Reklama

Pamiętam moment oświadczyn – byłam w siódmym niebie! Adrian klęknął przede mną, a ja czułam, że zaraz eksploduję z radości. Tata jednak nie podzielał mojego entuzjazmu. Od początku coś mu w moim wybranku nie pasowało. Musiałam mu jasno wyłożyć, że to ja będę dzielić życie z Adrianem, nie on. Zwłaszcza kiedy zaczął marudzić, że się śpieszę, że powinnam lepiej poznać swojego partnera.

Reklama

Był jak ze snów

Spotkałam Adriana przed rokiem na imprezie. Dzielił się z uczestnikami wrażeniami ze swojej wyprawy w Alpy. Później, gdy zostało nas mniej, opowiedział o swoich doświadczeniach ze skoków spadochronowych.

– Polecieliśmy na cztery tysiące metrów. Coś niewyobrażalnego. Na pewno spróbuję znowu. Nic tak nie cieszy jak pokonanie własnych obaw.

Spoglądał w moim kierunku podczas rozmowy. Nie miałam wątpliwości, że wpadłam mu w oko. Potańczyliśmy razem, potem przegadaliśmy sporo czasu. Kiedy odprowadzał mnie po imprezie pod dom, czuliśmy, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie.

Z każdą chwilą spędzoną z Adrianem odkrywałam kolejne historie o jego fascynujących przygodach. Spędzał długie godziny pod wodą i eksplorował tajemnicze groty, gdzie razem ze swoją ekipą potrafił koczować nawet kilka dób. To było prawdziwe życie! Moje dni upływały na przeglądaniu dokumentów w biurze i od czasu do czasu pływałam z ekipą na jeziorach mazurskich. Nic specjalnego.

Kiedy poznałam Adriana, pomyślałam, że wreszcie i moje życie nabierze kolorów. I rzeczywiście – w ciągu zaledwie roku zaliczyłam tyle górskich wycieczek i miejskich eksploracji, ile nie doświadczyłam przez wszystkie poprzednie lata.

Tata go nie lubił

Pierwsza wizyta mojego chłopaka w moim rodzinnym domu była mieszanką reakcji – mama od razu złapała z Adrianem świetny kontakt, ale tata jakoś nie mógł się do niego przekonać. Wiadomo, że różnie to bywa. Na miesiąc przed naszym ślubem ojciec zaskoczył nas prezentem – zafundował nam weekendowy pobyt w hotelu na Pomorzu. Do pakietu dorzucił też wejściówki do prawdziwego domu grozy.

To nie była atrakcja z wesołego miasteczka, gdzie jeździ się wagonikami obok plastikowych potworów. W pewnym artykule natknęłam się na informację o ludziach, którzy szukają mocnych wrażeń w specjalnych miejscach grozy. Wkładają cię do trumny, przykuwają łańcuchami. Żeby się stamtąd wydostać, trzeba pomyśleć i znaleźć rozwiązanie zagadki.

Nigdy wcześniej nie widziałam takiego entuzjazmu u Adriana – był wprost wniebowzięty. Sama raczej omijałabym tego typu rozrywki szerokim łukiem. Ale towarzystwo ukochanego zmieniało postać rzeczy. Powtarzałam sobie w myślach: „Przecież idę tam z moim wymarzonym mężczyzną, odważnym i nieugiętym – przy nim jestem bezpieczna”.

Nie ekscytowało mnie to

Kiedy wyznałam swoje obawy co do tej przygody, narzeczony od razu przystąpił do łagodzenia moich lęków.

– Nie martw się. To tylko ludzie w kostiumach i trochę czerwonej farby na ścianach. Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić, tylko mi zaufaj.

Weekend okazał się fantastyczny, miejsce noclegowe przytulne, a pod koniec niedzieli zdecydowaliśmy się odwiedzić dom grozy. Dotarliśmy taksówką do piętrowej kamienicy. Na chodniku czekała już niewielka grupka.

Przedstawiciel obiektu wytłumaczył zasady – mieliśmy poruszać się dwójkami, różnymi drogami, które trzeba było wcześniej wylosować. Każdy szlak był wyjątkowy. Punktem startowym dla wszystkich było najwyższe, czwarte piętro, skąd należało przedostać się do piwnicy i znaleźć wyjście. Po drodze czyhały na nas różne niespodzianki i straszydła.

– Jesteście monitorowani w każdym miejscu, dlatego gdy poczujecie się przerażeni i będziecie chcieli zakończyć rozrywkę, wystarczy zawołać „stop!” i unieść dłonie. Musicie podpisać dokument, w którym potwierdzacie, że wejście następuje na własne ryzyko oraz że nie cierpicie na dolegliwości takie jak problemy z sercem, astma, wysokie ciśnienie czy padaczka. I pamiętajcie, nie możecie się rozłączać ani pozostawiać swojego towarzysza samego.

To było przerażające

Rozległ się śmiech. „Po co ktoś miałby kogokolwiek zostawiać? To przecież tylko rozrywka, a żadne potwory nie są prawdziwe” – przeszło mi przez myśl.

Po tym jak trasa została wylosowana, znaleźliśmy się w zaciemnionym pokoju. Na początku było zupełnie cicho. W pewnym momencie Adrian zażartował, że pewnie mają jakąś usterkę. Niedługo potem dotarł do nas dźwięk wiejącego powietrza. Z głośników popłynęła dziwna, transowa melodia.

Dostrzegliśmy wąską smugę światła. Ktoś najwyraźniej uchylił drzwi, za którymi migotała słaba żarówka. Wchodząc, wplątałam się w sieć pająka. Znaleźliśmy się w pustym pomieszczeniu, gdzie stała pojedyncza ława. Na blacie leżały fragmenty gazet prezentujące zmasakrowane ciała – to były fotografie pokazujące zbrodnie pewnego seryjnego zabójcy. Widok był makabryczny

– Chodźmy, musimy znaleźć schody prowadzące niżej – zwróciłam się do Adriana.

Weszliśmy do kolejnego pokoju. Jedna z żarówek pulsowała migającym światłem. Byłam świadoma, że osoby odpowiedzialne za straszenie próbują wprowadzić zamęt w głowie. Czułam, jak moje serce przyspiesza. Żeby nie poddać się strachowi, trzeba naprawdę mocno skupić się na zachowaniu kontroli.

Z satysfakcją zauważyłam, że dziwna aura tego miejsca wpłynęła również na Adriana. Gdy znaleźliśmy się w przejściu, otoczyło nas jasnoniebieskie światło. Złapałam dłoń Adriana, szukając w tym geście odwagi. Poczułam, że jego ręka jest zupełnie spocona.

Nie poznawałam go

– Wszystko w porządku? – zapytałam cicho.

– Rezygnuję z dalszej drogi – wyszeptał Adrian drżącym głosem.

Nagle zrobiło się ciemno. Ziemia pod naszymi nogami zaczęła się trząść. Ze wszystkich stron dobiegały głośne, mechaniczne dźwięki. W pewnym momencie grunt się rozstąpił. Wylądowaliśmy na stercie brudnych szmat. Nigdy w życiu nie czułam tak potwornego smrodu!

Nagle błysnęło światło nad głową, trwające ledwie moment. W tym krótkim rozbłysku ujrzałam, że moja dłoń znajduje się w żelowatych wnętrznościach sztucznego trupa, a po jego ciele pełzały jasne czerwie. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć.

W tym momencie z muru wyłoniła się doskonale wykonana zjawa. Teraz już wiem, że to był efekt holograficzny stworzony przez specjalny projektor, który generował obraz 3D. Ale w tamtej chwili mój lęk osiągnął absolutny szczyt.

Adrian kompletnie się załamał. Roztrzęsiony, ze łzami w oczach, osunął się na kolana prosto w ohydną, cuchnącą breję. Błagalnym głosem prosił o wypuszczenie, powtarzając, że już nie da rady.

– Wypuśćcie mnie stąd – szlochał.

Niespodziewanie zerwał się na równe nogi i złapał mnie kurczowo za barki.

– Ona jest wasza, tylko mnie puśćcie! Nie wytrzymam tego! – wykrzyczał, po czym pchnął mnie w kierunku widma.

Dygotał ze strachu

Siedział na ziemi cały roztrzęsiony. Początkowo wzbudził we mnie współczucie, ale szybko zastąpiła je furia. Ten drań próbował uratować własną skórę, wydając mnie! Zwykły tchórz i tyle! Podbiegłam i wymierzyłam mu siarczysty policzek.

– Wstawaj, idioto, podnieś łapy i wykrzycz „stop!” – rzuciłam, po czym rozwścieczona wybiegłam pierwszymi drzwiami, jakie zauważyłam.

Z tyłu dobiegał mnie jego płacz, zawodzenie i rozpaczliwe okrzyki „Stop... STOP... STOP!”. Schodząc na drugi poziom, dostrzegłam dziewczynę. Posłała mi nieśmiały uśmiech. Pewnie jej facet też zwiał ze strachu.

– Strach cię obleciał? – zapytała, gdy znalazłam się obok.

Przytaknęłam.

– Wiem, jak stąd bezpiecznie wyjść. Chodź ze mną – zaproponowała.

Skierowałyśmy się na niższą kondygnację. Przemierzałyśmy plątaninę pomieszczeń. Wszystkie były zwyczajne, bez żadnych niepokojących dźwięków.

– Musimy iść przez to pomieszczenie przed nami. Zobaczysz pełzające węże i pająki na ścianach, ale nie przejmuj się, to tylko iluzja.

Wyszłam stamtąd sama

Dotarłyśmy do piwnicznych pomieszczeń. Weszłyśmy do mrocznego pokoju, gdzie dało się słyszeć jedynie drapanie insektów przemieszczających się po ścianach oraz syczenie gadów. Czułam, jakby grunt pod stopami falował. Z pomocą dziewczyny udało mi się odnaleźć drogę do wyjścia.

– Muszę już iść – na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech.

Wydawało mi się, że to tylko krótka przerwa w drodze. Nie docierał do mnie sens jej słów.

– Jak się stąd wydostaniemy, pójdziemy na ogromną kawę i deser lodowy – zaśmiałam się. – Tędy mamy iść?

Obejrzałam się przez ramię, lecz nikogo tam nie zobaczyłam. Nagle zrozumiałam wszystko. To była jej gra. Pokazywała drogę i dodawała otuchy. Po chwili moim oczom ukazały się drzwi oznaczone tabliczką „Koniec”. Kiedy przeszłam na drugą stronę, czekała na mnie ciepła herbata i przygotowane kanapki. Zapytałam, co z Adrianem. Obsługujący dom strachów wyraźnie się zawahał.

– Mówiłem mu, żeby zaczekał aż pani wróci, ale nie chciał nawet o tym słyszeć. Twierdził, że natychmiast stąd wychodzi i że spotkamy się w sądzie. Myśli pani, że naprawdę to zrobi?

– Im więcej szumu, tym mniej treści… – skomentowałam z niesmakiem.

Potwierdził ruchem głowy.

– Co pani sądzi o całej sytuacji?

– Strach to nie jest coś, co sprawia mi przyjemność.

Doceniłam starania taty

Gdy wróciłam na miejsce noclegu, okazało się, że Adrian zniknął z hotelu. Wszystko wskazywało na to, że szybko się spakował i wyjechał. Może było mu wstyd? Szkoda tylko, że nawet nie przeprosił, chociaż tak dużo mówił o tym, jak ważne jest stawianie czoła swoim strachom. Co za hipokryta. Zadzwoniłam do ojca i przedstawiłam mu całą sytuację.

– Widzisz, ja to czułem – dobiegł mnie z telefonu triumfalny głos taty. – Od początku byłem pewien, że jest nic niewart, ale mama zabroniła mi się odzywać.

– I przez to o mały włos nie związałam się z…

– Kompletnym dupkiem bez jaj.

– No właśnie, a ja głupia myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi…

– Dlatego zorganizowałem wam tę wyprawę. Chciałem sprawdzić, czy mój szósty zmysł dobrze działa i czy faktycznie pod tą całą pozą kryje się zwykły strachajło. Możliwe, że nawet sam Adrian nie był świadomy swojej prawdziwej natury. Bo widzisz, nigdy nie poznamy siebie naprawdę, dopóki nie staniemy oko w oko z poważnym niebezpieczeństwem. Wtedy dopiero okaże się, co w nas drzemie – odwaga czy strach.

Reklama

Beata, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama