„Myślałam, że po śmierci teściowej dostaniemy kasę w spadku. Okazało się, że czekaliśmy na marne, bo wszystko już rozdała”
„Nigdy nie liczyłam na cud. Nie byłam z tych, co wierzą, że życie samo się ułoży. Ale kiedy Zofia, matka Artura, zmarła, pomyślałam: może teraz wreszcie odetchniemy. Może coś dostaniemy – nie za darmo, ale jak za przepracowane lata. Bo przecież nie raz znosiłam jej fochy, krytyczne uwagi, przytyki w kuchni i to wieczne: u nas w domu to się robiło inaczej...”.

- Redakcja
Siedzieliśmy po uszy w kredycie. Z dwójką dzieci, dziurawym dachem i marzeniem, by choć raz pojechać nad morze bez pożyczki. Mój mąż nie mówił tego na głos, ale ja wiedziałam, że i on miał nadzieję. Zofia miała dom, działkę, nawet trochę oszczędności. Mówiła kiedyś, że „wszystko zostawi dzieciom, tak po równo”.
Tylko że Marta – jego siostra – ostatnio zaczęła zachowywać się dziwnie. Zbyt spokojna, jakby wiedziała więcej niż my. A Roman, brat Zofii, kręcił się przy niej częściej niż lekarz rodzinny. Coś tu śmierdziało. Ale jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, jak bardzo.
Nie ma testamentu
– Państwo pozwolą, że zaczniemy – notariusz poprawił okulary i spojrzał na nas ponad dokumentem.
Siedzieliśmy w jego biurze – ja, Artur, Marta i Roman. Pokój był duszny, pachniało starym drewnem i kawą z ekspresu. Serce waliło mi jak młotem. Artur ściskał mi dłoń pod stołem. Marta patrzyła w okno. Roman niby obojętny, ale palce wciąż nerwowo stukały o blat.
– Zgodnie z dokumentacją, pani Zofia nie zostawiła testamentu. Jej majątek został rozdysponowany jeszcze za jej życia poprzez umowy darowizn.
– Co?! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Artur zerknął na mnie błagalnie, jakbym miała zamilknąć, ale to nie był moment na uprzejmości.
– Jak to darowizny? Kiedy? Komu?
– Proszę o spokój – odparł notariusz chłodno. – Umowy darowizn zostały sporządzone przed kilkoma laty. Nieruchomość w Warszawie została przekazana pani Marcie N. Działka rekreacyjna – panu Romanowi N. Środki z konta zostały wycofane w gotówce i rozdysponowane osobiście.
Marta siedziała z kamienną twarzą.
– A my?! – Artur odezwał się w końcu. – Nic? Ani słowa?
– Pani Zofia nie zostawiła po sobie żadnego innego oświadczenia.
Patrzyłam na nich i czułam, jak wszystko we mnie drży. Żadnej sprawiedliwości. Żadnego „po równo”. Tylko ciche przekręty i układy. Coś mi tu cholernie nie pasowało.
To wszystko się nie liczy?
– No mów, Artur. Powiedz, że to wszystko w porządku. Że twoja mama mogła sobie oddać, komu chciała, a my mamy się uśmiechać i podziękować.
Stałam w kuchni z założonymi rękami, a on udawał, że myje kubek. Już chyba trzeci raz.
– Anna, nie teraz. Ja to muszę przemyśleć.
– Nie teraz?! Twoja matka rozdała cały majątek, a my zostaliśmy z niczym! I to nie jest „nie teraz”! To jest właśnie TERAZ!
Uderzyłam dłonią w stół.
– Ty naprawdę nie widzisz, że coś tu śmierdzi? Że to było ustawione?! Marta nawet nie mrugnęła. Roman siedział jak król życia. A ty?! Ty siedzisz jak zbity pies!
– Mama miała prawo – burknął.
– Prawo?! A my? Po tych wszystkich latach? Po tym, jak ją odwiedzałam, gotowałam, sprzątałam, woziłam do lekarza, jak ty w pracy siedziałeś?! I to wszystko się nie liczy?
– Może… może ona miała powody – powiedział cicho.
Zamilkłam. Przez moment naprawdę myślałam, że się przesłyszałam.
– Powody?
– No… może czuła, że Marta bardziej się nią opiekowała…
– Opiekowała?! Ty chyba sobie żartujesz! Marta przyjeżdżała raz na dwa miesiące z torbą ciastek, a ja zasuwałam przy niej jak pomoc domowa!
Spojrzał na mnie, ale nie powiedział nic.
– Wiesz co? Może to nie tylko twoja matka mnie nie doceniała. Może ty też nigdy nie widziałeś, ile poświęcam. Bo przecież wystarczy, że nie narzekam, prawda?
Nie odpowiedział. A ja wyszłam z kuchni, trzaskając drzwiami.
„Wszystko zgodnie z planem”
Gdy przyjechałam pozbierać część rzeczy Zofii, coś kazało mi jeszcze zostać, słuchać i obserwować. Marta i Roman kręcili się po ogrodzie. Słyszałam ich przez uchylone okno.
– Wszystko poszło zgodnie z planem – powiedział Roman spokojnie. – Dobrze, że te papiery załatwiliśmy wcześniej. Teraz nikt niczego nie udowodni.
– Tylko Artur dalej myśli, że coś mu się należy – Marta parsknęła. – Gdyby nie Anna, może i bym się jeszcze wahała. Ale ona... zawsze taka święta. Tak się poświęcała, taka „dobra synowa”.
– I tak z tego nic nie miała – Roman mruknął. – A ty masz dom. Dobrze to rozegrałaś.
Zamknęłam oczy. Ręce mi się trzęsły. Usłyszałam, jak śmieją się po cichu. Wyszłam na taras.
– Czego się śmiejecie? – zapytałam, patrząc im prosto w oczy.
Zamarli. Roman próbował zachować spokój, ale Marta pobladła.
– Co Zofia wam naprawdę dała? I kiedy? I dlaczego Artur nic nie wiedział?
– Anna, nie rób scen – syknęła Marta. – Nie twoja sprawa.
– A właśnie, że moja. Bo przez lata dawałam z siebie wszystko. A teraz okazuje się, że byłam tylko przeszkodą do waszej ustawki?
Roman odchrząknął.
– Zofia rozporządziła majątkiem, jak chciała. Była przy zdrowych zmysłach.
– Albo pod waszym wpływem – rzuciłam zimno i odeszłam, zostawiając ich w ciszy.
Roman knuł to od dawna
– Pani Anna? – starsza sąsiadka Zofii uchyliła drzwi, jeszcze w fartuchu. – Wejdź, dziecko. Myślałam, że już pani wróciła do siebie.
– Nie. Jeszcze muszę… coś załatwić.
Usiadłam przy kuchennym stole, pachniało miętą i starymi meblami. Pani Teresa nalała mi herbaty.
– Powiem pani wprost – zaczęła. – Coś z tym Romanem to było nie tak. Ostatni rok często tu przychodził. Czasem przynosił zakupy, ale też jakieś teczki, papiery. Zamykali się wtedy na długo.
– A Zofia? Jak się zachowywała?
– Inna była. Zamknięta w sobie. Niby zdrowa, ale taka… jakby nieobecna. I coraz częściej powtarzała jedno: „Trzeba załatwić wszystko, żeby nie było potem kłótni”.
Poczułam chłód. Te słowa brzmiały znajomo. Zofia mówiła je też do mnie, kiedy wspominałam o przyszłości.
– Pani myśli, że Roman mógł… wpłynąć na nią?
Pani Teresa zawahała się, spojrzała w okno.
– Nie wiem. Ale miał na nią urok. I coś szeptali, jakby przed światem. A pani? Tak pani pomagała. Myślałam, że to pani wszystko dostanie.
Zaparło mi dech. Wyszłam na zewnątrz i długo stałam pod płotem. Może ona naprawdę nie była już sobą? Może to wszystko nie było jej decyzją?
Może Marta miała rację
– Marta, muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, stojąc w progu jej mieszkania.
Wpuściła mnie bez słowa. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie, jak przeciwniczki przy planszy do szachów.
– Mama oddała mi to, co uważała za sprawiedliwe – zaczęła, zanim jeszcze zadałam pytanie. – Nie miała obowiązku niczego wam zostawiać.
– Czy to Roman cię do tego namówił?
– Nie bądź naiwna, Anna. Mama była dorosła, miała swoje zdanie. A Roman tylko jej pomagał – powiedziała chłodno, ale bez złości.
– A Artur? Nawet mu nie wspomnieliście. Nic. Jakby był tylko dodatkiem do rachunku.
– Artur nigdy niczego nie chciał. On nawet nie zapytał, co z mieszkaniem. Wygodnie mu było nie wiedzieć.
– Może po prostu ufał.
– Albo nie miał jaj – parsknęła.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– To kara? Za co? Za to, że byłam zmęczona? Że nie skakałam wokół niej z wdzięcznością?
Marta spojrzała mi prosto w oczy.
– Może nie chciała nagradzać cię za coś, co od lat robiłaś z zaciśniętymi zębami. Wy się poświęcaliście, ale z jakiego powodu? Z obowiązku? Z wyrachowania? Bo się opłaci?
Milczałam. Bo może miała rację. A może to po prostu wygodne kłamstwo, które pozwala jej nie mieć wyrzutów sumienia. Wyszłam bez pożegnania. Czułam wtedy, że już nic więcej nie było do dodania.
Anna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kochałam Waldka od liceum, ale on wolał moją siostrę. Gdy puściła go kantem, szukał pocieszenia w moich ramionach”
- „Żona kpiła, że sprzątam jak dziecko, więc przestałem cokolwiek robić. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania”
- „Podczas rodzinnej kłótni powiedziałem o 1. zdanie za dużo. Teraz moja córka traktuje mnie jak najgorszego wroga”