„Myślałam, że mój mąż jest nieczuły jak kamień. Jego osobliwie pojęta troska uchroniła nas jednak przed katastrofą”
„Kiedyś wszystko było tematem naszych rozmów. To, że inaczej patrzyliśmy na sprawę starej wierzby, wpłynęło na to, jak się do siebie odnosimy. Gdzieś po drodze przepadła nasza swoboda, ciepło w kontaktach, a także wzajemna wiara w siebie”.
Po wielu miesiącach poszukiwań i niezliczonych dyskusjach, udało nam się w końcu zrealizować to, o czym zawsze marzyliśmy. Przejrzeliśmy mnóstwo ofert, odwiedziliśmy dziesiątki miejsc i długo debatowaliśmy nad tym, która lokalizacja najbardziej nam odpowiada. Mimo stresu i konieczności pójścia na różne ustępstwa, staliśmy się właścicielami wymarzonej nieruchomości.
Drzewo było piękne
Nie jest to co prawda nowy budynek – to ponad stuletni dom z historią. Ta urokliwa willa znajduje się w przepięknej, pełnej zieleni dzielnicy. Wielkim plusem jest też spokojne otoczenie – ulica jest praktycznie pusta, a do centrum miasta można szybko dojechać.
Niewielka nieruchomość idealnie odpowiadała naszym potrzebom, choć wymagała sporej renowacji. Zdawaliśmy sobie sprawę, że przywrócenie jej do odpowiedniego stanu pochłonie niemało pieniędzy i wysiłku.
Centralnym punktem ogrodu była sędziwa wierzba. Przeglądałam oferty mebli do ogrodu, szukając takich, które idealnie komponowałyby się z tym wyjątkowym drzewem. Moje marzenia prysły jednak zaraz po tym, jak się wprowadziliśmy – mój mąż, kierując się wyłącznie praktycznym podejściem, po dokładnych oględzinach stwierdził, że wierzbę trzeba usunąć, zanim runie.
Absolutnie nie mogłam tego zaakceptować. Dlaczego nie wspomniał o tym wcześniej? Może specjalnie to ukrywał, żebym się nie wycofała?
– Co ty opowiadasz? To drzewo rośnie tutaj od wieku, a ty chcesz je po prostu zniszczyć? Przetrwało wszelkie możliwe sztormy, huragany i kaprysy natury, a mimo to wciąż tu stoi.
– Według mnie to cud, że jeszcze się nie przewróciło. Całe szczęście, że stoi w bezpiecznej odległości od domu, więc przynajmniej nie musimy się martwić, że spadnie na nasz dach albo uszkodzi szyby.
Upierał się
– Dlaczego w ogóle rozważamy wycinkę, skoro nic jej nie zagraża? – oburzyłam się. – Na pewno przetrwa kolejne lata.
– Ten dom powstał tuż przed II wojną światową i przypuszczam, że wierzba rośnie tu od samego początku. Zobacz, jak spróchniały jest w środku jej pień, a ta gruba gałąź może spaść w każdej chwili, nawet gdy nie będzie wiatru.
– Jak możesz być tak bezwzględny?
Rzuciłam się do dramatycznej obrony starej wierzby, wołając z rozpaczą, że jej wycięcie to nieludzki i straszny pomysł, którego nie mogę zaakceptować.
– Kochanie, za bardzo się tym przejmujesz. Drzewo nie czuje i nie myśli jak ludzie. Rozumiem, że się do niego przywiązałaś. Jednak bezpieczeństwo nasze i dzieci musi być na pierwszym miejscu.
Następnie zabrał się za dokumentację – sfotografował wierzbę, dokonał pomiarów pnia i złożył papiery w urzędzie. W duchu trzymałam kciuki, żeby urzędnicy powiedzieli „nie”.
Ogromna nawałnica z błyskawicami przetoczyła się tamtej nocy, ale drzewo stało niewzruszone. Mój twardy jak skała małżonek nawet nie pisnął na ten temat. No ale miał już inny kłopot na głowie, bo sama myśl o ścięciu drzewa przyprawiała mnie o dreszcze. Poprzedniego dnia dotarło do niego kolejne, już czwarte pismo urzędowe. Informowało ono, że po przeanalizowaniu naszej sprawy, powołany zespół ekspertów uznał za konieczne przeprowadzenie oględzin wierzby na miejscu.
Jednak wydali zgodę
Komisja miała się pojawić około jedenastej. Mój mąż znalazł się przez to w niezręcznej sytuacji, bo musiał jakoś załatwić wolne w pracy. Teoretycznie mogłam go wyręczyć, jednak stanowczo odmówiłam brania udziału w likwidacji wierzby.
Nie wiem dokładnie, jak przebiegło spotkanie z urzędnikami. Byłam tak zła, że nie pytałam o szczegóły, a Roman też nic nie wspominał. Prawdopodobnie miał do mnie żal, ponieważ czas stracony na czekanie na komisję musiał później nadrobić w pracy, zostając po godzinach. Przełożony nie chciał mu tego zaliczyć jako części urlopu, bo mieli w firmie masę roboty.
Kiedyś wszystko było tematem naszych rozmów, nawet najdrobniejsze bzdury, ale teraz… No cóż. To, że inaczej patrzyliśmy na sprawę starej wierzby, wpłynęło na to, jak się do siebie odnosimy. Gdzieś po drodze przepadła nasza swoboda, ciepło w kontaktach, a także wzajemna wiara w siebie.
Intuicyjnie wyczułam, że mój małżonek nie podejmie działań bez oficjalnego dokumentu. Te dni ciągnęły się w nieskończoność. Zdążyłam już pokochać to drzewo – jego delikatny taniec na wietrze, kojący szelest liści i coś magicznego, co w sobie kryło. Zastanawiało mnie, jak to możliwe, że Romek pozostawał ślepy na tę urodę?
Kiedy wreszcie przyszła decyzja, załamałam się. Urzędnicy wyrazili zgodę na ścięcie wierzby, zaznaczając jedynie, że należy poczekać aż ptaki skończą lęgi. Nie mogłam pojąć, jak można być tak bezdusznym!
Błagałam go
– Wiesz co, możesz ją jednak zostawić, mimo że masz pozwolenie na wycinkę – przełamałam się następnego dnia i przerwałam milczenie, błagając Romka o oszczędzenie wierzby.
– Co ty na to poradzisz? Potrzebujesz jakiegoś dramatu, żeby zrozumieć powagę sytuacji? Urzędnicy nie dają zezwoleń na usuwanie starych drzew bez przyczyny. Przecież widziałaś sama, ile zachodu było z załatwieniem tej decyzji. Ta przeklęta wierzba naprawdę jest niebezpieczna!
– Po prostu się zawziąłeś i koniecznie chcesz postawić na swoim.
– Wydaje mi się, że jest dokładnie odwrotnie. Ale dajmy już spokój tej sprzeczce… – niespodziewanie zmienił podejście. – Racja leży po mojej stronie, więc odpuść, proszę. Posadzimy nowe drzewo, równie wspaniałe. Przynajmniej nie będziesz się martwić, że któryś z domowników oberwie spadającym konarem. Kochanie… – zbliżył się i objął mnie. – Uwierz, że nie robię tego złośliwie. Myślę tylko o naszym bezpieczeństwie. Nie cierpię się z tobą spierać, ale muszę być nieugięty, kiedy ty reagujesz jakbyś była jakąś oszalałą obrończynią przyrody.
– Myślisz że wezmę łańcuchy i się do tego drzewa przypnę?
– Liczę na to, że nie będziesz robić cyrku. W poniedziałek przyjeżdżają drwale, już wszystko załatwiłem. Do końca weekendu możesz się jeszcze tym drzewem nacieszyć, pogoda ma dopisać.
Gapiłam się na niego z niedowierzaniem, jak może być tak bezduszny.
– Chcesz, żebym spędziła świetny weekend w cieniu wierzby, którą potem skasujesz, ignorując wszystko, o co cię prosiłam?
Jego słowa się spełniły
Tylko wypuścił powietrze i milczał. Biłam się z myślami co zrobić dalej. Może odpuścić i cieszyć się drzewem, dopóki stoi, zgodnie z sugestią Romana? A może lepiej protestować, nie dawać za wygraną i przy okazji dać wszystkim do zrozumienia, że w naszym związku się nie układa?
Zdecydowałam się na kompromis. W sobotę przygotowałam miejsce do siedzenia pod wierzbą, rozkładając tam meble ogrodowe. Po zrobieniu wszystkich sprawunków zabrałam się za gotowanie pysznego obiadu. Na końcu wyszykowałam specjalnie dla Romana jego ukochane ciasto z bananami. Miałam plan, że gdy wróci z roboty, najpierw dać mu się dobrze najeść. Później chciałam, żebyśmy razem usiedli w cieniu wierzby, gdzie przy kawce i kawałku ciasta spróbuję go przekonać do mojego pomysłu.
Z powodu jego spóźnienia na obiad, cały harmonogram się przesunął, włącznie z naszym spotkaniem pod wierzbą. W momencie, kiedy wynosiłam kawę na tacy, usłyszałam straszny huk – olbrzymia gałąź runęła dokładnie tam, gdzie mieliśmy usiąść. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybyśmy zdążyli zająć te miejsca…
Mieliśmy szczęście
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Nie byłam w stanie utrzymać tacy, która wyślizgnęła mi się z drżących dłoni. Na szczęście Romek był tuż obok i od razu mnie przytulił. Czułam, że również się trzęsie.
– Spokojnie, kochanie. Wszystko jest OK. Przecież nic złego się nie wydarzyło.
Nie usłyszałam od niego słowa krytyki o to, że moje romantyczne fanaberie mogły nas kosztować życie. Wiedział doskonale, jak bardzo się obwiniam i ile strachu wtedy przeżyłam.
Teraz widzę, że Roman faktycznie się mną przejmował. Wszystkie jego reakcje to potwierdzały. Kiedyś zarzucałam mu brak uczuć, ale dziś rozumiem, że dbałość o kogoś czasem przejawia się w przyziemnym podejściu i pozornym chłodzie, gdy próbujemy ochronić bliską nam osobę. Czułam, że dostałam życiową lekcję nie od Romana, lecz od sędziwej wierzby, która kończyła swoją długą wędrówkę przez czas.
Wioleta, 41 lat