„Myślałam, że mój zięć to kulinarny ignorant. Ale zrobił takie kotlety schabowe po bawarsku, że zatkał mi usta”
„Usiadłam przy stole z lekkim niedowierzaniem. No bo jak to tak? Całe życie człowiek gotuje, smaży, kisi, piecze – a tu nagle zięć znikąd robi obiad, po którym człowiekowi aż ślinka cieknie? Coś się tu nie zgadzało”.

- Redakcja
Nie, żeby zięć był jakimś złym człowiekiem – broń Boże. Po prostu… no nijaki. A już w kuchni? Święty Antoni, ratuj! W życiu bym nie uwierzyła, że ten chłopak potrafi coś ugotować. Nawet herbatę zaparza tak, że człowiek się zastanawia, czy to nie woda po ziemniakach. A on się tylko dobrze się krył. Długo trzymał ten swój „talent” w tajemnicy, aż w końcu wydarzyło się coś, co sprawiło, że na nowo musiałam go zrewidować. O mało z krzesła nie spadłam, kiedy przyniósł na stół coś, co wyglądało… i pachniało jak z restauracji. Prawdziwe kotlety schabowe po bawarsku. Wzięłam pierwszy kęs i przepadłam.
Zaskoczył mnie
– I po co ci to było? – mruknęłam do siebie, wchodząc do kuchni. – Przecież wiedziałaś, że jak przyjadą, to cała robota na twojej głowie.
Dzwonek do drzwi rozdarł ciszę. Oczywiście, moja córka z mężem. I z torbami jak na dwutygodniowy urlop.
– Mamo! – krzyknęła Hania, całując mnie w policzek. – Przyjechaliśmy na weekend!
– Wiesz, że weekend to tylko dwa dni? – spojrzałam na nią z przekąsem. – A te walizki jakbyście się wprowadzali.
– To głównie Adama graty – machnęła ręką. – On bez swojego ekspresu do kawy nie wytrzyma.
– Ekspresu?! – podniosłam brwi. – A to czajnik z fusami już nie wystarcza?
Zięć stał w progu, z rozbrajającym uśmiechem.
– Dzień dobry, mamo – powiedział, całując mnie w dłoń.
– Nie podlizuj się, bo nie masz po co – odpaliłam, choć w duchu nie powiem – miłe to było.
Weszli do kuchni, a ja wzięłam się za wyciąganie naczyń.
– Coś zjemy? – zapytałam. – Tylko nie liczcie na rosoły i pieczenie, bo mnie dzisiaj od rana głowa boli.
– To ja zrobię obiad – rzucił nagle Adam, siadając jak gdyby nigdy nic przy stole.
– Ty? – spojrzałam na niego jak na kota, który zapowiedział, że wydoi krowę. – A co, zamówisz pizzę?
– Nie. Zrobię kotlety schabowe. Po bawarsku.
Zamrugałam oczami.
– Po czym?!
– Po bawarsku – powtórzył z miną eksperta. – Z musztardą i serem.
Popatrzyłam na córkę. Ona tylko wzruszyła ramionami.
– Pozwól mu, mamo. Najwyżej się zatrujemy.
– No to już jestem spokojna – mruknęłam. – Masz kuchnię. Rób.
Coś tu było podejrzane
Stałam oparta o framugę, z założonymi rękami i patrzyłam, jak mój zięć krząta się po kuchni. Ściślej mówiąc: robił pokaz kulinarny jak z programu w telewizji, tylko zamiast widowni miał mnie.
– A gdzie masz schab? – zapytałam.
– W torbie chłodzącej – odpowiedział z dumą, jakby przywiózł trufle z Piemontu. – Kupiłem u zaprzyjaźnionego rzeźnika. Cienko pokrojony, świeżutki.
– U zaprzyjaźnionego rzeźnika… – powtórzyłam z niedowierzaniem. – To ty masz znajomych wśród mięsiarzy?
– Mam i potrafię gotować. Tylko nie chwalę się tym na prawo i lewo.
– Aha. Bo myślałam, że ty to tylko woda na makaron i ketchup.
– Oj, nie doceniasz mnie. Zobaczysz, będziesz wniebowzięta.
Wyjął mięso, rozbił je z zaskakującą wprawą, a potem posmarował musztardą, dodał przyprawy i przykrył plastrami sera. Wszystko układał na oko, ale w sposób, który… nie powiem, wyglądał, jakby wiedział, co robi.
– Co ty tam jeszcze kombinujesz? – podeszłam bliżej.
– Panieruję. Ale nie klasycznie. Najpierw w mące, potem w jajku, a potem w bułce z dodatkiem ziół prowansalskich. To taki mój patent.
– Zioła? W panierce?! – prawie się przeżegnałam. – Cudów się po tym nie spodziewam.
– Będzie pani błagać o dokładkę – mrugnął.
– Najpierw musisz to usmażyć.
Wrzucił pierwszy kotlet na patelnię. Zmarszczyłam brwi. Coś tu było podejrzane.
– Ty na pewno sam to wymyśliłeś?
– Oczywiście – powiedział z uśmiechem.
I smażył dalej.
To nie do pomyślenia
Kiedy w kuchni zaczęło pachnieć jak w dobrej gospodzie, moja córka Hania nie wytrzymała.
– Mamo, co on tam robi? – zapytała z przedpokoju.
– Sama nie wiem – westchnęłam.
– Muszę to zobaczyć na własne oczy – i już stała obok mnie.
Adam właśnie obracał kotlety na patelni. Skórka chrupiąca, ser się ciągnął, musztarda zaczęła tworzyć taką rumianą glazurę.
– Kochanie... – zaczęła Hania nieśmiało. – Umiesz takie frykasy robić?
– A co, myślałaś, że jestem kulinarnym analfabetą? – uśmiechnął się bezczelnie.
– No. Tak.
– Dzięki – prychnął. – A tak między nami: mama mnie nauczyła.
– Twoja mama?! – zdziwiła się Hania.
– Nauczyła mnie raz i dobrze. I bach – schabowe.
– A nie mówiłeś przypadkiem, że to twój patent z tą panierką? – wtrąciłam.
– Mama dawała tylko klasyczną bułkę. Podkręciłem tylko jej przepis.
Zamilkłam. Pachniało cudownie. I wyglądało… Nie powiem. Apetycznie.
– No dobra – powiedziałam w końcu. – Chcę się przekonać, czy to rzeczywiście takie cudo.
Zięć się uśmiechnął, jakby właśnie wygrał jakąś bitwę.
Zmieniłam o nim zdanie
Usiadłam przy stole z lekkim niedowierzaniem. No bo jak to tak? Całe życie człowiek gotuje, smaży, kisi, piecze – a tu nagle zięć znikąd robi obiad, po którym człowiekowi aż ślinka cieknie? Coś się tu nie zgadzało.
– Smacznego – oznajmił Adam z dumą, stawiając przede mną talerz.
Kotlet wyglądał jak z katalogu. Złocisty, ser lekko wypływał spod chrupiącej skórki, a musztarda zostawiła apetyczną glazurę. Obok delikatne purée i buraczki.
– Mamo, jedz – zachęciła Hania. – Chcę zobaczyć twoją minę.
Zamoczyłam widelec w purée, spróbowałam. Idealnie doprawione. Bez grudek. Potem kawałek kotleta. Chrupiący, a w środku soczysty. Ser się ciągnął, a ta musztarda… Jezu. To było… genialne.
– No i?
– Mhm… – mruknęłam, nie chcąc się przyznać do zaskoczenia.
– Smakuje?
– Powiedzmy, że... nie jest źle – rzuciłam z miną obojętną.
– „Nie jest źle”? – Hania parsknęła śmiechem. – Mamo, ty właśnie zjadłaś pół kotleta w minutę!
– Bo byłam głodna.
– Czyli smakowało?
Westchnęłam. No niech mu będzie.
– Dobra, przyznaję. Kotlet palce lizać. Ale nie waż się teraz zadzierać nosa.
– Nigdy – Adam aż się rozpromienił.
Wzięłam kolejny kęs. I wtedy mnie dopadło… że może ten chłopak nie jest aż tak nijaki, jak myślałam. Jednak nie zamierzałam mu tego mówić od razu.
– Następnym razem spróbujesz mojej zupy grzybowej. I wtedy pogadamy – mruknęłam, a on tylko się uśmiechnął.
Ścisnęło mnie za gardło
Wieczorem siedzieliśmy przy herbacie. Adam z Hanią rozwaleni na kanapie, ja w moim fotelu z kocykiem i kotem na kolanach.
– Mamo – odezwała się Hania. – To może teraz ty coś zrobisz? Na deser?
– Ja?! Po takiej uczcie to byście mnie jeszcze chcieli w kuchni uśmiercić?
– A może twoje drożdżowe z kruszonką? – zapytał Adam z niespodziewaną nadzieją w głosie.
Popatrzyłam na niego spod oka.
– Czyli najpierw mi tu pokazujesz, jaki z ciebie szef kuchni, a teraz chcesz, żebym sama piekła? Sprytne.
– No bo… – chrząknął. – Człowiek musi się uczyć od mistrzów, prawda?
– Ładnie to teraz odkręcasz. Już myślisz, że jak ci się raz udały kotlety, to świat przed tobą klęknie?
Roześmiał się.
– A tak serio – wtrąciła Hania. – Skąd ty w ogóle znasz taki przepis? O tych kotletach z ziołami?
Zięć się zaczerwienił. I wtedy zrozumiałam. Prawie się roześmiałam, ale udałam zdziwienie.
– No mów – ponagliłam. – Bo już coś czuję, że to nie do końca twoja „tajemnica rodzinna”.
Adam westchnął.
– Przepis mam od mamy, a resztę... Z kanału kulinarnego. Ale zrobiłem już je trzy razy. Ćwiczyłem specjalnie na ten weekend.
Zrobiło się cicho.
– Ćwiczyłeś… dla mnie? – zapytałam, trochę zbita z tropu.
– Tak. Bo zawsze patrzysz na mnie jak na takiego nieporadnego. Chciałem, żebyś spróbowała czegoś mojego. I się przekonała.
I wtedy coś mnie ścisnęło za gardło.
– Toś mnie wzruszył. Pamiętaj, że jak już umiesz robić schabowe, to nie znaczy, że cię do serca przytulę.
– Ale kawałek ciasta może?
– E tam… Może.
Doceniłam go
Wyszłam później na balkon, żeby odetchnąć. Coś się we mnie przesunęło. Całe życie oceniałam Adama przez pryzmat „czy się nadaje do Hani”. A może powinnam po prostu spojrzeć na niego jak na człowieka. Trochę pokracznego, czasem śmiesznego, ale jednak… starającego się. I to nie dla siebie.
– Mamo, zimno jest – usłyszałam za sobą.
Hania stała w drzwiach z moim szalem.
– Tak tylko patrzę na gwiazdy – mruknęłam, biorąc od niej szal.
– Wiem, że nie przepadasz za Adamem…
– Nieprawda. Po prostu go testowałam.
– Przez siedem lat?
– No cóż. Porządne testy muszą trochę potrwać.
Obie się zaśmiałyśmy.
– Ale dziś cię zaskoczył, co? – szturchnęła mnie łokciem.
– Nie powiem, nie powiem… – uśmiechnęłam się.
– Tylko mu nie mów, że ci smakowało aż tak, bo mu palma odbije.
– Nie bój się, ja swoje wiem. Ale wiesz co… może mu kiedyś powiem.
– Kiedy?
– Jak zrobi drugi raz. Bez przypalonej panierki.
– Mamo!
Wróciłam do środka. Adam właśnie wycierał stół. Patrzył na mnie z tą swoją rozczulającą nadzieją.
– Wiesz co, Adam… może nie jesteś takim ignorantem kulinarnym, jak myślałam.
Zarumienił się jak dzieciak.
– To znaczy… że mogę kiedyś jeszcze coś ugotować?
– Możesz. Ale nie licz, że zjem wszystko. Mam godność.
I tak oto mój zięć przeszedł chrzest. W kuchni. I u teściowej.
Danuta, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kochanek wziął ode mnie pieniądze na formalności spadkowe. Bajka szybko się skończyła, gdy chciałam zwrotu pożyczki”
- „Dałam szwagrowi tanie perfumy na urodziny, bo na nic więcej nie zasługuje. Siostra powinna go zostawić, ale się boi”
- „Nigdy nie wybaczę matce, że nie kochała mnie tak samo, jak sióstr. Przez jej błędy nie mogę ułożyć sobie życia”