„Myślałam, że po rozwodzie już nigdy nie zaufam mężczyźnie. Amor na szczęście miał na mnie inny plan niż samotna starość”
„I chociaż nie było tam żadnych emotek, serduszek ani wielkich słów, poczułam coś dziwnego. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Jakbym nagle znów miała szesnaście lat”.

- Redakcja
Po rozwodzie dni stały się ciche, puste. Mój syn dorastał, a ja utknęłam między sprawdzaniem wypracowań a oglądaniem starych serial. Nie szukałam miłości. Nie sądziłam nawet, że znów umiem z kimś flirtować. Jednak pewnego dnia Marta – moja przyjaciółka z pracy – nie chwyciła mnie za rękę i powiedziała:
– Posłuchaj tylko. Jacek z sąsiedniej szkoły. Wdowiec. Fajny facet. Może nie przystojniak z reklam, ale mądry. Idź z nim na kawę, co ci szkodzi?
– Ja? Na randkę? Przecież ja już nawet nie wiem, jak się to robi...
– Ubierz się ładnie, wyjdź z domu i nie mów o Mickiewiczu. Reszta pójdzie sama – roześmiała się, jakby to było najprostsze na świecie.
Tego dnia, przez bite dwie godziny, gapiłam się w swoją szafę, przeklinając każdą sukienkę, która albo była za obcisła, albo niemodna. Ostatecznie założyłam bordową bluzkę, którą kiedyś dostałam od mamy, a włosy wiązałam w luźny kucyk. Westchnęłam ciężko i powiedziałam do siebie:
– No dobrze, najwyżej po godzinie wrócisz do domu i powiesz, że to był błąd.
I poszłam.
Czułam się zażenowana
Spotkaliśmy się pod kinem. Jacek miał na sobie granatową kurtkę i spodnie, które wyglądały, jakby były odrobinę za długie. Miał w rękach tylko telefon. Bez kwiatów.
– Karolina, prawda? – zapytał, jakby wciąż nie był pewien, że to ja.
– Tak. Cześć – uśmiechnęłam się z wysiłkiem, jakby moje usta zapomniały, jak to się robi.
– Myślałem, że może... nie wiem, że lepiej pójdziemy coś zjeść – przetarł kark dłonią. – Nie chciałem, żeby to wyglądało zbyt poważnie.
Te słowa uderzyły mnie jak zbyt zimny wiatr. Przymknęłam oczy na ułamek sekundy. Jasne. Jasne, że nie poważnie.
– Frytki? – zapytał, wskazując na mały bar za rogiem. – Mają naprawdę dobre.
Skinęłam głową. Nawet nie miałam siły się obrazić. Siedliśmy przy stoliku z widokiem na park. On zamówił dużą porcję z keczupem i majonezem, ja – małą, bez dodatków.
– Twój syn ma ile lat? – zapytał w końcu, przełamując lód.
– Szesnaście. W tym roku idzie do liceum. Humanistyczne. A twój?
– Córka. Dziesięć. Lubi konie. Wszystko, co ma grzywę, to jej ulubione stworzenie. – Uśmiechnął się, a potem spojrzał na mnie, trochę niepewnie. – Nie wiem, jak to się robi. Te randki. Ostatni raz byłem na takiej... nie pamiętam kiedy.
– Ja też nie – parsknęłam.
I coś pękło. Nie między nami – we mnie. Przestałam trzymać się kurczowo swojej powagi.
– Moja była żona... – zaczął nagle, ale się zawahał. – Przepraszam. To dziwne, prawda?
– Nie. Mój były mąż zdradził mnie z dziewczyną z recepcji. Możemy więc uznać, że poziom niezręczności został wyrównany.
Zapadła chwila ciszy. Potem znów się uśmiechnął. Trochę smutno, trochę z ulgą.
– Fajnie się z tobą rozmawia. Nawet jeśli to tylko o frytkach i byłych małżonkach.
I wtedy, po raz pierwszy, poczułam, że może nie będzie to katastrofa.
Poczułam coś dziwnego
Następnego dnia napisał:
„Dzięki za wczoraj. Dobrze się gadało. Może powtórzymy za tydzień?”.
I chociaż nie było tam żadnych emotek, serduszek ani wielkich słów, poczułam coś dziwnego. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Jakbym nagle znów miała szesnaście lat. Powtórzyliśmy. Poszliśmy znowu na frytki. Znowu siedzieliśmy przy tym samym stoliku. Tym razem rozmowa potoczyła się łatwiej.
– To chyba nasze najdziwniejsze randki – rzuciłam, chrupiąc jedną z frytek.
– Ale działa, nie? – odpowiedział i podsunął mi swoją torbę z majonezem. – No. Zobacz. Już się śmiejemy.
I faktycznie – śmialiśmy się coraz częściej. Wtorki stały się naszym dniem. W szkole zaczęli mnie pytać, czemu we wtorki mam lepszy humor. Wzruszałam ramionami, udając, że to przypadek. Ale prawda była taka, że po tylu miesiącach samotności, ktoś wreszcie pamiętał o mnie nie tylko wtedy, gdy trzeba było zorganizować zebranie z rodzicami. Zaczęłam malować usta. Czasem zakładałam kolczyki. I łapałam się na tym, że wchodząc do baru z frytkami, szukam jego wzroku.
Zrobiło mi się gorąco
Zaczęło się niewinnie. Od tego, że nie odpisał przez dwa dni. Pomyślałam – może coś się stało? Może córka chora? Może... już go znudziłam? Spotkaliśmy się w kolejny wtorek. Siedział już przy stoliku. Obgryzał paznokieć i patrzył w okno.
– Cześć – rzuciłam, siadając naprzeciwko. – Wszystko w porządku?
– Tak. Po prostu mam dużo na głowie.
Frytki przyszły po kilku minutach. Jadłam bez apetytu. On też. W końcu nie wytrzymałam.
– Słuchaj... My się tak spotykamy już od kilku miesięcy. I... nie wiem. Czasem czuję, że w ogóle mnie nie znasz.
Zamrugał zaskoczony.
– Bo może nie chcesz, żebym znał?
Zrobiło mi się gorąco. I zimno jednocześnie. Takie rzeczy się czuje w kościach, kiedy ktoś wbija ci coś w sam środek serca.
– Co masz na myśli?
– To, że rozmawiamy. O dzieciach, o frytkach, o serialach. Ale nigdy o nas. Ja próbuję, ale jak tylko zaczynam podejmować głębsze tematy, to się zamykasz. Uśmiechasz się. Przekręcasz temat. Jakbyś chciała zostać, ale nie dać się złapać.
Przez chwilę milczeliśmy.
– Może się boję – przyznałam. – Może nie chcę znowu budować czegoś na piasku.
– Ja też się boję. Ale jesteśmy dorośli. Nie mamy już czasu na gierki.
Wyszłam z baru bez słowa. W tamtym momencie nie wiedziałam, czy wrócę.
Tęskniłam
Wtorek przyszedł i minął. Tak samo czwartek, sobota, kolejny wtorek. Nie napisał. Nie zapytał, gdzie jestem. A ja... udawałam przed sobą, że to dobrze. Że mam więcej czasu dla siebie, dla pracy, dla syna. Że to wszystko było tylko przyzwyczajenie, głupi rytuał przy frytkach. Ale wieczorami coś mnie ściskało. Coś jak tęsknota, ale nie taka dramatyczna. Raczej jak cichy brak. Jakbyś otworzyła lodówkę i przez chwilę nie wiedziała, czego szukasz. A potem przypomniała sobie, że zawsze był tam jogurt, który ktoś dla ciebie kupował. Pewnego dnia syn zapytał:
– A co z tym typem od frytek?
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Chyba się skończyło.
Wzruszył ramionami. Ale ja wiedziałam, że słyszy coś więcej. Wiedział, że nie jestem taka spokojna, jak próbuję wyglądać. Matki nie da się tak łatwo oszukać. I dzieci też nie. Po trzech tygodniach samotnych wtorków postanowiłam pójść do tego samego baru. Ubrałam się jak zwykle. Żadnych kolczyków, żadnego różu na ustach. Nie chciałam wyglądać, jakbym przyszła dla niego.
– Raz w życiu nie uciekaj – powiedziałam sobie w myślach i pchnęłam drzwi do baru.
Bałam się
Był. Siedział dokładnie przy tym samym stoliku. Patrzył przez okno, jakby liczył liście na drzewie. Gdy tylko mnie zobaczył, podniósł się. Powoli. Jakby nie wierzył, że naprawdę weszłam. W ręce trzymał papierową torbę z frytkami. A w drugiej... pojedynczy goździk. Podeszłam i usiadłam bez słowa.
– Nie chciałem, żeby to wyglądało zbyt poważnie – powiedział cicho, nawiązując do naszych pierwszych słów.
– Ale może właśnie powinno – odpowiedziałam.
Przez chwilę milczeliśmy. Frytki wystygły, ale nie ruszyliśmy ich.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Bałem się.
– Ja też się bałam. Ale chyba bardziej siebie niż ciebie.
Spojrzał na mnie. Nie z nadzieją. Z uważnością. Jakby pierwszy raz mnie naprawdę widział.
– Nie chcę obietnic – powiedziałam. – Nie chcę, żebyś mi mówił, że to coś znaczy. Chcę, żebyś był szczery. Nawet jak to będzie trudne.
– To ja ci powiem jedną trudną rzecz – odparł. – Chciałem cię dziś zobaczyć bardziej niż frytki.
Zaśmiałam się.
Coś się zmieniło
Nie wiem, co będzie dalej. Może nadal będziemy jeść frytki co wtorek. Może kiedyś przestaniemy. Może przyjdzie dzień, kiedy Jacek powie, że się zakochał. Wiedziałam jednak, że nie jestem już tą samą kobietą, która godzinami gapiła się w szafę, niepewna, czy ktokolwiek jeszcze zechce ją poznać. Coś się zmieniło. Nie w Jacku. We mnie. Przestałam się tak panicznie bać. Tego, że nie wyjdzie. Tego, że znowu będzie bolało. Bo życie boli.
Zrozumiałam, że drugie szanse nie przychodzą z fanfarami. Czasem mają kształt papierowej torby i zapachu oleju. I są prawdziwsze niż bukiet róż. Nie wiem, czy z Jackiem stworzymy coś, co przetrwa. Ale wiem, że wtorki z nim nauczyły mnie, że mogę znów czuć. I śmiać się. I być – nie tylko matką, nauczycielką, rozwódką. Ale po prostu Karoliną. Kobietą, która znów siedzi przy stoliku i słucha. I której serce znów coś czuje, kiedy ktoś poda jej bez słowa pojedynczego goździka.
Karolina, 46 lat
Czytaj także:
- „Kupiłam w lumpeksie torebkę za 20 złotych. Gdy zajrzałam pod podszewkę, nogi się pode mną ugięły. Znalazłam tam skarb”
- „Na Dzień Dziecka moja córka dostała tajemniczą paczkę. Nie mogłam uwierzyć, kto okazał się anonimowym dobroczyńcą”
- „Prezent dla syna na Dzień Dziecka pomógł mi wybrać sąsiad, a nie mąż. Może wyręczy go też w innych obowiązkach?”