„Myślałam, że dobrze nam się powodzi, do czasu aż komornik zapukał do drzwi. Mąż okazał się kłamcą”
„Nie mamy willi z basenem, ale dzieci chodzą na zajęcia dodatkowe, nie brakuje nam na podstawowe potrzeby. Mamy mieszkanie, niewielkie, ale własne i sprawny samochód. Czasem marzyłam o większym domu, czasem o wakacjach w ciepłych krajach, ale wiedziałam, że nie każdy ma tyle, co my”.

- Redakcja
Nie jesteśmy bogaci. Nigdy nie byliśmy. Ale zawsze myślałam, że jesteśmy bezpieczni. Mamy dwójkę dzieci – Julkę i Franka – i nasze życie toczy się w dość przewidywalnym rytmie. Poranki to wieczna gonitwa z kanapkami, butami, spóźnionymi autobusami. Po pracy odbieram dzieci, wracamy do domu, gotuję obiad. Wieczorami oglądamy coś wspólnie, czasem gramy w planszówki. Weekendy? Czasem u moich teściów na wsi, czasem na rowerach w pobliskim lesie. Nic wielkiego. Ale w tym właśnie była jakaś nasza zwyczajna stabilność.
Adam prowadzi swoją firmę. Zawsze był przedsiębiorczy. Gdy się poznaliśmy, mówił, że nie nadaje się na etat, że potrzebuje swobody, że „lubi ryzyko, ale zawsze ma plan”. I ja w to wierzyłam. Wierzę do dziś – przynajmniej chcę wierzyć. Nigdy nie wtrącałam się w jego interesy. Nie z braku zainteresowania, tylko z zaufania. To był taki nasz niepisany podział – on ogarnia sprawy „na zewnątrz”, ja – te „w środku”.
Nie mamy willi z basenem, ale dzieci chodzą na zajęcia dodatkowe, nie brakuje nam na podstawowe potrzeby. Mamy mieszkanie – może niewielkie, ale własne – i samochód, który nie świeci nowością, ale bardzo sprawnie jeździ. Czasem marzyłam o większym domu, czasem o wakacjach w ciepłych krajach, ale potrafiłam sobie powtarzać: „Jest dobrze, przecież nie każdy ma tyle, co my”. Nigdy bym nie przypuszczała, że wszystko to – całe nasze „jakoś się kręci” – może się rozpaść w kilka minut. Wystarczyło jedno pukanie do drzwi.
Świat się nagle zatrzymał
– Franek, nie kop siostry! – zawołałam przez ramię, prowadząc dzieci chodnikiem. Szliśmy z zakupami spod szkoły, w torbie makaron, mleko i paczka chrupków, bo Julka wyprosiła. Był piątek, dzień naleśników. Z tyłu głowy miałam plan, żeby położyć dzieci wcześniej spać i obejrzeć z Adamem film.
Ale nie obejrzeliśmy. Zobaczyłam go już z daleka – mężczyzna w ciemnej kurtce, stojący pod naszym blokiem, oparty o drzwi wejściowe. W ręku trzymał czarną teczkę, a spojrzenie miał takie… niepokojąco pewne.
– Pani Karolina Maj? – zapytał, gdy podeszłam.
– Tak? – odpowiedziałam ostrożnie, przytrzymując Franka, który właśnie próbował wrzucić coś Julce za kołnierz.
– Komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym... – zaczął. I nagle świat się zatrzymał.
Nie pamiętam dokładnie, co mówił. Tylko że „zajęcie majątku”, że „wezwanie do zapłaty”, że „postępowanie egzekucyjne”. Wręczył mi plik dokumentów, a moje dłonie zaczęły drżeć tak mocno, że papier zafurkotał jak na wietrze.
– To jakaś pomyłka – wykrztusiłam. – My nie mamy długów. Mój mąż... wszystko mamy opłacone...
Komornik spojrzał na mnie spokojnie. Bez cienia emocji. Jakby już nie raz słyszał te słowa.
– Mąż nie poinformował pani o toczących się sprawach? – zapytał. I to pytanie było jak nóż.
Dzieci stały jak zamurowane. Julka trzymała moje ramię, Franek patrzył, nic nie rozumiejąc. Gdy Adam wrócił do domu, wręczyłam mu dokumenty.
– O co chodzi, Adam?! – głos mi zadrżał.
– To tylko pomyłka – mruknął, unikając wzroku. – Wszystko mam pod kontrolą.
Tylko że ja już wiedziałam. Nic nie jest pod kontrolą.
Łzy cisnęły mi się do oczu
Czekałam, aż dzieci zasną. Julka długo się kręciła, coś ją „zabolało w brzuszku”, a Franek upierał się, żeby jeszcze raz przeczytać tę samą książkę. Przeczytałam. Głos mi się łamał, litery rozmywały. Wreszcie – cisza. Zeszłam do kuchni. Adam siedział przy stole, udając, że przegląda faktury. Na stole leżały teczki, ale jego wzrok błądził gdzieś obok.
– Mów – powiedziałam chłodno, stając naprzeciwko.
– Karolina… – westchnął. – Proszę cię, nie teraz. Jestem zmęczony.
– Mów teraz – powtórzyłam. – Albo idę jutro do prawnika z tymi papierami.
Spojrzał na mnie, pierwszy raz naprawdę. I zrozumiał, że nie żartuję.
– Dobrze. Jest trochę długów. Ale to nic takiego. Przejściowe trudności. Mam plan.
– Trochę?! Komornik stał dzisiaj pod naszymi drzwiami, Adam. Dzieci to widziały. A ty mówisz „trochę”?! Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bo nie chciałem cię martwić!
– Teraz jednak się martwię! To jest życie w kłamstwie! – krzyknęłam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.
Adam wstał. Chciał mnie dotknąć, może objąć, ale odsunęłam się.
– Ja... po prostu... chciałem to ogarnąć sam. Jak mężczyzna – rzucił.
– Jak tchórz. Jak ktoś, kto nie traktuje mnie jak partnera.
I wtedy pierwszy raz to poczułam, że ten dom, ten związek, może być jedną wielką atrapą.
Robił ze mnie idiotkę
Była sobota. Adam siedział zamknięty w gabinecie od rana, dzieci bawiły się na dywanie, a ja krzątałam się po domu bez celu. Odkładałam naczynia, składałam pranie, myłam lustro, choć było czyste. Chciałam czymś zająć ręce, byle nie myśleć. Ale i tak myślałam. Zatrzymałam się przed drzwiami do jego pokoju, gdy usłyszałam głos.
– Tak, kolejna windykacja przyszła. Ale spokojnie, ogarniam to... – Adam mówił półgłosem, ale w mieszkaniu była taka cisza, że słyszałam każde słowo. – Jeszcze trochę i się wywinę. Ona nic nie wie. Myśli, że wszystko gra. Taka głupiutka.
Zrobiło mi się gorąco. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Weszłam bez pukania.
– Taka głupiutka, tak? – spytałam cicho.
Adam odwrócił się gwałtownie, telefon upadł na biurko.
– Karolina... to nie tak...
– To jak? – wpatrywałam się w niego jak w obcego. – Miałam być twoją żoną. Partnerką. A ty robisz ze mnie idiotkę?
– Chciałem cię chronić...
– Nie kłam. Chciałeś ukryć, że zawaliłeś wszystko.
Przez moment nikt się nie odzywał. Potem Adam opadł na krzesło, jakby uszło z niego powietrze.
– Wszystko się rozsypało... nie wiedziałem już, co robić...
Stałam jak sparaliżowana. W jednej chwili wszystko przestało być moje – ten dom, to małżeństwo, nasze wspólne życie. Wszystko było jego planem. Ja – tylko marnym pionkiem.
Wpadł w spiralę kłamstw
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w salonie. Dzieci były u mojej mamy – zadzwoniłam rano, że muszę coś załatwić, nie umiałam powiedzieć jej więcej. Adam trzymał w dłoniach kubek, choć kawa już dawno wystygła. Ja bawiłam się obrączką, coraz luźniejszą na palcu. To nie był zwykły dzień. To był pierwszy dzień końca.
– Dlaczego? – spytałam wreszcie.
Milczał. Tylko westchnął ciężko.
– Firma... od dawna nie przynosi zysków. Najpierw podrożały materiały. Potem odszedł największy klient. Zaczęły się opóźnienia w płatnościach. Chciałem to odrobić. Wziąłem kredyt. A potem kolejny. I tak... wpadłem w spiralę.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? – głos mi zadrżał. – Może moglibyśmy coś razem wymyślić. Sprzedać samochód, oszczędzać, cokolwiek...
Spojrzał na mnie smutno.
– Bo się wstydziłem. Bo jesteś lepsza ode mnie. Zawsze byłaś. Rozsądna, spokojna, mądra. A ja... ja chciałem być tym, na kim możesz się oprzeć. Nie tym, który zawiódł.
– Nie zawiodłeś mnie przez firmę – odpowiedziałam szeptem. – Zawiodłeś mnie, bo kłamałeś. Przez to, że mnie zepchnąłeś z własnego życia.
Adam ukrył twarz w dłoniach. Milczałam. Nie płakałam. W tamtej chwili nie czułam już gniewu. Tylko zimne, bolesne rozczarowanie. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, kim właściwie jest ten człowiek. Czy kiedykolwiek go znałam?
Coś we mnie umarło
Przez kolejne dni w domu panowała dziwna cisza. Dzieci wyczuwały napięcie – były grzeczniejsze niż zwykle, jakby się bały, że jeśli będą za głośno oddychać, coś się rozpadnie. Adam unikał mnie wzrokiem. Wstawał wcześnie, wracał późno. Ja żyłam na autopilocie: praca, dzieci, obiad, pranie. I myśli. Natrętne, bolesne myśli.
W czwartek wieczorem siedziałam z zeszytem i kalkulatorem. Przejrzałam wszystkie nasze konta, oszczędności, raty. Zrobiłam listę rzeczy do sprzedania – nie sentymentalnie, tylko logicznie: telewizor, samochód, sprzęt z garażu. Zadzwoniłam do biura informacji kredytowej, zaczęłam czytać o upadłości konsumenckiej. Nie wiedziałam jeszcze, którą drogę wybierzemy, ale czułam jedno, że nie chcę żyć w kłamstwie. I nie chcę się poddać.
– Musimy coś ustalić – powiedziałam Adamowi tego wieczoru. – Nie wracajmy do przeszłości. Teraz potrzebuję planu. Konkretów. Wiem, że zawiodłeś. Ale jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz – to będzie koniec. Tym razem prawdziwy.
Patrzył na mnie długo, ze spuszczonym wzrokiem. Potem tylko skinął głową. Powoli, bez słowa. Nie wyprowadziłam się. Nie złożyłam pozwu. Ale coś we mnie umarło. Może to była naiwność, może ślepa wiara. Teraz zostało tylko jedno: rzeczywistość. I to, czy jeszcze damy radę się w niej odnaleźć razem.
Karolina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy synek szedł do 1 klasy, bałem się, że szkoła go zniszczy tak jak mnie. Oddałbym wszystko, by mu tego oszczędzić”
- „Chciałem zrobić schabowe jak u mamy, ale wyszła katastrofa. Cała rodzina kpiła ze mnie miesiącami”
- „Mąż wmawiał mi, że bez niego jestem nikim, a potem mnie zostawił. Gdy wrócił po latach, chciał wydoić mnie z kasy”