„Myślałam, że na mikołajki w pracy dostanę nudną świeczkę. Nie sądziłam, że prezent od kolegi tak zmieni moje życie”
„Początkowo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zgodziłam się w końcu, choć w środku czułam mieszankę ekscytacji i niepokoju. Droga była długa, ale Krzysiek umilał ją rozmowami i muzyką. Miał niezwykły talent do odczytywania moich nastrojów”.
Czasem miałam wrażenie, że moje życie przypomina jeden z tych nudnych biurowych raportów – zero emocji, żadnych niespodzianek, wszystko zgodnie z szablonem. Od siedmiu lat pracuję w tej samej firmie, na tym samym biurku, otoczona stertą dokumentów. Zawsze marzyłam o czymś innym – fotografii. Wyobrażałam sobie siebie z aparatem w dłoni, uwieczniającą magiczne chwile. Ale to tylko marzenia. Nigdy nie wierzyłam, że mogłabym coś zmienić.
Nie cierpiałam tego
Coroczne firmowe mikołajki były dla mnie jedynie formalnością. Losowanie nazwisk, symboliczne prezenty, trochę sztucznych uśmiechów, a potem wszystko wracało do normy. W tym roku podeszłam do tego z jeszcze mniejszym entuzjazmem. Zazwyczaj dostawałam świeczki albo jakiś kubek z motywem świątecznym, więc nie liczyłam na nic więcej.
– Wiesz, że Krzysiek w tym roku bardzo się postarał? – Rzuciła Anka, wyraźnie rozbawiona. – Może akurat wylosował twoje nazwisko? – Dodała z figlarnym uśmiechem.
Wzruszyłam ramionami, zbywając temat. Krzysiek był jednym z niewielu ludzi w biurze, którzy wydawali się szczerze mili. Ale czy to miało jakieś znaczenie?
Sala konferencyjna pełna była dźwięków rozpakowywanych prezentów i sztucznych „ochów” oraz „achów”. Trzymałam w rękach małą paczkę owiniętą w elegancki, złoty papier. Już miałam otworzyć prezent, gdy zza pleców usłyszałam znajomy głos.
– Ciekawe, czy trafiłem w dziesiątkę – Krzysiek uśmiechał się z typowym dla siebie ciepłem.
– Ty to przygotowałeś?
– No, tak wyszło. Zobacz sama.
Ostrożnie rozwinęłam papier. W w środku znajdowało się pudełko z nadrukiem „Warsztaty fotograficzne – poziom podstawowy”. Patrzyłam na nie przez chwilę w oszołomieniu, niepewna, co powiedzieć.
– Wiesz, czasem wystarczy zauważyć, jak ktoś patrzy na zdjęcia w internecie albo zobaczyć, co ma na tapecie w telefonie – odparł z lekkim uśmiechem.
Byłam przerażona
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, choć starałam się tego nie pokazać.
– Mam nadzieję, że z tego skorzystasz. Zasługujesz na coś więcej niż biurowe raporty – dodał, a jego ton był wyjątkowo poważny.
Resztę popołudnia spędziłam w dziwnym stanie zawieszenia. Karnet, elegancko włożony do pudełka, zdawał się ważyć więcej niż wszystkie moje firmowe teczki razem wzięte. Przed wyjściem z pracy Krzysiek podszedł do mnie jeszcze raz.
– Daj znać, jak ci pójdzie, dobrze? – Zapytał.
– Zobaczymy, czy w ogóle pójdę – odparłam.
– Już zrobiłaś pierwszy krok.
Pierwsze warsztaty odbywały się w niewielkiej sali pełnej obcych twarzy. Przekraczając próg, poczułam się jakbym wróciła do szkoły – niepewna, zagubiona i jakby nie na miejscu. Wszyscy wokół mnie wydawali się pewni siebie, z profesjonalnymi aparatami. Ja trzymałam w dłoniach swój stary model, który wyglądał jak antyk.
Prowadzący zaczął zajęcia od prostych zasad kompozycji. Zrozumiałam może połowę. Gdy reszta ochoczo wymieniała się uwagami i wskazówkami, ja czułam, jak skurcz w żołądku robi się coraz większy. Pod koniec zajęć nie mogłam już tego wytrzymać. Wróciłam do domu, rzuciłam aparat na stół i usiadłam na kanapie, z frustracją gapiąc się w sufit.
Czułam się beznadziejnie
Wieczorem zadzwonił Krzysiek.
– I jak było? – Zapytał z wyraźnym zainteresowaniem w głosie.
– Byłam beznadziejna – rzuciłam od razu. – Wszyscy mieli świetny sprzęt, a ja nawet nie wiedziałam, jak włączyć manualny tryb.
– Nie chodzi o sprzęt – odpowiedział spokojnie. – Liczy się to, jak widzisz świat, nie czym to robisz.
– Łatwo ci mówić – westchnęłam. – Ty zawsze wiesz, co zrobić.
– Może. Ale wiem też, że nie powinno się poddawać po jednym razie. Słuchaj, masz czas w weekend?
– Chyba tak. A co?
– Pokażę ci, że nie masz racji co do siebie – powiedział z uśmiechem, który niemal słyszałam przez telefon.
W sobotę spotkaliśmy się w parku. Krzysiek przywitał mnie z małym plecakiem przewieszonym przez ramię i uśmiechem na twarzy.
– Dobra, na początek jedna zasada: przestań się porównywać. – Wskazał na moje ręce, w których trzymałam aparat. – To jest narzędzie, ale najważniejsze są twoje oczy.
Uwierzyłam w siebie
Spacerowaliśmy przez ponad godzinę, a Krzysiek cierpliwie tłumaczył mi podstawy – jak złapać światło, jak skupić się na detalach. Pod koniec dnia, patrząc na zdjęcia, które zrobiłam, poczułam coś, co dawno było mi obce – dumę.
– I co? Nadal uważasz, że się nie nadajesz? – Zapytał z satysfakcją.
– Może po prostu miałam dobrego nauczyciela – odparłam.
Mój stary sprzęt, który kiedyś mnie zawstydzał, stał się przyjacielem – prostym, ale niezawodnym.
W pracy też coś się zmieniło. Coraz częściej łapałam się na tym, że szukam Krzyśka wzrokiem. Pewnego dnia, po jednym z warsztatów, zauważyłam wiadomość na telefonie: „Jakieś plany na jutro? Myślałem, że moglibyśmy zrobić małą sesję w plenerze?”.
Nie wiedziałam, co bardziej mnie zaskoczyło – fakt, że zaproponował wspólne zdjęcia, czy to, że serce zabiło mi mocniej na myśl o tym. Spotkaliśmy się w niedzielne popołudnie na obrzeżach miasta.
– Gotowa na lekcję numer dwa?
– Jaką lekcję?
– Fotografowania życia – roześmiał się, wskazując na starą alejkę pełną pożółkłych liści.
Spacerowaliśmy w milczeniu, robiąc zdjęcia. Krzysiek co jakiś czas podchodził, żeby zerknąć na mój aparat, ale nigdy nie komentował negatywnie. Zamiast tego mówił:
– Spróbuj skupić się na szczegółach, te popękane mury mówią więcej niż cała scena.
Wróciłam do domu z kartą pamięci pełną zdjęć i głową pełną myśli. Jedno było pewne – coraz mniej bałam się marzyć.
Poczułam coś więcej
Kiedy Krzysiek zaproponował wspólny wyjazd na weekend, początkowo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zgodziłam się w końcu, choć w środku czułam mieszankę ekscytacji i niepokoju.
Droga była długa, ale Krzysiek umilał ją rozmowami i muzyką. Miał niezwykły talent do odczytywania moich nastrojów. Gdy tylko wyczuwał, że zaczynam się zamykać, rzucał jakiś żart lub historię z pracy, które zawsze mnie rozśmieszały.
– Wiesz, to chyba pierwszy raz, kiedy robię coś takiego – przyznałam w końcu.
– Co masz na myśli? – zapytał, zerkając na mnie.
– Taki spontaniczny wyjazd. Normalnie trzymałabym się swojej strefy komfortu.
– Może dlatego warto czasem z niej wyjść – odpowiedział, mrugając.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, widok zaparł mi dech w piersiach. Drewniany domek otoczony gęstym lasem, a w tle ośnieżone szczyty.
– I jak? – Zapytał Krzysiek, patrząc na mnie z satysfakcją.
– Jest pięknie – powiedziałam cicho, nie mogąc oderwać wzroku od krajobrazu.
Sobota minęła nam na eksplorowaniu okolicy. Robiliśmy zdjęcia, ale równie dużo rozmawialiśmy. O marzeniach, o przeszłości, o tym, co nas trzyma w miejscu, a co popycha do przodu.
Dodawał mi otuchy
Powrót z gór był cichy, ale nie w ten niezręczny sposób. Czułam spokój i dziwną pewność, że coś w moim życiu zaczyna się zmieniać. Przez całą drogę przeglądałam zdjęcia z wyjazdu. Każde ujęcie miało w sobie coś wyjątkowego – światło, emocje, atmosferę.
W pracy znów wpadliśmy w codzienną rutynę, ale nasza relacja była inna. Krzysiek wydawał się częściej szukać mojego towarzystwa, a ja już nie unikałam jego wzroku. Zaczęłam nawet czekać na nasze rozmowy.
Dwa tygodnie później, podczas jednego z warsztatów, prowadzący wręczył mi ulotkę z informacją o konkursie fotograficznym.
– Myślę, że powinnaś spróbować – powiedział, widząc moje zmieszanie.
Przez kilka dni walczyłam ze sobą. Konkurs? Wystawiać swoje zdjęcia na ocenę? To wydawało się równie przerażające, jak pierwsze zajęcia. Postanowiłam poradzić się Krzyśka.
– Dlaczego nie? Przecież masz świetne zdjęcia.
– Ale to tylko dla zabawy. Nie sądzę, że ktoś je doceni.
Krzysiek westchnął i odchylił się na krześle.
– Zróbmy tak: jutro przyniesiesz zdjęcia, a ja pomogę ci wybrać najlepsze.
Nie wierzyłam w to
Spotkaliśmy się wieczorem w jego mieszkaniu. Na stole leżały moje wydruki, a Krzysiek z namysłem przyglądał się każdemu z nich.
– To – powiedział, wskazując na zdjęcie z górskiego wyjazdu. Zachód słońca nad doliną.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytałam, nie do końca wierząc w jego słowa.
– Absolutnie. To jest zdjęcie, które opowiada historię.
Zgodziłam się z lekkim ociąganiem. Ostatecznie wysłałam zdjęcia, choć w środku nadal czułam się jak oszustka.
Kilka tygodni później nadeszła wiadomość. Wyróżnienie w konkursie. Nie mogłam uwierzyć, kiedy czytałam maila. W pracy Krzysiek niemal od razu zauważył, że coś się zmieniło.
– Coś ty taka rozpromieniona? – Zapytał, gdy mijaliśmy się w korytarzu.
– Dostałam wyróżnienie – odpowiedziałam.
– Jestem z ciebie dumny.
– Ale to dzięki tobie – odpowiedziałam, czując, jak czerwienię się na twarzy.
– Nie. To wszystko twoja zasługa. Ja tylko pokazałem ci, że możesz.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Atmosfera między nami znowu była napięta, pełna niewypowiedzianych słów.
Czas na kolejny krok
– Może kiedyś zrobię wystawę – rzuciłam żartem, żeby rozładować sytuację.
Krzysiek uśmiechnął się lekko.
– Tylko mnie na nią zaproś.
Wyróżnienie w konkursie sprawiło, że zaczęłam myśleć o fotografii poważniej. Coś, co było dotąd tylko marzeniem, stało się nagle realne. W pracy czułam się już jak ktoś, kto jedną nogą stoi w zupełnie innym świecie. Gdy patrzyłam na te same sterty dokumentów, które kiedyś przytłaczały mnie swoją monotonią, nie czułam już rozpaczy. Wiedziałam, że to tylko etap przejściowy.
Krzysiek nadal był obok. Ale nadal nie miałam odwagi przyznać się przed sobą, że to coś więcej niż wdzięczność. To on był pierwszym kadrem nowego życia, tym, który dał mi odwagę nacisnąć migawkę. Kilka dni później, podeszłam do niego.
– Wiesz, że gdyby nie ty, nigdy bym się na to nie odważyła?
Spojrzał na mnie z tym swoim spokojnym, ciepłym uśmiechem.
– Czasem wystarczy, że ktoś pokaże ci inny punkt widzenia.
Chciałam coś dodać, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czy powinnam mu powiedzieć, co naprawdę czuję? Czy to był właściwy moment?
Wtedy zrozumiałam, że nie wszystkie historie muszą mieć natychmiastowy finał. Niektóre rozwijają się z czasem, jak zdjęcie w ciemni – powoli nabierają wyrazu, barw, głębi. A ja miałam dopiero początek.
Aleksandra, 30 lat