„Myślałam, że mam oddane przyjaciółki, ale one były ze mną dla kasy. Gdy źródełko wyschło, pokazały, na co je stać”
„Wieczór minął, potem kolejny, a telefonu jak nie było, tak nie ma. Przez chwilę myślałam, że może coś się jej stało. Potem, że się obraziła. A potem zrozumiałam – przestałam być atrakcyjną opcją”.

- Redakcja
Zawsze powtarzałam, że nie mam tłumu znajomych, ale za to mam swoje zaufane grono: trzy kobiety, z którymi mogłam konie kraść, plotkować o wszystkim i roztrząsać życiowe dramaty. Wszystkie trzy – Ewa, Sandra i Kaśka. Każda z innego świata, inna energia, inne marzenia, ale jakoś zawsze razem.
Byłam tą, która organizowała spotkania, kupowała prosecco i brała rachunek w restauracji „bo i tak mam firmową kartę”. Czasem tylko przez sekundę łapałam się na pytaniu, czy im to nie przeszkadza, że ja zarabiam najwięcej. Ale zaraz potem Sandra krzyczała:
– Kocham twoje torebki! – i wszystko znów wydawało się w porządku.
Tylko że życie nie pyta o wygodne układy, kiedy wali się w drzwi z wiadomością, że twoja lukratywna posadka właśnie przestała istnieć. A wtedy okazuje się, kto naprawdę stoi przy tobie… a kto czmychnął, póki się jeszcze dało.
Okłamałam je
– Dziewczyny, zarezerwowałam stolik w tej nowej restauracji z owocami morza. Ponoć kraby robią tak dobre, że ludzie w kolejce płaczą – napisałam w naszej grupie.
– Biorę ośmiornicę! – odpisała Sandra błyskawicznie. – Ale płakać będę z powodu rachunku, bo te ceny to chyba z kosmosu.
– Spokojnie, mam służbową kartę – wtrąciłam odruchowo, nie wiedząc, że to będzie jeden z ostatnich razy, kiedy ją użyję.
Spotkałyśmy się o 19:00. Wszystkie wystrojone, jakbyśmy nie szły na kolację, tylko na casting do reklamy perfum. Ja w nowej marynarce od projektanta, którą kupiłam z myślą o nadchodzącym awansie. Tylko że awansu już nie było. Ani pracy.
– No dobra, opowiadajcie – Sandra wyciągnęła kieliszek w moją stronę. – Kto dziś najbardziej narzeka na życie?
– Ja mogę zacząć – westchnęła Kaśka. – Mój mąż znowu wrócił z siłowni później niż zwykle i... pachniał. Ale nie tak po treningu, tylko, wiecie... perfumami.
– A może po prostu się umył? – zapytałam z przekąsem, ale dziewczyny wybuchły śmiechem.
Nie powiedziałam im, że dzień wcześniej zwolnili mnie z pracy. Że dział się restrukturyzował, a „nasza współpraca dobiegła końca”. Bo jak? W takim towarzystwie mówić o porażce? Przecież ja byłam tą, co zawsze stawiała drinki. Tą, która zawoziła nas nad morze „bo mam służbówkę z limitem kilometrów”.
– Coś taka cicha – zauważyła Ewa. – Coś się stało?
– Nie, mam dużo na głowie – odpowiedziałam wymijająco.
Nie miałam pieniędzy
Nie powiedziałam im tego wieczoru. Ani następnego. Próbowałam sama ogarnąć rzeczywistość, która nagle zrobiła się bardzo cicha. Bez porannej kawy w biurze, bez maili, bez narad, bez narzekań na korpo. Za to z ratą kredytu, którą trzeba spłacić. Po tygodniu milczenia napisałam do dziewczyn, że nie dam rady na sushi, bo „mam migrenę”. Prawda była bardziej prozaiczna – miałam na koncie 27 złote i kartę, która przestała działać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Żyjesz? – zapytała Kaśka przez telefon dwa dni później.
– Wegetuję – odparłam, śmiejąc się sztucznie.
– To może jednak spotkajmy się dzisiaj? Sandra i Ewa też się zgodziły.
– Wiesz co, nie mam nastroju.
– Od kiedy ty nie masz nastroju na pogaduchy? – zaśmiała się. – Jesteś zakochana?
– Straciłam pracę.
– O kurczę... – wydusiła w końcu. – No ale to chwilowe, nie? Masz doświadczenie, znajdziesz coś.
– Pewnie tak – skłamałam.
I wtedy zaczęło się coś dziwnego. Dziewczyny przestały się odzywać. Nie było już „dziewczyny, co robimy w piątek?”. Było cicho. A kiedy sama napisałam w sobotę:
– Może kawa u mnie?
Nikt nie odpisał.
Zawiodłam się
Minęły dwa tygodnie. Aż w końcu zniecierpliwiona zadzwoniłam do Sandry. Odrzuciła moje połączenie. Po minucie dostałam SMS-a:
„Hej, jestem w galerii, oddzwonię wieczorem”.
Wieczór minął, potem kolejny, a telefonu jak nie było, tak nie ma. Przez chwilę myślałam, że może coś się jej stało. Potem, że się obraziła. A potem zrozumiałam – przestałam być atrakcyjną opcją. Napisałam więc prosto, bez ceregieli.
„Czy zrobiłam coś nie tak?”.
Sandra odpisała z zaskakującą szczerością.
„Nie o to chodzi, po prostu... my teraz mamy trochę inne tematy, wiesz, dzieci, wyjazdy, te sprawy... a ty jesteś w innym momencie życia”.
Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Zadzwoniłam do Ewy. Odebrała, ale głos miała nietęgi.
– Chodzi mi tylko o jedno. Jesteście jeszcze moimi przyjaciółkami?
– No jasne, ale wiesz... każda z nas ma teraz dużo na głowie. Ty też pewnie szukasz pracy, prawda?
– Tak, ale raczej znajomości. Pracy nie ma – rzuciłam sucho.
– No... dasz radę, ty zawsze sobie radziłaś! – odparła bez entuzjazmu.
– Myślałam, że mogę na was liczyć.
– Oj, nie dramatyzuj... – powiedziała, ale już wyraźnie zirytowana.
– Nie będę – powiedziałam i się rozłączyłam.
A potem usunęłam się z grupy. Zamiast chodzić na lunch z „przyjaciółkami”, zaczęłam chodzić na darmowe warsztaty w bibliotece. Takie dla bezrobotnych. Nie zamierzałam siedzieć w domu i gapić się w sufit. Tam poznałam Elę – emerytowaną księgową, która zaczęła sprzedawać swoje robótki przez internet. I Maję, matkę trójki, po rozwodzie, która mówiła bardzo szybko.
– Przynajmniej miałaś luksus – rzuciła kiedyś Maja. – Przez dziesięć lat zasuwałam jak mrówka i nawet nie miałam z kim popłakać.
– No, przyjaciółki były. Do czasu – mruknęłam.
– Klasyka. Jak masz co postawić na stół, to i towarzystwo się znajduje. Ale jak nie masz nawet stołu, to i krzesła nagle przestają być potrzebne.
Zaśmiałam się. Gorzko, ale jednak.
– Moje się odsunęły ode mnie szybciutko – rzuciłam. – Jedna mi napisała, że jestem „w innym momencie życia”. Jakby bieda była chorobą zakaźną.
Ela tylko pokiwała głową.
– Czasem jak ci życie odetnie tlen, to przynajmniej widzisz, kto pierwszy zakłada maskę tylko dla siebie.
Zaczęłyśmy spotykać się częściej. Kawa z termosu, ciasteczka z przeceny, zero filtrów. Nikt nie pytał, ile zarabiam, nikt nie sugerował, że „powinnam coś zmienić”.
– Wiesz – powiedziała Elżbieta pewnego dnia – ty im nie pasujesz, bo już nie jesteś ich lustrem. One chcą widzieć tylko błysk. A ty teraz masz prawdę w oczach.
Może i tak. Prawda zaczęła mnie mniej boleć.
Nie zauważyła mnie
Pewnego dnia, wychodząc z biblioteki po warsztatach, natknęłam się na Ewę. Stała przy bankomacie i szeptała coś do telefonu.
– Nie, nie mam jej numeru. Wiesz, ona teraz... jakoś tak się oddaliła – mówiła. – No była świetną kumpelą, ale coś jej odbiło. Przesadza z dramatyzmem.
Nie zauważyła mnie. Stałam może trzy metry od niej. Zastanawiałam się, czy się odezwać. Ale w sumie – po co?
– Cześć, Natalia! – zauważyła mnie w ostatniej chwili, odłożyła telefon. – Nie widziałam cię przez wieki! Jak się trzymasz?
– Świetnie. Znalazłam nowe towarzystwo, które nie znika, jak tylko przestaję fundować wino – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Oj, nie bądź taka. Wiesz, każda z nas miała wtedy... swoje sprawy – zaczęła się miotać.
– Tak, i każda z was miała swój kalkulator – przerwałam. – I kiedy przestałam być opłacalna, przestałam też być widzialna.
Ewa zbladła. Przez chwilę patrzyła na mnie jak na kogoś, kto mówi w obcym języku.
– A teraz przepraszam, mam spotkanie z ludźmi, którzy nie muszą znać limitu mojej karty, żeby mnie lubić – dodałam i minęłam ją, jakby była tylko słupem ogłoszeniowym.
Po raz pierwszy od dawna czułam się naprawdę... lekko.
Odzyskałam siebie
Dzisiaj piję kawę z Elżbietą i Mają na ławce przy skwerze. W kieszeni mam CV, a w głowie coś, czego mi długo brakowało – spokój.
– Zmieniłaś się – mówi Maja, przyglądając mi się z przekrzywioną głową. – Kiedyś byłaś taka… błyszcząca. A teraz jesteś… silna, stanowcza, umiesz zawalczyć o swoje.
– Bo błysk jest tani – odpowiadam. – Można go kupić w każdej drogerii.
Nie wróciłam do tamtego świata. I nie tęsknię. Ostatnio Sandra wysłała mi zaproszenie do nowej grupy. Nawet nie otworzyłam. Skasowałam bez czytania. Nie dlatego, że mam żal. Po prostu już nie mam potrzeby. Kiedy masz wszystko, przyjaciół masz mnóstwo. Kiedy zostajesz z niczym, widzisz, kto nie wyłączył dźwięku, gdy usłyszał upadek. Nie żałuję. Straciłam pracę. Straciłam złote znajomości. Ale odzyskałam siebie. A siebie, proszę państwa, warto mieć w komplecie.
– I co, boisz się jeszcze tej przyszłości? – pyta Ela.
– Trochę. Ale wolę bać się z pustym kontem i pełnym sercem niż odwrotnie – mówię i upijam łyk chłodnej kawy.
Już nie potrzebowałam dowartościowania i komplementów od ludzi, którzy przychodzą tylko, gdy mogą coś zyskać. Teraz otaczam się tymi, którzy zostają, nawet jeśli nie ma nic prócz rozmowy i kruszącego się ciastka. Tak smakuje wolność.
Natalia, 55 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Choć nie byłem dobrym wnuczkiem, liczyłem na spadek po babci. Po cichu zmieniła testament za moimi plecami”
- „Myślałam, że idealni faceci nie istnieją, a jednak. Mateusz spadł mi z nieba, gdy był najbardziej mi potrzebny”
- „Z naszego wspólnego konta zaczęły znikać drobne kwoty. Gdy zabrakło na czynsz, żona zdradziła mi swój sekret”