„Miałam 60 lat, gdy z biblioteki wróciłam z kochankiem. Przystojniak dźwigał jednak bagaż, którego nie sposób się pozbyć”
„Gdy wracam do siebie, znów jestem sama. I nawet najlepsza książka nie wypełni tej pustki. Nie łudzę się. Miłość to nie jest coś, co spotyka kobiety po sześćdziesiątce. A przynajmniej tak myślałam, zanim w bibliotece nie spotkałam mężczyzny, który sięgnął po to samo, co ja”.

- Redakcja
W moim domu najczęściej słychać ciszę. Nie taką miłą, kiedy ktoś zasnął przy książce, a herbata stygnie obok. To ta głęboka cisza, w której zegar tyka za głośno, a samotność zlewa się z powietrzem. Mam 62 lata i od kilku już nie czekam na nic. Nie na telefon, nie na list. Nawet na pogodę nie patrzę z nadzieją. Po rozwodzie, którego nie przeżyłam wcale tak dramatycznie, jak się tego po mnie spodziewano, zaczęłam życie od nowa. Ale to nowe życie okazało się ciche, poukładane… i przerażająco puste.
Codziennie rano podlewam ogród. Po południu idę do biblioteki, a wieczorem słucham Marii z naprzeciwka, jak opowiada o swoich randkach sprzed dwudziestu lat – z taką pasją, jakby to się działo wczoraj. Czasem jej zazdroszczę. Czasem się śmiejemy. Ale gdy wracam do siebie, znów jestem sama. I nawet najlepsza książka nie wypełni tej pustki. Nie łudzę się. Miłość to nie jest coś, co spotyka kobiety po sześćdziesiątce. A przynajmniej tak myślałam, zanim w bibliotece nie spotkałam mężczyzny, który sięgnął po tego samego „Idiotę”, co ja.
Ten pan od Dostojewskiego
Było chłodno, choć to już maj. Weszłam do biblioteki z zapiętym szczelnie płaszczem i mokrymi od deszczu butami. Pani Basia za biurkiem jak zwykle skinęła głową, ja jak zwykle uśmiechnęłam się oszczędnie. Przechadzałam się między regałami bez planu – czasem tak jest, że nie szukam tytułu, tylko czegoś, co mnie wciągnie. Co nie odwróci moją uwagę ode mnie. Zatrzymałam się przy półce z literaturą rosyjską. „Idiota”. Nie czytałam od lat. Wyciągnęłam rękę, ale w tej samej chwili zrobił to ktoś inny.
– Proszę – powiedział spokojnym głosem. – Była pani pierwsza.
Spojrzałam w bok. Siwe włosy, zadbany płaszcz, twarz zmęczona, ale ciepła. Mężczyzna około sześćdziesiątki. Uśmiechał się lekko.
– Ale to pan bardziej wygląda na kogoś, kto wie, co z tym „Idiotą” zrobić – odparłam.
– W moim wieku wszyscy idioci są już dawno przeczytani – rzucił z rozbrajającym uśmiechem.
Parsknęłam śmiechem. Naturalnie. Z zaskoczeniem. Zaczęliśmy rozmawiać – o Dostojewskim, o bohaterach, których się żałuje i o tych, którym się zazdrości. O winie i niewinności. I zanim się zorientowałam, minęło pół godziny.
– Może wypijemy gdzieś herbatę? – zapytał w końcu, trochę niepewnie.
– Dziękuję. Ale nie dziś – odpowiedziałam.
Uśmiechnął się. Nie nalegał. A ja tego wieczoru po raz pierwszy od dawna zasnęłam z myślą o kimś. Nie o bohaterze z książki, tylko o tym panu od Dostojewskiego.
Miał smutek w oczach
Spotkaliśmy się tydzień później. Przypadkiem. Choć… może nie do końca. Ja znów przyszłam do biblioteki. On też. Oboje wpadliśmy na siebie przy wejściu.
– Szuka pani „Idioty”? – zapytał z tym samym ciepłym uśmiechem.
– A pan? – odbiłam piłeczkę.
Tym razem poszliśmy na herbatę. Ale nie do kawiarni. Miał przy sobie termos i dwa kubki. Poszliśmy do parku, usiedliśmy na ławce pod klonem. Liście jeszcze nie do końca opadły, ale zapowiadała się piękna jesień.
– Tomek – przedstawił się.
– Justyna.
Herbata była z cytryną. Rozmawialiśmy. Najpierw o książkach. Potem o emeryturze. O dzieciach – on miał córkę, ja syna. O stracie.
– Moja żona zmarła siedem lat temu. Rano wyszła do pracy i już nie wróciła – powiedział cicho.
– A ja… – zawahałam się – odeszłam. Po trzydziestu latach małżeństwa.
Nie komentował. Kiwnął tylko głową. Słuchał uważnie. Jakby rozumiał więcej, niż mówiłam.
– Wiesz, co mnie najbardziej boli w starości? – zapytał po chwili.
– Że nie zdążyliśmy się nauczyć, jak być starzy razem – dokończyłam za niego.
Spojrzał na mnie zaskoczony. A potem się uśmiechnął. Ale ja poczułam coś, co nie dawało mi spokoju. Ten smutek w jego oczach był… zamknięty. Jak drzwi, których nie chciał otworzyć. A ja? Ja nie wiedziałam, czy mam siłę znów próbować otwierać cudze drzwi.
Serce mi przyspieszyło
Wróciłam do biblioteki trzy dni później. Tym razem nie po książkę. Po prostu… chciałam go znów zobaczyć. Usiadłam przy oknie z jakimś tomikiem poezji, którego nie potrafiłam przeczytać. Zerkałam na drzwi. Jak nastolatka. I nagle – był. Wszedł powoli, z torbą przewieszoną przez ramię, przygarbiony, zamyślony. Nie zauważył mnie. Od razu poszedł w stronę literatury pięknej. Ruszyłam za nim, niby przypadkiem, jakbyśmy się znów mieli „niespodziewanie” spotkać. Ale zanim zdążyłam się odezwać, zatrzymałam się. Usłyszałam jego głos. Rozmawiał z kimś przez telefon, półgłosem, ale wyraźnie.
– Nie, nie… Nie musisz wszystkiego wiedzieć. Jeszcze nie teraz… Po prostu… Proszę, nie naciskaj.
Zamarłam. Serce mi przyspieszyło. Nie podsłuchiwałam. Po prostu… stałam za regałem. Ale każde słowo wbijało się we mnie jak drzazga. „Nie musisz wszystkiego wiedzieć?” Z kim rozmawiał? Z żoną? Partnerką? Kogo nie chciał informować? I czy chodziło o mnie? Nie czekałam, aż się odwróci. Wyszłam. Po cichu. Po cichu też wróciłam do swojego mieszkania. I znów zaparzyłam herbatę – tym razem tylko dla siebie.
– I co, jak tam twój pan z biblioteki? – zapytała Maria, gdy przyszła wieczorem z sernikiem.
– Jak wszyscy – miły tylko do pierwszego sekretu – powiedziałam sucho, bez emocji.
Ale emocje były. Głęboko. I bolały bardziej, niż się spodziewałam.
Nie było mi do śmiechu
Miałam nie wracać do biblioteki. Przysięgłam sobie. Ale przysięgi składane samotnym wieczorem przy zimnej herbacie mają zerową moc sprawczą. Poszłam tam dwa tygodnie później. Ubrana jak zawsze – zbyt elegancko jak na emerytkę, zbyt skromnie jak na kobietę, która znów chciałaby być zauważona. Zobaczyłam go przy tym samym regale. Sam. Kiedy mnie zauważył, mina mu zmiękła. Uśmiechnął się.
– Myślałem, że pani już tu nie przychodzi.
– Dobrze pan myślał.
Nie uśmiechnęłam się. Nie było mi do śmiechu.
– Justyna, proszę… – zaczął. – Słyszałaś mnie wtedy?
Nie zaprzeczyłam. Nie musiałam. Wiedział.
– To była moja córka. Ewa.
Milczałam.
– Nie wie o tobie. I chyba nie chciałbym, żeby wiedziała… Jeszcze nie. Wciąż nie potrafi pogodzić się z odejściem matki. A ja… Boję się, że gdybym powiedział jej o… kimś nowym, przestałaby ze mną rozmawiać.
– Czyli lepiej mnie chować? – spytałam spokojnie. Ale czułam, jak zaciska mi się gardło.
– Nie chodzi o wstyd. Chodzi o stratę. Ją też mógłbym stracić. A ona… to wszystko, co mi zostało po mojej żonie.
Patrzyłam na niego długo, widząc w jego oczach lęk. Lęk i coś jeszcze – czułość? Wdzięczność?
– Czy ja też jestem tylko… przelotną ulgą? Kroplą ciepła w twoim zimnym dniu? – zapytałam, ledwo słyszalnie.
Nie odpowiedział. Tylko spuścił wzrok. I to bolało bardziej niż każde inne słowo.
Nie chcę już czekać
Nie chciałam jej poznawać. Naprawdę nie. Ale kiedy powiedział: „Chciałbym, żebyś ją zobaczyła. Żebyś wiedziała, czego się boję”, zgodziłam się. Z ciekawości? Z nadziei? A może z głupoty. Bo kobieta po sześćdziesiątce też potrafi być głupia, kiedy jej serce zaczyna bić szybciej. Umówiliśmy się w kawiarni przy parku. Przyszłam pierwsza. On pojawił się z nią chwilę później. Wysoka, chłodna, z ciemnymi oczami po matce, jak się później dowiedziałam.
– Dzień dobry – powiedziała tonem urzędniczki. Usiadła naprzeciwko, nie podając ręki. Zanim zamówiła kawę, zdążyła mnie zeskanować wzrokiem.
– Tata mówił, że się państwo poznali w bibliotece – zaczęła. – Ciekawe miejsce na… znajomość.
Nie odezwałam się. Czekałam.
– Chyba nie jest pani pierwszą osobą, która… poczuła się przy nim mniej samotna. Ale proszę zrozumieć – moja mama… była wyjątkowa. I nie chcę, żeby ktoś ją zastępował.
– Nie przyszłam tu być kopią. Ani plasterkiem na żal.
– To po co?
– By żyć. I może – kogoś pokochać. Czy pani mama, by mu tego zabroniła?
Zamilkła. On siedział z boku, skulony. Jakby chciał się skurczyć.
– Wiem jedno – dodałam, zbierając to, co zostało mi z godności. – Mam sześćdziesiąt dwa lata. Nie wiem, ile jeszcze mi zostało. Ale wiem, że nie chcę już czekać, aż wszyscy wkoło pogodzą się z tym, że wciąż żyję.
Wyszłam, zanim zdążyli coś powiedzieć. Na zewnątrz wiało. Ale pierwszy raz od dawna nie było mi zimno.
Justyna, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mój mąż nie dorasta do pięt partnerom moich przyjaciółek. Za późno zrozumiałam, jaki skarb mam pod ręką”
- „Mąż myślał, że jestem u siostry, a ja pływałam z Matteo gondolą. Dopiero w Wenecji poczułam się prawdziwą kobietą”
- „Mąż coraz częściej chodził pomagać sąsiadce. Z czasem zaczęłam czuć, że to coś więcej niż zwykła przysługa”