiedziały, że możemy siedzieć obok siebie i to wystarczy. Patrzyłam przez okno i pomyślałam, że czasem wystarczy jedno pytanie, zadane we właściwym momencie, żeby odmienić czyjeś życie. Ja nie zadałam go w porę. Zrobiła to nauczycielka. Ale dzięki temu dostałam szansę, żeby spróbować być matką, jakiej moja córka naprawdę potrzebuje.

Monika, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama