„Myślałam, że dla synowej jestem jak druga mama. Jędza przy wszystkich nazwała mnie pasożytem i wyprosiła z mieszkania”
„Usiadłam, czując, że coś wisi w powietrzu. Dzieci paplały wesoło, ale między nami trojgiem było jakby zimniej niż zazwyczaj. Kuba spoglądał raz na żonę, raz na mnie”.

- Redakcja
Nie każda teściowa musi być złośliwa. Naprawdę się starałam. Wychowałam dwóch synów, a kiedy starszy się ożenił, przyjęłam jego żonę jak własną córkę. Tak mi się przynajmniej wydawało. Pomagałam, jak tylko mogłam: gotowałam, sprzątałam, chodziłam na zakupy z wnuczką, zostawałam z dziećmi, gdy młodzi szli do kina albo na randkę. A że zamieszkałam z nimi po śmierci męża? Przecież to była ich propozycja, nie moja. Nie prosiłam o wiele. Trochę spokoju, herbaty z cytryną wieczorem i dobre słowo od czasu do czasu. Dobre słowa zniknęły szybciej, niż się spodziewałam. A potem wydarzyło się coś, czego nigdy się nie spodziewałam.
Ugryzłam się w język
– Mamo, mogłabyś nie rozkładać tych butów w korytarzu? – zapytała z lekkim westchnieniem Aneta, wracając z pracy.
Miała na sobie jasny płaszcz, który od razu zrzuciła na oparcie krzesła.
– One tylko schną. Mała wskoczyła dziś w kałużę – tłumaczyłam spokojnie, zerkając na karton pod kaloryferem.
– Przecież one tu stoją od rana... I po prostu śmierdzą – dodała, jakby mówiła sama do siebie.
Ugryzłam się w język.
– Dobrze, wyniosę je – powiedziałam, zginając się z trudem, żeby podnieść karton.
– Zostaw, już ja to zrobię – syknęła, chwytając go z podłogi.
– Nie chciałam ci przeszkadzać. Przecież tylko pomagam. Chciałam, żeby miała suche buciki do przedszkola.
– Ja wiem... Po prostu... czasem czuję, że wszystko tu się plącze pod nogami.
Zamilkłam. Przez głowę przemknęła mi myśl, że jeszcze niedawno sama proponowała, żebym się do nich wprowadziła.
– Gdyby nie ty, nie miałabym gdzie pójść po śmierci Staszka – szepnęłam. – Ale jeśli teraz przeszkadzam...
– Nie mów tak – westchnęła. – Po prostu... czasem jest mi trudno. Wszystko naraz.
Nie ciągnęłam dalej rozmowy.
Zrobiło mi się duszno
Tego dnia zrobiłam ich ulubione klopsiki w sosie koperkowym.
– Twoje ulubione, Kubuś, pamiętasz?– zaśmiałam się, stawiając półmisek.
– Dzięki, mamo – mruknął, nie podnosząc wzroku znad telefonu. – Zaraz spróbuję.
Synowa też nic nie powiedziała. Odsunęła się tylko, kiedy chciałam nalać jej kompotu.
– Naleję sobie – rzuciła krótko.
Usiadłam, czując, że coś wisi w powietrzu. Dzieci paplały wesoło, ale między nami trojgiem było jakby zimniej niż zazwyczaj. Kuba spoglądał raz na żonę, raz na mnie.
– Pyszne – odezwała się Małgosia. – Babciu, dasz jeszcze sosu?
– Oczywiście, kochanie – podałam jej wazę z dumą. – Dla ciebie to i cały garnek.
Wtedy Aneta odłożyła widelec.
– Mamo, możemy pogadać po kolacji? Sama na sam?
Zamarłam.
– A nie możemy teraz? – zapytałam ostrożnie.
– Nie przy dzieciach – ucięła.
Zrobiło mi się duszno. Wiedziałam już, że to nie będzie miła rozmowa.
– Dobrze – odpowiedziałam, próbując uśmiechnąć się do wnuków.
Krew odpłynęła mi z twarzy
Zmywałam naczynia, żeby czymś zająć ręce. Synowa weszła do kuchni, oparła się o framugę.
– Mamo, nie obraź się… ale musimy coś ustalić – zaczęła, spuszczając wzrok na podłogę.
– Ustalajmy – powiedziałam cicho, nie odwracając się od zlewu.
– Wiem, że chcesz pomóc. Doceniam to, naprawdę… Jednak czasami czuję się, jakbyśmy nie mieli własnego domu. Jakby wszystko było twoje.
– Moje? – odwróciłam się z mokrą szklanką w dłoni. – Dziecko, ja tylko robię to, co robi każda matka. Sprzątam, gotuję, z dziećmi…
– Wiem. Czasami przez to czuję się… zbędna. A Kuba też... Mamy wrażenie, że nie mamy przestrzeni.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Czyli przeszkadzam? – wyszeptałam. – Przeszkadza wam, że jestem?
– To nie tak. Chcielibyśmy żyć po swojemu. Ty też zasługujesz na spokój.
– Mam spokój. Tu, z wami. Przecież mówiłaś…
– Mówiłam wtedy, bo było ci ciężko po śmierci taty. To miało być na chwilę. A minęły już dwa lata.
Zamilkłam. Szklanka pękła w moich dłoniach z cichym trzaskiem.
– Czyli mam się wynieść?
– Nie teraz, mamo. Po prostu… pomyślmy o innych rozwiązaniach.
– Serio?
– Tylko mówię, że warto rozważyć...
Nie chciałam się narzucać
W sobotę przyszli znajomi syna – ta ich nowa paczka z pracy. Młodzi, hałaśliwi, pachnący drogimi perfumami. Nie chciałam się narzucać, posiedziałam chwilę w pokoju, potem przeniosłam się do kuchni. Nikt mnie nie zaprosił do stołu. Zostawiłam ciasto. Czekoladowe. Wiem, że lubią.
– A to, kto piekł? – zapytała jedna z kobiet, zerkając na paterę.
– Moja teściowa – rzuciła Aneta, śmiejąc się krótko. – Nasz domowy cukiernik i domowy… pasożyt w pakiecie.
Zamarłam przy czajniku. Może się przesłyszałam? Może to był żart? Głupi, niefortunny? Weszłam do salonu. Spojrzeli na mnie jak na ducha.
– Co to miało znaczyć?– powiedziałam powoli
Zrobiła się czerwona. Kuba zakrył twarz ręką. Wszyscy ucichli.
– Mamo, nie bądź taka drażliwa. To tylko żart… – mruknęła.
– Żart? Pasożyt?
– No... Takie przekomarzanie. Jak w każdej rodzinie, przecież...
– Nie wiedziałam, że jestem dla ciebie ciężarem – powiedziałam cicho. – Skoro tak się o mnie mówi przy obcych...
– Mamo, daj spokój! Przecież nie powiedziałam nic złego – warknęła. – Nie dramatyzuj!
– Przesiedziałam z twoimi dziećmi setki godzin. Prasowałam twoje sukienki. Odbierałam przesyłki, gotowałam obiady, kiedy ty robiłaś karierę. A teraz jestem pasożytem?
Nie odpowiedziała. Już wiedziałam, że to nie był lapsus. To było to, co naprawdę o mnie myślała.
Chciałam zniknąć
Zasnęłam tej nocy dopiero nad ranem. Budziłam się co chwilę. Próbowałam znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie, ale żadne nie pasowało. Rano wstałam wcześniej niż zwykle. Cicho spakowałam swoje rzeczy do starej walizki. Nie miałam planu, chciałam tylko zniknąć. Kiedy Aneta weszła rano do kuchni, spojrzała na torbę przy drzwiach i zmarszczyła brwi.
– Co to ma być? – zapytała, parząc herbatę.
– Wychodzę. Tak będzie lepiej.
– Mamo, no weź, nie rób sceny.
– Sceny? To nie ja urządziłam spektakl przy swoich znajomych.
– Przesadzasz. Serio. Po co ten dramatyzm?
– Nie jestem meblem, który się przestawia, kiedy zaczyna przeszkadzać. Jestem człowiekiem. Twoją teściową.
– Mamo... – westchnęła. – Po prostu się pogubiłam. Za dużo wszystkiego. Dzieci, praca, mało przestrzeni. Ty jesteś wszędzie.
–Chciałaś, żebym była. Sama mnie tu ściągnęłaś.
Zamilkła. Wzięła kubek do ręki, jakby się za nim chowała.
– Gdzie ty pójdziesz?
– Mam znajomą w dzielnicy obok. Póki co – tam. A potem się zobaczy.
– Nie chcę, żebyś odchodziła… – powiedziała nagle cicho. – Tylko żeby… było normalnie.
– Dla ciebie normalnie to beze mnie.
Chwyciłam walizkę. Dzieci jeszcze spały. I dobrze. Nie chciałam łez ani tłumaczeń. Już dość się nasłuchałam. Zamknęłam za sobą drzwi.
Serce mi pękło
Mieszkanie u znajomej było tymczasowe. Jednak miałam ciszę. I nikt mnie nie nazywał pasożytem. Aneta dzwoniła. Najpierw codziennie. Potem raz w tygodniu. Nie odbierałam. Nie potrafiłam. Po miesiącu pojawiła się pod drzwiami. Z bukietem tulipanów.
– Mamo… możemy porozmawiać?
Wpuściłam ją. Usiadła niepewnie na krześle przy stole.
– Nie przyszłam cię namawiać do powrotu. Wiem, że zawaliłam. Nie potrafiłam być córką, którą sobie wyobrażałaś. Może dlatego, że nigdy nią nie byłam.
– Wystarczyło być człowiekiem.
– Byłam zmęczona. Przytłoczona. I... szukałam winnego.
– Znalazłaś we mnie.
– Tak. Bo było wygodnie. Bo wiedziałam, że nie odejdziesz. A potem... odeszłaś.
Patrzyłam na nią długo. Była kobietą – zranioną, pogubioną, ale próbującą coś naprawić.
– A dzieci?
– Tęsknią. Codziennie pytają o ciebie.
Wtedy serce mi pękło. Odwróciłam głowę, żeby nie widziała łez.
– Czy mogę przyjechać z nimi w sobotę? Na ciasto?
– Tylko jak sama upieczesz – uśmiechnęłam się przez łzy.
– Umowa stoi.
Nie wróciłam już do ich mieszkania. Synowa przyjeżdżała co tydzień z dziećmi. Z własnym ciastem, czasem przypalonym. Rozmawiałyśmy jak dwie kobiety. Bez iluzji. Ale z szacunkiem.
Cecylia, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znicz na grobie męża zgasł tuż po zapaleniu, a to zły znak. To, co stało się potem, przewróciło mój świat do góry nogami”
- „1 listopada tonęłam w żalu. Stojąc przy rodzinnym grobie, usłyszałam głos, który wybudził mnie z marazmu”
- „Odwołałam wesele, bo teściowa we wszystko się wtrącała. Zamiast kompromisów jasno wskazałam jej miejsce w szeregu”