„Myślałam, że na sankach z bratanicą się zanudzę. Dzięki przystojnemu wdowcowi wszystko poszło z górki”
„Po naszym spotkaniu poczułam lekkie ukłucie niepokoju. Przecież to była tylko zwykła rozmowa. O dzieciach, pogodzie, o niczym ważnym. A jednak coś mnie do niego ciągnęło. Odsunęłam tę myśl szybko, tłumacząc sobie, że to tylko miła odmiana po całym dniu”.

- Redakcja
Hanię odbieram z przedszkola trzy razy w tygodniu. To była decyzja, która zapadła szybko, bez wielkich rozmów – po prostu ktoś musiał, a ja byłam „najbardziej dyspozycyjna”. Tak to się ładnie nazywa. Jestem po trzydziestce, mam pracę, którą mogę kończyć wcześniej, i życie, które nauczyłam się organizować wokół innych, niekoniecznie wokół siebie. Nie jestem jej mamą, jestem ciotką. I chociaż lubię spędzać z nią czas, wspólny wypad na sanki wydawał mi się nudnym pomysłem. Mimo to zgodziłam się.
Poznałam go na sankach
Hania wybiegła tego dnia z sali jak zawsze, z rozpiętą kurtką i włosami, które wyglądały, jakby ktoś je czesał w biegu.
– Ciociu! A możemy iść na górkę? – zapytała bez przywitania, już ciągnąc mnie za rękaw.
– Możemy. Ale tylko na chwilę – odpowiedziałam odruchowo, choć dobrze wiedziałam, że „chwila” z Hanią nigdy nie trwa krótko.
Górka była blisko. Taka zwykła, osiedlowa, z wydeptaną ścieżką i kilkoma drzewami, które pamiętały lepsze czasy. Usiadłam na ławce, kiedy Hania pobiegła z sankami w stronę górki. Dopiero po chwili zauważyłam, że nie jesteśmy tam same. Chłopiec w podobnym wieku wspinał się na górkę, a kilka metrów dalej stał mężczyzna.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
– Dzień dobry – odpowiedziałam grzecznie.
– Michał, nie tak szybko! – zawołał do chłopca.
– Hania, uważaj! – rzuciłam niemal równocześnie.
Dzieci spojrzały na siebie, jakbyśmy im właśnie przeszkodzili w czymś ważnym.
– Mam na imię Hania! – oznajmiła moja bratanica bezceremonialnie.
– A ja Michał! – odpowiedział chłopiec z szerokim uśmiechem.
Patrzyłam na nich przez chwilę, a potem znów na mężczyznę.
– Ewa – przedstawiłam się.
– Rafał – skinął głową.
To było wszystko. Bez fajerwerków. Bez myśli, że to spotkanie będzie miało jakiekolwiek znaczenie. Wtedy jeszcze naprawdę tak myślałam.
Coś mnie do niego ciągnęło
Górka szybko stała się często odwiedzanym przez nas miejscem. Zanim zdążyłam się zorientować, dzieci już biegały razem, jakby znały się od miesięcy. Hania śmiała się głośno, a Michał próbował dotrzymać jej kroku, co chwilę potykając się o własne nogi. Patrzyłam na nich z lekkim rozbawieniem i czymś jeszcze, czego nie umiałam wtedy nazwać. Zaskakiwało mnie, jak naturalnie to się wydarzyło.
Rafał stał niedaleko, ręce trzymał w kieszeniach kurtki, jakby nie do końca wiedział, co zrobić ze sobą. Co jakiś czas zerkał na syna, potem na mnie, a potem znów na dzieci. W końcu podszedł bliżej.
– Oni zawsze tak szybko łapią kontakt – powiedział, jakby tłumaczył się z czegoś, co nie wymagało wyjaśnień.
– Chyba nie mają jeszcze powodów, żeby być ostrożni – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Uśmiechnął się lekko.
– Michał zwykle jest trochę nieśmiały.
– Hania za to nie ma tego problemu – odparłam. – Czasem mam wrażenie, że ona zagaduje cały świat.
Spojrzał w stronę dzieci i parsknął cicho.
– To widać. Chyba już ustalają zasady.
– Będziemy zjeżdżać na zmianę! – krzyknęła Hania. – Najpierw ja, potem Michał!
– Dobrze! – odpowiedział jej syn Rafała bez wahania.
Zaskoczyło mnie, jak łatwo płynęła rozmowa między nami. Nie było tej niezręcznej ciszy, którą zwykle czułam w kontaktach z obcymi ludźmi. Rafał słuchał uważnie, nie przerywał, reagował na to, co mówiłam. W pewnym momencie opowiedział coś o przedszkolu, o porannym pośpiechu i zgubionych rękawiczkach, a ja roześmiałam się głośniej, niż bym się po sobie spodziewała.
Zaraz potem poczułam lekkie ukłucie niepokoju. Przecież to była zwykła rozmowa. O dzieciach, pogodzie, o niczym ważnym. A jednak coś mnie do niego ciągnęło. Odsunęłam tę myśl szybko, tłumacząc sobie, że to tylko miła odmiana po całym dniu.
Zbliżyliśmy się do siebie
Nie planowałam tego, a jednak po kilku dniach złapałam się na tym, że patrzę na zegarek częściej niż zwykle. Wychodziłam po Hanię punktualnie, ale na górkę skręcałam jakby odruchowo, dokładnie o tej samej porze co ostatnio. Tłumaczyłam sobie, że to wygodne, że Hania i tak ma jeszcze energię do spalenia, że świeże powietrze dobrze jej zrobi. Nie mówiłam sobie całej prawdy.
Rafał już tam był. Stał w tym samym miejscu, jakby górka przyciągała także jego. Michał zawołał Hanię, zanim zdążyłam zdjąć rękawiczki.
– Widzisz – rzucił Rafał z lekkim uśmiechem – oni tylko na siebie czekają.
– Wygląda na to, że mamy ustalony grafik – odpowiedziałam szybko, aż zdziwił mnie własny ton. Był zbyt swobodny.
Rozmowy zaczęły schodzić z bezpiecznych tematów. Nadal krążyliśmy wokół dzieci, ale pojawiły się też inne kwestie: praca, zmęczenie, to uczucie, gdy dzień kończy się szybciej, niż by się chciało. Rafał mówił spokojnie, bez narzekania, raczej rzeczowo, ale między słowami było coś cięższego.
– Czasem mam wrażenie, że wszystko robię trochę połowicznie – powiedział kiedyś, patrząc na syna. – Ani do końca źle, ani do końca dobrze.
Skinęłam głową, bo to zdanie wydało mi się zaskakująco celne i znajome.
– Masz dzieci? – zapytał nagle, jakby przyszło mu to do głowy dopiero teraz.
– Nie – odpowiedziałam po chwili. – Tylko bratanicę.
– Aha – powiedział cicho. – Myślałem, że coś ukrywasz.
Zaniepokoiło mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Dlaczego w ogóle miało mnie obchodzić, co on myśli. Wracałam do domu z uczuciem, że wchodzę na teren, którego nie znam, a jednocześnie nie chcę się wycofać.
Czekałam na niego
To on zaproponował pierwszy. Stał obok mnie, patrzył, jak Hania i Michał próbują wejść na górkę od tej trudniejszej strony, ślizgając się i śmiejąc przy tym głośno.
– Może byśmy kiedyś wyszli gdzieś razem – powiedział, jakby mówił o czymś zupełnie zwyczajnym. – Razem z nimi. Lody albo plac zabaw w parku, co ty na to?
Zawahałam się tylko na moment.
– Dzieci byłyby zachwycone – odpowiedziałam, starannie trzymając się tej wersji.
Spotkaliśmy się w sobotę. Park był pełen ludzi, ale my szliśmy trochę z boku, za dziećmi, które pochłonięte były sobą do tego stopnia, że przestaliśmy być im potrzebni. Rafał szedł obok mnie, blisko, ale nie narzucał się. Cisza między nami była... nawet przyjemna. Nie było w niej tej niezręcznej pustki, tylko coś przypominajacego poczucie bezpieczeństwa.
– Dobrze, że się zgodziłaś – powiedział w końcu. – Bałem się, że odmówisz.
– Ja też się bałam – przyznałam, zanim zdążyłam to zatrzymać.
Spojrzał na mnie krótko, uważnie, ale nic nie powiedział. Rozmawialiśmy o drobiazgach, o tym, co dzieci lubią najbardziej, o zmęczeniu po całym tygodniu. Za tymi słowami kryło się jednak coś więcej. Każde z nas zdawało się mówić ostrożnie, jakby sprawdzało grunt.
Patrzyłam na Hanię i Michała i nagle dotarło do mnie, że czekam na te spotkania. Nie tylko dlatego, że ona jest szczęśliwa, a ja mam poczucie, że robię coś dobrego. Czekałam na niego. Ta myśl mnie przestraszyła. Uznałam, że muszę ją odsunąć, zanim się rozrośnie.
Poszliśmy krok dalej
Powiedział to nagle, zupełnie spontanicznie. Staliśmy na górce jak zwykle, Hania z Michałem biegali niżej, a ja właśnie zakładałam rękawiczki, gotowa już wracać.
– Ewa, może poszlibyśmy razem na kolację – powiedział cicho. – Tylko my.
Podniosłam na niego wzrok i przez moment miałam wrażenie, że świat zrobił się dziwnie wąski, jakby została tylko ta przestrzeń między nami.
– Bez dzieci? – zapytałam, choć doskonale wiedziałam, że o to mu chodzi.
– Tak – odpowiedział. – Jeśli chcesz. Zrozumiem, jeśli nie.
Poczułam jednocześnie ciepło i strach. Uśmiechnęłam się, ale to nie była lekka reakcja.
– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Spróbujmy.
Kiedy wróciłam do domu, długo siedziałam w ciszy. Złapałam się na tym, że zastanawiam się, co na siebie włożę i ta myśl mnie zaskoczyła. Dawno nikt mnie nigdzie nie zapraszał. Przygotowania były spokojne, ale wewnątrz czułam napięcie, jakby to było coś więcej niż zwykłe wyjście.
Kolacja była prosta, rozmowa toczyła się powoli. Rafał mówił o sobie więcej niż wcześniej, o zmęczeniu, o odpowiedzialności, która czasem przygniata. Słuchałam i miałam wrażenie, że robi to pierwszy raz od dawna. Może dlatego, że ktoś w końcu naprawdę go słucha.
– Dobrze tu być – powiedział w pewnym momencie.
Skinęłam głową, bo nie ufałam własnemu głosowi.
Pozwoliłam sobie na uczucie
Wracałam do domu powoli, próbując uspokoić własne myśli. Kolacja się skończyła, rozmowy ucichły, ale we mnie coś nadal było w ruchu. Nie potrafiłam powiedzieć, co dokładnie się zmieniło, a jednak miałam pewność, że to już nie jest to samo życie, które prowadziłam wcześniej. Nie było wielkich deklaracji ani obietnic. Było coś znacznie trudniejszego do uniesienia – świadomość, że pozwoliłam sobie na to uczucie.
Przez długi czas myślałam, że bezpieczeństwo polega na tym, żeby niczego nie oczekiwać. Żeby nie dawać sobie nadziei, bo nadzieja bywa złudna. Tamtego wieczoru zrozumiałam, że to nieprawda. Bezpieczeństwo nie chroni przed pustką. Chroni tylko przed ryzykiem, a ja nagle zobaczyłam, jak bardzo nauczyłam się unikać jednego i drugiego.
Dzieci nadal były częścią tej historii. Hania, jej śmiech, Michał i jego nieśmiałe pytania. Tyle że przestały stanowić wymówkę i pretekst dla naszych spotkań. To, co zaczęło się „tylko dla dzieci”, wymknęło się tej etykiecie, cicho i bez pośpiechu.
Nie wiedziałam, dokąd to zaprowadzi. Wiedziałam tylko, że pierwszy raz od dawna nie zamknęłam drzwi od razu. Zostawiłam je uchylone, z całym lękiem, który się z tym wiąże, i z nadzieją, której nie umiałam już dłużej ignorować.
Ewa, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja dziewczyna nigdy nie lubiła Mikołajek. W końcu poznałem powód i poczułem, że muszę odczarować jej to święto”
- „Myślałam, że to będą smutne święta, lecz wydarzył się świąteczny cud. Sąsiad zrobił coś, czego nigdy nie zapomnę”
- „Tłumaczyłam córce, że Mikołaj może w tym roku nie przyjść. Nie chciałam niszczyć jej marzeń, ale musiała znać prawdę”