„Myślałam, że moi sąsiedzi to banda ignorantów. Zmieniłam zdanie, gdy bronili mojego mieszkania jak twierdzy”
„Dawniej, kiedy jeszcze mieszkali poprzedni lokatorzy, panowała tutaj zupełnie inna atmosfera. Wszyscy się znali i wspierali wzajemnie. Spotykaliśmy się. Nawet imprezowaliśmy razem... A teraz? Obojętność i znieczulica”.
- Maria, 64 lata
Poczułam ogromną radość, gdy dostałam informację, że wreszcie uzyskałam skierowanie do sanatorium. Czekałam na to przez wiele miesięcy, zaczynałam już nawet tracić nadzieję, ale w końcu to mam!
Udało mi się załatwić wszystkie niezbędne formalności, a następnie zaczęłam poszukiwania osoby, która w czasie mojej nieobecności zaopiekuje się moim ukochanym kotem – Filusiem. Ktoś, kto go nakarmi, napełni miskę wodą, wymieni piasek w kuwecie i choć przez chwilę się z nim pobawi. Zdecydowałam się ostatecznie na Jacka, najmłodszego syna mojego brata. Mimo iż chłopak na pierwszy rzut oka wygląda jak satanista – nosi czarne ubrania, ma wiele tatuaży i ogoloną głowę, to jednak ma serce prawdziwego anioła.
Gdy zwracałam się do niego o wsparcie, nigdy nie spotykałam się z odmową. Tak było i teraz. Zapewnił, że będzie odwiedzał kota codziennie, późno wieczorem.
– Wcześniej i częściej nie dam rad. Jestem bardzo zajęty. Przecież wiesz, ciociu, jaka jest sytuacja – tłumaczył.
– Spokojnie to w zupełności wystarczy. Na szczęście Filuś nie jest jednym z tych kotów, które potrzebują nieustannej atencji. Uwielbia, gdy jest ktoś w domu, ale dobrze radzi sobie również sam. Najważniejsze, żeby był najedzony – uśmiechnęłam się.
– Wszystko więc jest już dograne. Wystarczy, że ciotka poinformuje sąsiadów, iż będę się pojawiał. Nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał, że jestem włamywaczem – oznajmił.
– Sąsiadów? Po co? Oni mnie nawet nie zauważają. Nawet się nie zorientują, że mnie nie ma.
– Naprawdę?
W sanatorium dali mi prawdziwy wycisk
– Oczywiście. Dawniej, kiedy jeszcze mieszkali poprzedni lokatorzy, panowała tutaj zupełnie inna atmosfera. Wszyscy się znali i wspierali wzajemnie. Spotykaliśmy się. Nawet imprezowaliśmy razem... A teraz? Obojętność i znieczulica. Szczególnie w stosunku do osób takich jak ja, czyli starszych i samotnych. Możesz zatem wpadać nawet o północy, robić hałas, wynosić meble, a i tak nikt nie zwróci na to uwagi – westchnęłam.
Kiedy, kilka dni później wsiadałam do pociągu, nawet przez myśl mi nie przeszło, że może być inaczej. W sanatorium natychmiast się za mnie wzięli. Pierwsze terapie i ćwiczenia zaserwowano mi już następnego dnia i to od samego rana. Byłam po nich tak wycieńczona i obolała, że zdecydowałam się pójść spać zaraz po kolacji. Moja współlokatorka próbowała mnie przekonać do udziału w wieczorku integracyjnym, ale pomimo mojej miłości do tańca i tego, że zabrałam ze sobą elegancką sukienkę, stanowczo odmówiłam. Położyłam głowę na poduszce, przykryłam się kocem i zasnęłam.
Ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Jednym okiem zerknęłam na ekran i natychmiast się ocknęłam. Kilka nieodebranych połączeń. Wszystkie od Jacka. Bratanek nigdy nie dzwonił do mnie bez powodu, zwłaszcza o tak nieprzyzwoitej godzinie, więc mocno zaniepokojona, oddzwoniłam. Odebrał od razu.
– Uff, nareszcie... Panowie już zaczynali tracić cierpliwość. Jeszcze chwilka i założyliby mi kajdanki i wsadziliby mnie do radiowozu – w głosie bratanka słychać było ulgę.
– Co, kto?! – nie do końca rozumiałam, o czym mówi.
– Kto przyszedł? To oczywiste. Funkcjonariusze policji.
– Policja? O, Boże! Co się wydarzyło? Czy masz jakieś kłopoty? Miałeś wypadek?
– Nic takiego. Przyszedłem tylko opiekować się Filusiem.
– Chwileczkę, gdzie teraz jesteś? Nie na ulicy?
– Nie. Jestem u cioci w jej mieszkaniu. Tak jak obiecałem. Dopiero co dałem Filusiowi wodę i wsypałem mu jedzenia, kiedy nagle usłyszałem pukanie do drzwi i krzyki: „Otwierać policja!”. Otworzyłem więc drzwi i na wszelki wypadek położyłem się na podłodze, bo nie wiedziałem, czego się spodziewać. Niech ciocia im wyjaśni, że nie jestem żadnym przestępcą ani złodziejem, bo inaczej mogą mnie zatrzymać do wyjaśnienia. A to może potrwać, bo nie mam przy sobie dowodu osobistego – jęknął.
Wyjaśniłam wszystko policji. Przez ponad kwadrans z cierpliwością odpowiadałam na każde pytanie stróża prawa. Gdy wreszcie wszystko się wyjaśniło, poprosiłam, aby przekazał telefon komórkowy Jackowi.
– Bardzo cię Jacku przepraszam. Mimo że poświęciłeś swój czas, to spotkało cię coś takiego... Mam tylko nadzieję, że to już się nie powtórzy – zaczęłam przepraszać.
– Spokojnie, ciociu – przerwał mi. – Najważniejsze, że jest już po wszystkim. Nie martw się o następne dni. Jak się zaczęło, to wszyscy sąsiedzi wyszli na korytarz. Słuchali, patrzyli, pytali, co się dzieje. Zakładam, że już wiedzą dokładnie, kim jestem i co robię w twoim domu. I nie zadzwonią po raz kolejny na policję – odpowiedział.
Chyba nie doceniłam moich sąsiadów
– Jesteś pewien, że to oni zadzwonili po policje?
– Kto inny miałby to zrobić? Na pewno nie jakiś przypadkowy przechodzień.
– Oczywiście, że nie... Z poziomu ulicy nie widać, co dzieje się na klatce schodowej.
– No więc właśnie. I pamięta ciocia? Prosiłem, aby poinformować najbliższych sąsiadów o moich ewentualnych odwiedzinach. A ty się uparłaś, że to nie ma sensu, bo nikt cię nie zauważa i wszystkim jesteś obojętna. Oj ciociu. Masz za mało wiary w ludzi. Może ludzie są obecnie mniej otwarci niż dawniej, ale wierzę, że w trudnych momentach potrafią odpowiednio zareagować. Oczywiście nie wszyscy, ale zdecydowanie większość – odpowiedział z przekonaniem w głosie.
W pierwszej chwili chciałam powiedzieć, że moi sąsiedzi nawet się ze mną nie witają. Dlaczego więc mieliby zwracać uwagę na to, czy ktoś włamuje się do mojego mieszkania. Ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Jednak postanowiłam, że kiedy wrócę do domu, raz na zawsze rozwiąże ten problem.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam
Po tym, jak się rozpakowałam i odpoczęłam po podróży, zapukałam do małżeństwa, które mieszka naprzeciwko mnie. Miałam nadzieję, że byli wśród obserwujących klatkę schodową i dowiem się od nich czegoś więcej. Drzwi, otworzyła mi kobieta.
– Witaj... Planowałam właśnie odwiedzić panią. Proszę, wejdź – powiedziała z uśmiechem.
– Serio? A z jakim zamiarem? – zapytałam, kiedy już usadziła mnie w salonie.
– Chciałam przeprosić i wyjaśnić całą sytuację. W imieniu swoim i mojego męża.
– Nie wydaje mi się, abyście zrobili mi coś złego – odparłam z uśmiechem.
– Chodzi o tych policjantów w pani domu, trzy tygodnie temu. Nawet na samą myśl o tym, czuję się nieswojo. Zapewne jest pani na nas zła, że...
– Czy to państwo zadzwonili na policje?
– Tak jest. Mój mąż i ja zauważyliśmy przez okno, że wyjeżdża pani z dużą walizką. Pomyśleliśmy, że nie będzie pani przez jakiś czas... Następnego dnia pojawił się ten młody człowiek o groźnej aparycji. Przyszedł bardzo późno i jakby się skradał. Nie mieliśmy pojęcia, że to pani siostrzeniec. Teraz tak dużo mówi się o kradzieżach i włamaniach. Mój mąż, nie zastanawiając się zbytnio, podniósł słuchawkę... Nie mogliśmy pozwolić na to, żeby ktoś panią okradł. Chciałbym jeszcze raz przeprosić. Mieliśmy dobre intencje, a wyszło zamieszanie na całe osiedle.
Ludzie są inni niż myślałam
– Absolutnie nie ma powodu przepraszać! – przerwałam jej. – Serio! I nie jestem wcale zła. Wręcz przeciwnie, jestem państwu niezmiernie wdzięczna. Za waszą czujność i odpowiedzialność. Nie przypuszczałam... przecież właściwie to jesteśmy dla siebie obcy. Na klatce schodowej tylko się mijamy...
– Faktycznie. Nie mieliśmy jeszcze okazji się zapoznać. Jednak nigdy nie jest za późno... Ale, tak naprawdę, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Kiedy sąsiad jest w niebezpieczeństwie, to musimy reagować. Bez względu na to, czy tę osobę znamy, czy nie. Zgadzasz się? – patrzyła na mnie uważnie.
– Oczywiście. Dlatego gwarantuję pani, że kiedy tylko pani z mężem zdecydują się gdzieś wyjechać, będę czujnie obserwować otoczenie. Dosłownie mysz się nie przeciśnie. Nie mówiąc o potencjalnym włamywaczu. Proszę tylko o to, abyście poinformowali mnie o planach wyjazdu i udostępnieniu mi kluczy do waszego mieszkania. Chciałabym uniknąć powtórki sytuacji, w której to ja wywołałam zamieszanie w całym budynku – zaśmiałam się.
Pomyślałam w duchu, iż mój bratanek okazał się trafnym obserwatorem. Dzisiejsze społeczeństwo być może jest mniej otwarte na kontakty międzyludzkie niż dawniej, ale w sytuacjach kryzysowych umieją okazać wsparcie. Przynajmniej tak jest w przypadku osób z mojego najbliższego otoczenia.