Reklama

Mówią, że po trzydziestce kobieta wie, czego chce. Ja najwyraźniej nie wiedziałam. Gdy założyłam konto na portalu randkowym, nie szukałam przygody – raczej towarzysza, kogoś do rozmów, może wspólnych wyjazdów za miasto. Zresztą, sama już nie byłam pewna, czego tak naprawdę pragnę. Mężczyzna, z którym wymieniłam kilkanaście wiadomości, wydawał się dojrzały, błyskotliwy, z klasą. Umówiliśmy się w eleganckiej restauracji, a ja – pełna ekscytacji – kupiłam nową sukienkę i umalowałam się jak na maturę. Tylko że... tego wieczoru zamiast poznawać kogoś nowego, otworzyłam drzwi do przeszłości, której nie chciałam wspominać.

Reklama

Profil idealnego mężczyzny

Od razu rzuciło mi się w oczy, że nie ma zdjęcia twarzy. Jedynie sylwetka – mężczyzna w płaszczu, stojący gdzieś przy nadmorskim molo. Zapytałam go o to. Odpisał z wdziękiem:

– Wolę, by ludzie poznawali mnie za to, co mam do powiedzenia, nie jak wyglądam.

Zaintrygował mnie. Potem był cytat z Kunderą, kilka refleksji o książkach i jazzowej muzyce. Zakończył wiadomość czymś, co kompletnie mnie rozbroiło:

– Lubię obserwować ludzi w restauracjach. Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale twarze mówią więcej niż słowa.

Widziałam już dziesiątki takich profili – pełne banałów, pustych frazesów, zdjęć z siłowni. A tu – elegancja, styl i coś, co przypominało mi listy z innej epoki. Nie wahałam się długo. Po czwartej rozmowie zaproponował spotkanie. Klasycznie: kolacja w spokojnej restauracji przy rynku, białe wino, subtelna muzyka w tle. Miałam poczucie, że to będzie coś wyjątkowego.

W dniu randki przejrzałam się w lustrze z niepewnością. Kremowa sukienka, złote kolczyki, czerwone usta.

– Idziesz spotkać faceta, nie egzaminatora – mruknęłam do siebie i wyszłam. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam.

Niepokój przy stoliku w kącie

Weszłam do restauracji z lekkim drżeniem serca. Miałam nadzieję, że przyjdzie przed czasem, bo nienawidzę tej niezręczności, kiedy muszę krążyć między stolikami i nerwowo rozglądać się za kimś, kogo nie znam. Kelnerka zaprowadziła mnie do stolika w kącie, gdzie podobno miał już na mnie czekać. Spojrzałam – siedział odwrócony do mnie bokiem, czytał menu. Starszy, siwiejący na skroniach, w garniturze. Poczułam ulgę. Wyglądał… odpowiednio.

– Dzień dobry – powiedziałam z uśmiechem, zdejmując płaszcz.

Odłożył kartę i spojrzał na mnie. I wtedy... serce mi zamarło.

– Wiktoria? – jego głos był znajomy do bólu. Ciepły, trochę chrapliwy, z charakterystycznym przeciąganiem samogłosek.

Pan... pan Mirosław?

Zrobiło mi się gorąco. Nie, to niemożliwe. Nie mógł to być on. Ale był. Mirosław W. – mój nauczyciel historii z liceum. Ten sam, który dawał mi piątki za referaty, którego bały się koleżanki z klasy, bo miał opinię surowego, wymagającego. A ja? Ja byłam tą cichą, co zawsze siedziała w trzeciej ławce, spisywała notatki i nigdy nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. Teraz on patrzył na mnie z rozbawieniem, jakby ta sytuacja była jakąś anegdotą, a nie totalnym szokiem.

– To się porobiło – mruknął, wskazując mi miejsce naprzeciwko.

Usiadłam jak w transie. Próbowałam się uśmiechnąć, ale twarz mi zdrętwiała. Miałam wrażenie, że zaraz wyciągnie dziennik i zacznie mnie odpytywać z rozbiorów Polski.

Lekcja, której nie zapomnę

– Nie sądziłem, że spotkamy się w takich okolicznościach – powiedział z uśmiechem, jakby to była tylko zabawna historia z życia.

Nie odpowiedziałam od razu. Próbowałam zapanować nad nerwami. Po co on tu jest? Po co się umawia na randki, nie mówiąc, kim jest? Przez chwilę rozważałam, czy nie wstać i nie wyjść, ale coś mnie powstrzymało. Może ciekawość. Może fakt, że nie był tym samym człowiekiem, którego pamiętałam. Wyglądał dostojnie, był uprzejmy, nie miał już tego chłodnego spojrzenia, które paraliżowało mnie na lekcjach.

– Trochę to... dziwne – wydukałam w końcu, zakładając niespokojnie kosmyk włosów za ucho. – Spotkać nauczyciela na randce. I to... mojego nauczyciela.

– A ty już nie jesteś uczennicą – odpowiedział spokojnie. – I ja nie jestem już nauczycielem. Zrezygnowałem dwa lata temu. Teraz piszę artykuły naukowe, trochę publikuję. No i, jak widać, próbuję się odnaleźć w randkowej rzeczywistości.

Wziął łyk wina, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam się, jakbym znowu była oceniana.

– Wiesz, że byłaś jedną z moich ulubionych uczennic?

Zmroziło mnie. Jego ton był... ciepły, ale jednocześnie na granicy tego, co uznałabym za komfortowe. Zbyt osobisty. Zbyt nie na miejscu.

– Nie pamiętam, żebyśmy rozmawiali kiedykolwiek prywatnie – rzuciłam ostrożnie, chcąc przywrócić granice.

Właśnie. I to był błąd.

Zamilkłam. Po raz pierwszy tego wieczoru poczułam, że to nie ja powinnam się czuć nieswojo.

Przy deserze odżyły wspomnienia

Wino zniknęło z kieliszków szybciej, niż planowałam. On mówił o sobie – o tym, jak bardzo szkoła go wypaliła, o tym, jak zmarła jego żona trzy lata temu, o samotności. Słuchałam w milczeniu, trochę z przyzwoitości, trochę dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć. To nie był już pan W. z sali 209. To był mężczyzna z bagażem doświadczeń, zmęczony, ludzki. I nagle moje wspomnienia zaczęły wracać.

Przypomniało mi się, jak kiedyś zostałam po lekcji, by zapytać o pracę domową. Jak pochylił się nade mną, zbyt blisko, jego ręka spoczęła na moim ramieniu tylko na sekundę – ale pamiętam to do dziś. Albo tamten dzień, kiedy miał zły humor i potraktował mnie ostro za spóźnienie, a potem... patrzył, jak wychodzę, z czymś dziwnym w oczach. Wtedy to zignorowałam, zrzuciłam na stres. Ale teraz...

– Dlaczego nie powiedziałeś, kim jesteś? – spytałam cicho, gdy kelner przyniósł deser – tarteletkę z malinami, którą zamówił dla nas obojga.

– Nie chciałem cię przestraszyć. I nie sądziłem, że mnie poznasz. Minęło przecież... piętnaście lat?

– Czternaście.

Spojrzał na mnie z uśmiechem, jakby cieszyło go, że pamiętam.

– Wtedy byłaś dziewczyną. Teraz jesteś kobietą.

Poczułam dreszcz. Nie był komplement. Był jak powtórka czegoś, czego nie chciałam wtedy zauważyć. Wzięłam widelec do ręki, ale deser przestał mnie interesować.

Czy to czas na ucieczkę?

– Przepraszam, muszę na chwilę do łazienki – powiedziałam, wstając zbyt gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało, jakby chciało mnie zatrzymać.

W lustrze w toalecie wyglądałam, jakbym właśnie wróciła z przesłuchania. Spięte ramiona, ściągnięte brwi, usta w cienką linię. Oblałam twarz zimną wodą, próbując uspokoić oddech. Przez głowę przelatywały mi dziesiątki myśli – czy przesadzam? Przecież nie zrobił nic złego. A jednak... coś było nie tak.

Wracając, przy stoliku zobaczyłam, że zdjął marynarkę, rozluźnił kołnierzyk. Był swobodny, jakbyśmy znali się od zawsze. Na mój widok uśmiechnął się promiennie.

Już myślałem, że uciekłaś.

– Powinnam?

Zawahał się. Przez sekundę jego twarz straciła lekkość. A potem westchnął.

– Może. Ale chciałem cię poznać. Naprawdę. To nie miała być gra.

Usiadłam z powrotem, ale trzymałam torebkę na kolanach, gotowa wstać w każdej chwili.

– Przeszłość to dziwna rzecz – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy. – Myślimy, że zostawiliśmy ją za sobą, a potem przychodzi zupełnie nieoczekiwanie.

A może trzeba jej dać drugą szansę?

– Albo zamknąć drzwi na dobre.

Rozmowa ucichła. Zapłacił za kolację, nawet nie próbując się spierać. Pod restauracją pocałował mnie w dłoń, jakbyśmy byli w XIX wieku. Potem odszedł. A ja stałam chwilę na chodniku, czując, że nie wiem, czy właśnie coś zakończyłam... czy może nieświadomie coś otworzyłam.

Nie potrafiłabym z nim być

Wróciłam do domu na drżących nogach. Klucze nie chciały trafić do zamka, jakby mój własny dom nie chciał mnie wpuścić. Zrzuciłam buty, usiadłam na podłodze i przez długi czas gapiłam się w ciemność. Wciąż czułam jego wzrok na dłoni, ten krótki pocałunek – nie namiętny, ale jakby symboliczny, domykający coś, czego nie umiałam nazwać.

Następnego dnia obudziłam się z ciężką głową, jak po przepłakanej nocy. Ale nie płakałam. Byłam po prostu wyczerpana. Przez cały dzień rozmyślałam – nie o nim, ale o sobie. O tej dziewczynie z trzeciej ławki. O tej kobiecie, która poszła na randkę z nieznajomym i odkryła... siebie sprzed lat. Nie umówiłam się z nim ponownie. Napisał mi wiadomość. Krótką. „Dziękuję za wieczór. Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę porozmawiać – niekoniecznie o historii – wiesz, gdzie mnie znaleźć.”

Nie odpisałam. Ale nie dlatego, że byłam zła. Po prostu nie chciałam, by ktoś z przeszłości decydował o mojej przyszłości. To, co się wydarzyło, było potrzebne. Żeby zrozumieć, że pewne historie lepiej zostawić w szkole, między ławkami i tablicą. I że czasem ludzie, którzy kiedyś byli dla nas autorytetami, po latach okazują się tylko ludźmi – zagubionymi, szukającymi siebie.

Wiktoria, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama