„Moje bajkowe małżeństwo w jeden wieczór zmieniło się w kabaret. Teściowa pokazała mi, z kim naprawdę mam do czynienia”
„– Martuniu, kochanie! – teściowa wparowała jak do siebie, całując mnie w policzek. – Nie przejmuj się, że jestem wcześniej. I tak mieliście pewnie bałagan, to ja wam pomogę ogarnąć!”.

- Redakcja
Byłam przekonana, że mój mąż to cud natury. Serio. Takie maminsynki i pantoflarze może i występują w legendach, ale moje „szczęście” zawsze zdawało się inne. Samodzielny, zaradny, potrafiący zrobić zakupy bez listy i ugotować rosół lepszy niż moja mama. A do tego miły, czuły i szanujący przestrzeń. Ideał. W naszym małżeństwie wszystko było poukładane jak w katalogu: jasno, czysto, bez zbędnych dodatków. Dopóki nie przyjechała ona. Teściowa. Pierwszy raz na dłużej. Weekend – niby nic wielkiego. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Czułam, jak rośnie mi ciśnienie
Usłyszałam dzwonek domofonu, zanim jeszcze zdążyłam sięgnąć po ręcznik, żeby wytrzeć ręce z piany. Byłam zaskoczona, że to już.
– To mama – powiedział mój mąż, patrząc na mnie jak szczeniak, który właśnie widzi właściciela po tygodniu rozłąki.
– Wiem. Tylko że mówiła, że przyjedzie w piątek, nie w środę – powiedziałam spokojnie, ale już czułam, jak rośnie mi ciśnienie.
– Bo ona chciała zrobić mi niespodziankę... – mruknął, a jego głos jakby zgasł.
Z niespodzianek to ja lubię kwiaty i weekendy w spa, nie wizytacja teściowej. Drzwi otworzyły się z impetem.
– Martuniu, kochanie! – teściowa wparowała jak do siebie, całując mnie w policzek. – Nie przejmuj się, że jestem wcześniej. I tak mieliście pewnie bałagan, to ja wam pomogę ogarnąć!
– Właśnie skończyłam sprzątać – powiedziałam, osuszając dłonie w fartuch. – Ale dziękuję za troskę.
– Oj, wiesz, ja i tak muszę wszystko po swojemu poprzestawiać, bo ten mój synek to zawsze miał taki bałagan... Pamiętasz, kochanie, jak chowałeś masło do szafki z talerzami?
– Mamo, to było w podstawówce... – Piotr próbował się śmiać.
Spojrzałam na niego. I wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy pytanie, które wróci jeszcze wielokrotnie przez ten weekend: czy ja naprawdę znam tego faceta?
Byłam zaskoczona
W kuchni pachniało ciastem drożdżowym, które teściowa przywiozła ze sobą. Jakby chciała mi udowodnić, że wszystko, co ja kiedykolwiek upiekłam, to co najwyżej zakalec do popicia kawą z automatu.
– Masz może jakąś porządną deskę do krojenia? – powiedziała, otwierając szafki jedna po drugiej.
– Możesz użyć tej drewnianej, tylko nie rysuj jej nożem, dobra?
– Oj tam, oj tam, przecież to tylko deska. Ja to zawsze mówię – rzeczy są po to, żeby z nich korzystać – skwitowała, wyciągając mój ulubiony nóż, który kosztował tyle, co cały zestaw u niej w domu.
Patrzyłam, jak kroi ciasto na blacie. Piotr siedział przy stole i wcinał kawałek „maminego” placka z miną, jakby pierwszy raz w życiu jadł coś jadalnego.
– I jak, synku?
– Pychota – odpowiedział z pełnymi ustami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
– To dobrze, bo Martusia pewnie znowu zrobiła dziś jakąś sałatkę z rukoli, prawda? – spojrzała na mnie kątem oka. – Ja tam wolę coś konkretnego. Mięso, kluski, smalczyk...
– Rukola nie gryzie – odparłam z kwaśnym uśmiechem.
– Ale też nie karmi! – zarechotała i sama sobie przyklasnęła. – Piotruś zawsze był chudy, od kiedy się z tobą ożenił, to już w ogóle się zrobił jak patyczak.
Piotr milczał. Nie zaprzeczył. I wtedy zrozumiałam – on nie staje po mojej stronie. On się świetnie bawi.
Byłam przerażona
W sobotę rano otworzyłam oczy i pierwsze, co usłyszałam, to stuk garnków w kuchni i znajomy, przesłodzony głos:
– Nie dodawaj tyle mleka, bo znowu ci się przypali. Pozwól, mama zrobi. Ty tylko kawę nastaw, wiesz, jak lubię.
Zeszłam na dół i zobaczyłam teściową w fartuchu.
– Dzień dobry – rzuciłam oschle, zerkając na blat, na którym teściowa rozłożyła się jak szef kuchni w trzygwiazdkowej restauracji.
– Dobrze, że wstałaś. Przywiozłam ze sobą swój przepis na placki ziemniaczane. Zrobimy razem?
– Nie jestem głodna – odpowiedziałam i sięgnęłam po swoją kawę.
– Nieee no, chociaż spróbuj. Piotruś uwielbia te placki, prawda?
– Mhm – mruknął, nie patrząc mi w oczy.
– Zawsze mówił, że żadne tak nie smakują, jak moje.
– Dobrze, że nie mówił tego głośno – odparłam, nie siląc się na uśmiech.
– Oj... – westchnęła teatralnie teściowa. – Staram się być pomocna. Przecież wiem, że nie masz doświadczenia z prowadzeniem domu.
– Po sześciu latach? Naprawdę? – wbiłam wzrok w Piotra. – Masz coś do powiedzenia?
– Nie wiem, o co ci chodzi. Mama się tylko stara. Nie bądź złośliwa.
Zamarłam. I wtedy dotarło do mnie, że nie jestem zazdrosna o jego mamę. Jestem przerażona, że dla niego to normalne.
Zamrugałam ze zdziwienia
Po południu postanowiłam wyjść na spacer. Potrzebowałam powietrza, ciszy i dystansu do tego cyrku. Ale kiedy wróciłam, teściowa siedziała na mojej kanapie... w moim szlafroku. Trzymała go w rękach, kiedy wychodziłam. Myślałam, że odkłada do prania.
– Co ty masz na sobie? – zapytałam bez cienia grzeczności.
– Zmarzłam, a mój sweterek gdzieś się zawieruszył – wzruszyła ramionami, zerkając na mnie jak na rozpieszczone dziecko, które nie wie, że coś zepsuło. – Twój szlafroczek jest taki milutki.
Piotr siedział obok i nawet nie drgnął. Czy on naprawdę nie widzi, co się tu odwala?
– To nie wypożyczalnia.
– Oj, naprawdę... Przecież nie umrzesz od tego, że matka twojego męża się ogrzała. Jeszcze trochę ci brakuje do gościnności.
– Gościnność nie polega na pozwoleniu, żeby ktoś się panoszył – parsknęłam.
– Nie mów tak do mojej mamy – powiedział Piotr cicho, ale z twardym tonem, jakiego u niego dawno nie słyszałam.
Zamrugałam.
– Twoja mama od dwóch dni traktuje mnie jak nieudolną pomoc domową, przestawia moje rzeczy, krytykuje jedzenie i... zakłada mój szlafrok! I ty mnie teraz uciszasz?
– Bo robisz z igły widły – rzucił.
– Nie, po prostu widzę, kto tu naprawdę rządzi.
Teściowa milczała, ale jej mina mówiła wszystko. W tym samym momencie zrozumiałam – ten weekend nie skończy się dobrze.
Unikał mojego spojrzenia
Niedzielny obiad był jak scena z kiepskiej telenoweli. Siedzieliśmy we troje przy stole. Ja – cicho, z zaciśniętą szczęką. Teściowa – rozgadana, jakby brała udział w konkursie na najbardziej irytującą osobowość roku. Piotr – między nami, dosłownie i emocjonalnie.
– A pamiętasz, jak ci robiłam bitki z cebulką? – trajkotała, nie patrząc na mnie. – A tu jakieś udka w rozmarynie... ech, ta dzisiejsza kuchnia...
– Nie gotujesz, to nie narzekaj – syknęłam, ale wystarczająco cicho, żeby mogła udawać, że nie słyszy.
– Słucham? – podniosła brew.
– Przyjechałaś w gościnę. A twoje uwagi są już trochę... nużące.
Piotr chrząknął. Unikał mojego spojrzenia.
– Może po prostu zjedzmy spokojnie – rzucił pojednawczo.
– A może się wreszcie opowiesz, po której stronie jesteś?
– To nie wojna...
– Nie? Bo ja od trzech dni czuję się jak na froncie!
– Oj, nie przesadzaj – wtrąciła się teściowa. – Chyba nie chcesz dzielić mężczyzny z jego matką?
– Nie, chcę go mieć tylko dla siebie, ale chyba się spóźniłam o jakieś trzy dekady!
Zapadła cisza.
– Mamo, może... może ty już pojedziesz – powiedział Piotr nagle. – Marta ma rację. Przesadziłaś.
Teściowa spojrzała na niego jak na zdrajcę.
– Nie poznaję cię, syneczku. Co ta kobieta z tobą zrobiła?
Postawiłam na swoim
Teściowa wyjechała tego samego wieczoru. Spakowała się w piętnaście minut, nie spojrzała mi w oczy ani razu. Piotr odprowadził ją na dworzec. Zostałam w pustej kuchni, pachnącej rozmarynem. Wrócił godzinę później. Stał w progu, ściskając telefon, jakby miał mu pomóc w rozmowie ze mną.
– Pojechała – oznajmił, jakby to coś zmieniało.
– Aha.
– Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Wiesz...
– Nie. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Wiesz, co było najgorsze?
– To, że się nie wtrącałem?
– Nie. To, że patrzyłam na ciebie i nie widziałam już mężczyzny, którego pokochałam. Widziałam chłopca, który wciąż czeka, aż mama powie mu, co ma myśleć.
Westchnął. Po raz pierwszy wyglądał na naprawdę skruszonego.
– Może tak było. Może nie umiem się postawić, kiedy chodzi o nią. Ale... chcę się tego nauczyć. Dla ciebie.
– Nie dla mnie. Dla nas. I dla siebie.
Usiadł. Cisza była inna. Poczuliśmy na własnej skórze, że miłość to nie bajka. A małżeństwo? Czasem to wojna pozycyjna z domieszką psychologicznego thrillera. Jeśli dwoje ludzi naprawdę się kocha, to może nauczą się stawiać granice. Nawet matce. A jeśli nie... to przynajmniej jedno z nich przestanie w końcu udawać.
Marta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż skarżył się na moje zimne kotlety i chodził na obiady do teściowej. Doszło do mnie, że muszę zakończyć tę farsę”
- „Na emigracji zarobiłam na lepsze życie, lecz nie miałam do czego wracać. Mąż i dzieci widzą we mnie bankomat”
- „Na śmietniku znalazłam stary zeszyt z przepisami. To, co było napisane na ostatniej stronie, zmieniło moje życie”