„Myślałam, że mój chłopak jest chodzącym ideałem. A on przy pierwszym kryzysie zamienił się w tchórza”
„Wszyscy dookoła mówili, że jesteśmy jak z reklamy. Idealni. Ja wrażliwa i zamyślona, on czuły i opiekuńczy. Dopasowani. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta sielanka może być warunkowa. Nie widziałam jeszcze, jak się zachowuje w trudnych chwilach. Jaki jest, kiedy musi z czegoś zrezygnować”.

- Redakcja
– On naprawdę był inny niż wszyscy – powiedziałam do Anki, patrząc na gorącą herbatę, jakby miała mi dać odpowiedzi, których wciąż nie potrafię znaleźć. – Przynajmniej tak mi się wydawało.
Zerknęła na mnie znad kubka z podejrzliwym uśmiechem.
– Anastazja, każdy tak mówi na początku. Motyle w brzuchu, wspólne playlisty, marzenia o wakacjach na Bali. A potem... życie.
Westchnęłam. Nie chciałam się z nią spierać. Bo to nie było jak „każda historia”. To był Tomek. Mój Tomek.
Poznałam go w bibliotece
Poznaliśmy się na drugim roku. Siedziałam w bibliotece i płakałam cicho nad notatkami z neuropsychologii, bo dzień wcześniej moja mama, Edyta, znów miała atak. On podszedł, podał mi chusteczkę i powiedział coś głupiego, co wtedy mnie rozśmieszyło:
– Nie wiem, czy to pomoże, ale podobno Freud powiedział, że płacz oczyszcza. Chociaż on sam był zbyt zajęty analizowaniem ludzi, żeby kogoś pocieszyć.
Zaśmiałam się wtedy przez łzy. I tak to się zaczęło.
Był... uważny. To słowo najlepiej go opisywało. Zawsze wiedział, kiedy mam ciężki dzień, przynosił mi czekoladę do akademika, robił kanapki na wykłady. Miał ambicje – chciał wyjechać po studiach do Barcelony, mówił, że tam życie smakuje inaczej. Mieliśmy plan, że on kończy informatykę, ja psychologię – i jedziemy. Kiedyś kupimy tam mały biały domek z niebieskimi okiennicami.
– Nawet wiem, jak będą miały na imię nasze psy – powiedział, ściskając moją dłoń w parku. – Zero, Jedynka i Bug.
– A kot? – zapytałam wtedy z uśmiechem.
– Kot będzie nazywał się Freud – mrugnął.
Wszyscy dookoła mówili, że jesteśmy jak z reklamy. Idealni. Ja wrażliwa i zamyślona, on czuły i opiekuńczy. Dopasowani. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta sielanka może być warunkowa. Wtedy nie widziałam jeszcze, jak się zachowuje w trudnych chwilach. Jaki jest, kiedy trzeba z czegoś zrezygnować. A życie w końcu zapytało: „Ile jesteś w stanie poświęcić dla drugiego człowieka?”
– Kocham cię – powiedziałam kiedyś do niego przez telefon, zaraz po tym, jak dowiedziałam się o diagnozie mamy.
– Ja ciebie też – odpowiedział.
Byłam w tym sama
Pamiętam dokładnie dzień, w którym zadzwonił lekarz. Siedziałam z Tomkiem na schodach pod jego klatką, jedliśmy frytki z keczupem i planowaliśmy, czy lepiej wziąć Erasmusa w Walencji, czy poczekać i od razu pojechać razem do Barcelony. I nagle telefon. Jeden, jedyny.
– Pani mama będzie potrzebować stałej opieki – powiedział głos po drugiej stronie. – Bardzo mi przykro.
Zamarłam. Przez moment świat wokół mnie przestał istnieć. Tomek był wtedy... czuły. Przytulił mnie mocno i powiedział:
– Razem przez to przejdziemy.
Uwierzyłam mu. Ale kilka dni później zaczął planować nasz wyjazd, jakby nic się nie zmieniło.
– Spójrz, znalazłem mieszkanie w Barcelonie z widokiem na morze. Jak dobrze pójdzie, możemy tam być już w październiku – uśmiechnął się, pokazując mi zdjęcia na telefonie.
– Tomek, ja nie pojadę – powiedziałam cicho. – Mama mnie potrzebuje.
Zamilkł. Na długo. Za długo.
– Czyli co? Ja mam jechać sam? Serio? Myślałem, że to nasza wspólna przyszłość.
– A ja myślałam, że będziesz przy mnie, gdy będzie najtrudniej – odpowiedziałam. I nawet się nie rozpłakałam. Jeszcze wtedy nie.
Tego wieczoru wróciłam do domu i po raz pierwszy poczułam, że jestem w tym wszystkim sama. A jego „razem przez to przejdziemy” brzmiało teraz jak głupi cytat z reklamy kredytu hipotecznego.
Coś między nami pękło
Tomek stawał się coraz bardziej nieobecny. Rozmawialiśmy rzadziej, a jak już, to głównie o nim: o projektach, o siłowni, o tym, jak nie może się doczekać „nowego życia”. Jakby moje się nie waliło. Kiedyś zadzwoniłam do niego po tym, jak miałam problem, żeby podnieść mamę. Próbowałam, ale byłam zbyt słaba. Płakałam, trzymając telefon.
– Mogłabyś kogoś zatrudnić – rzucił. – Nie możesz przecież tak rezygnować z siebie.
– Kogo zatrudnić? Za co? Zresztą… nie o to chodzi. Tomek, ja cię potrzebuję.
Po drugiej stronie było milczenie. Kilka dni później spotkaliśmy się w jego mieszkaniu. Przygotował kolację, jakby nic się nie działo.
– Dlaczego nic nie mówisz? – zapytałam, przesuwając widelcem po talerzu.
– Bo... nie wiem, co powiedzieć – odpowiedział. – Nie mogę zrezygnować ze swoich marzeń. Nie po to tyle pracowałem.
– A ja mam zrezygnować z matki? Z ciebie? Ze wszystkiego?
Spojrzał na mnie z mieszaniną żalu i bezradności.
– Powiedz mi to wprost. Nie chcesz być z kimś, kto musi opiekować się chorą matką?
– Nie tak to sobie wyobrażałem… Ale to chyba nie moja wina, prawda?
– Nie twoja wina, ale twoja decyzja, co z tym zrobisz – powiedziałam twardo. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że coś między nami pękło naprawdę.
Czułam się jak idiotka
To był przypadek. A może nie. Może coś mnie tknęło, że nie odbierał telefonów, że był „zajęty” codziennie, jakby życie nagle przyspieszyło tylko jemu. Poszłam pod jego blok. Stałam w cieniu drzewa i czułam się jak idiotka, ale coś mówiło mi, żeby to zrobić. Po chwili z kamienicy wyszedł jego brat, Marek. Rozpoznałam go – raz byliśmy razem na grillu. Nie zauważył mnie. I wtedy usłyszałam.
– Mówię ci, Marek, ona mnie dusi. Wiesz, że ja naprawdę ją lubiłem? Ale jak mam marnować życie, opiekować się jej matką? To nie mój krzyż.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. To było jak uderzenie prosto w brzuch. Usłyszałam, jak Marek odpowiada:
– Więc po co jeszcze z nią jesteś?
Nie myślałam. Po prostu weszłam na klatkę, otworzyłam drzwi na schody.
– Właśnie, Tomek. Po co?
Zamarli. Zrobił się biały jak ściana.
– Anastazja… ja…
– Nie tłumacz się – przerwałam. – Wystarczy. W końcu usłyszałam prawdę. Tę, której nie chciałam znać.
Wyszłam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. A może nie chciał. Może ulżyło mu, że nie musi już udawać. A ja czułam się najgorzej na świecie. Bo po raz pierwszy zobaczyłam, że jego miłość miała datę ważności. I że właśnie się przeterminowała.
Chciał być wolny
Spotkaliśmy się jeszcze raz. On nalegał. Powiedział, że chce wyjaśnić. Że to nie tak. Że to były słowa wyrwane z kontekstu. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w tej samej kawiarni, w której kiedyś się całowaliśmy pod stołem i piliśmy kawę z jednego kubka. Teraz milczeliśmy. Przed nami stygły dwie herbaty.
– Nie potrafię tego udźwignąć – powiedział w końcu. – To mnie przerasta. Ja... chcę być wolny.
Zrobiłam tylko jedno krótkie skinienie głową. I choć serce mi się łamało, głos miałam zaskakująco spokojny.
– Gdyby to była twoja matka… też byś uciekł?
Zacisnął usta. Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Może.
– Właśnie dlatego już ci nie ufam – powiedziałam. – Bo nie chodzi o to, że nie możesz. Ty po prostu nie chcesz.
Spojrzał na mnie z bólem, może nawet wstydem. Ale nie powiedział „zostanę”. Nie złapał mnie za rękę. Nie walczył.
– To już koniec, prawda?
Nie odpowiedział. Kiwnął głową. Wyszłam pierwsza. Na ulicy czułam, jak drżą mi nogi, jak cała się rozpadam od środka. Ale wiedziałam jedno, że nie chcę być z kimś, kto ucieka, gdy nie jest wygodnie. Nawet jeśli go kocham. Zwłaszcza wtedy.
Lepiej teraz niż za 10 lat
Siedziałam na kanapie obok mamy. Jej dłonie drżały, ale nadal próbowała uśmiechać się do mnie, jakby nie chciała, żebym widziała, jak bardzo się pogarsza. Głaskałam ją po ramieniu i milczałam. Nie miałam już siły udawać, że wszystko będzie dobrze. Ale byłam.
– On nie był dla ciebie – powiedziała cicho. – Wiesz o tym, prawda?
Przytaknęłam, ale czułam, że gardło mam zaciśnięte. Kilka dni później spotkałam się z Anką w naszej ulubionej kawiarni. Tej samej, w której Tomek mnie zostawił.
– Dobrze, że to wyszło teraz – powiedziała. – Lepiej teraz niż za 10 lat z dwójką dzieci.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Myślałam, że miłość wszystko wytrzyma – wyszeptałam.
Anka spojrzała na mnie uważnie.
– Miłość tak. Ale nie każdy facet to potrafi.
Wróciłam wtedy do domu, spojrzałam w lustro i po raz pierwszy od dawna nie widziałam w nim dziewczyny, która tęskni za kimś, kto ją zostawił. Widziałam kobietę, która przeżyła coś ważnego. I która mimo bólu – nadal stoi.
Anastazja, 26 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłem żonę z sekretarką jak z harlekina. Nie przewiedziałem, że ta słodka brzoskwinka, zamieni się w skisłą cukinię”
- „Koleżanka w pracy musnęła mnie ustami i wpadłem jak maślak w ocet. Miałem kwaśną minę, gdy odkryłem kim dla niej byłem”
- „Przygruchałem sobie kochankę i chciałem z nią jeść kurki w śmietanie. Przy niej moje życie wyschło jak schabowe z niedzieli”