Reklama

W moim wieku już się nie marzy. Przynajmniej tak mówią. Ale ja wciąż wierzyłam, że jeszcze coś może się wydarzyć. Że może nie wszystko, co piękne, już za mną. Wdową byłam od siedmiu lat. Wystarczająco długo, by nauczyć się samotności, ale nie na tyle, by ją polubić.

Reklama

Zajęcia taneczne dla seniorów? Kiedy usłyszałam o nich od sąsiadki, tylko machnęłam ręką. Pomyślałam, że to nie dla mnie. Potem przyszła jesień, potem zima. Dni stały się krótkie, wieczory długie. Któregoś piątkowego popołudnia znalazłam się w sali z wielkim lustrem, wśród ludzi, którzy też szukali czegoś więcej niż siedzenia w domu. I wtedy go zobaczyłam. Stał pod ścianą, elegancki, wyprostowany, z lekkim uśmiechem na twarzy. Mężczyzna, który nie sprawiał wrażenia, jakby szukał towarzystwa, a jednak jego spojrzenie mówiło coś innego. Nie wiedziałam wtedy, że właśnie zaczyna się coś, co wywróci mój świat do góry nogami.

W jego oczach było coś więcej

— Pani Mario, a może da się pani zaprosić na kolację? — Wiktor patrzył na mnie z uśmiechem, ale w jego oczach było coś więcej.

Zaskoczył mnie. Po zajęciach tanecznych zazwyczaj wymienialiśmy kilka zdań, czasem odprowadzaliśmy się nawzajem na przystanek, ale nigdy nic więcej. A teraz stał przede mną, wyprostowany jak oficer z dawnych lat i czekał na odpowiedź.

— Kolację? — powtórzyłam głupio, jakbym nie znała znaczenia tego słowa.

— Taką prawdziwą, z winem i rozmową. Co pani na to?

— Jeśli pozwolisz, to przy kolacji wolałabym być po prostu Marią — odparłam, czując ciepło rozlewające się gdzieś w środku.

Restauracja była elegancka, ale nie przesadnie wystawna. Wiktor wybrał stolik przy oknie. W tle grał cichy jazz, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na takiej kolacji — przyznałam, kiedy kelner nalał nam wina.

— Ja też nie — powiedział, obracając kieliszek w dłoniach. — Może czas nadrobić?

Wiktor mówił o młodości, podróżach, o tym, jak kochał Wiedeń, o swojej pracy, którą rzucił tuż przed emeryturą, by jeszcze trochę poczuć życie. Słuchałam go i czułam, że jego świat jest tak inny od mojego, a jednak…

— A ty czym marzysz? — zapytał nagle.

— Marzenia? — zaśmiałam się, czując lekką gorycz. — Marzenia to dla młodych.

A gdybym powiedział, że to nieprawda? Że jeszcze zatańczymy na wielkim balu?

Spojrzałam na niego z rozbawieniem.

— Bal? W naszym wieku?

— Dlaczego nie? — Wiktor uśmiechnął się i uniósł kieliszek. — Za marzenia. Bo nigdy nie jest za późno.

Tego wieczoru, wracając do domu, pierwszy raz od lat poczułam coś, czego nie umiałam nazwać. Może to była nadzieja? A może po prostu Wiktor miał rację – może życie jeszcze się dla mnie nie skończyło?

Czułam na sobie jego wzrok

Obudziłam się w doskonałym humorze. Wciąż czułam ciepło poprzedniego wieczoru – rozmowy, spojrzenia, dźwięk jego głosu, gdy mówił, że nigdy nie jest za późno na marzenia. Ubrałam się starannie, choć bez przesady. Kiedyś robiłam to dla męża, teraz… dla siebie. A może trochę i dla Wiktora?

Na zajęciach czułam na sobie jego wzrok. Nie było w nim nachalności, raczej coś… miękkiego. Ciepłego.

— Spóźniłaś się o pół taktu — powiedział cicho, gdy obrócił mnie w tańcu.

— A ty trochę za szybko prowadzisz.

— No tak, muszę się nauczyć, że nie każda dama lubi, gdy dyktuje się jej kroki.

— Mądry wybór.

Śmiał się, a ja czułam, jak serce bije mi szybciej. Kiedy instruktor zakończył zajęcia, Wiktor pochylił się lekko w moją stronę.

— Odprowadzić cię?

Nie zaprotestowałam.

— Więc? Żałujesz? — spytał, gdy szliśmy wolno w stronę przystanku.

— Czego?

— Że dałaś się namówić na kolację.

— Jeszcze nie podjęłam decyzji.

Może powinniśmy to powtórzyć, żebyś mogła rozważyć wszystkie za i przeciw?

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego uważnie. Nie było w nim ani cienia drwiny.

— Powiedz mi szczerze, czego ty właściwie szukasz?

Patrzył przez chwilę, jakby ważył słowa.

— Na pewno nie samotności.

Czułam, jak serce bije mi mocniej.

— Chodźmy.

Nie zapytałam, dokąd. Nie chciałam wiedzieć. Po prostu dałam mu się poprowadzić.

Poczułam ciepło w okolicach serca

Szliśmy bez pośpiechu. Nocne światła miasta nadawały wszystkiemu miękkości, a kroki Wiktora były spokojne, pewne, jakby nie miał wątpliwości, dokąd zmierzamy.

— Lubisz lody? — zapytał nagle.

Roześmiałam się. Nie tego się spodziewałam.

— Lody? Mamy styczeń.

— I co z tego? Dobre rzeczy są dobre bez względu na porę roku.

Nie sprzeciwiłam się, kiedy skręciliśmy w stronę maleńkiej lodziarni. Wiktor zamówił śmietankowe. Ja – czekoladowe.

— Wybór klasyczny — zauważył, kiedy usiedliśmy na ławce.

Bo ja jestem klasyczna kobieta.

— Nie zgodziłbym się.

— Ach tak? A jaka jestem według ciebie?

Spojrzał na mnie, przechylił lekko głowę, jakby próbował uchwycić we mnie coś, co umknęło mu do tej pory.

— Nieoczywista.

Poczułam ciepło w okolicach serca, ale szybko je zgasiłam w sobie. Nie chciałam dać się złapać na kilka ładnych słów.

— A ty jaki jesteś? — odparłam, nie chcąc, by rozmowa toczyła się tylko wokół mnie.

Kiedyś byłem człowiekiem, który zawsze wiedział, czego chce. A potem życie pokazało mi, że wcale nie wiem.

Zamilkł na chwilę, wpatrując się w światła miasta.

— I teraz już wiesz? — zapytałam cicho.

— Może zaczynam się domyślać.

Nie zapytałam o więcej. Nie chciałam psuć tej chwili. Lody dawno się skończyły, ale żadne z nas nie miało ochoty jeszcze wracać.

Spojrzał na mnie uważnie

Na kolejnych zajęciach Wiktor był inny. Cichy, zamyślony, jakby nieobecny. Tańczyliśmy jak zwykle, ale coś się zmieniło. Nie pytałam od razu. Dałam mu czas. Dopiero po lekcji, gdy wyszliśmy razem, odważyłam się przerwać ciszę.

Coś się stało?

— Nic szczególnego.

Kłamiesz.

Zatrzymał się, spojrzał na mnie uważnie i westchnął.

Dostałem wyniki badań. Nie są dobre.

Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku.

— To znaczy?

— To znaczy, że powinienem się oszczędzać. Nie tańczyć. Nie marzyć o przyszłości.

Patrzył na mnie, jakby chciał sprawdzić, czy się odsunę. Stałam.

— A więc dlatego się wycofujesz?

— Nie chcę, żebyś przez to przechodziła.

Parsknęłam cicho.

— Myślisz, że miłość działa tylko wtedy, gdy jest łatwo?

W jego oczach błysnęło coś, czego nie umiałam nazwać.

— Nie wiem. Chyba zapomniałem, jak to jest kochać kogoś tak naprawdę.

— To może czas sobie przypomnieć.

Nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie długo, aż w końcu kiwnął lekko głową.

— W takim razie… zatańczysz ze mną jeszcze ostatni raz?

Nie żałowałam ani jednej chwili

Gdy Wiktor prowadził mnie po parkiecie, nie myślałam o chorobie, o przyszłości, o strachu. Liczył się tylko rytm tańca, ciepło jego dłoni i spojrzenie, którym obejmował mnie, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na świecie. Wiktor nie był nieśmiertelny. Po kilku tygodniach przyszła pierwsza chwila słabości.

— Usiądź — powiedziałam, gdy po kolejnym obrocie jego kroki straciły pewność.

— Jeszcze chwilę…

— Wiktorze.

Spojrzał na mnie i posłuchał. Przysiedliśmy na ławce pod salą, a on przymknął oczy, oddychając głęboko.

Głupia sprawa — mruknął. — Kiedyś mogłem tańczyć całą noc.

— Kiedyś mogłam biec na tramwaj i się nie zasapać. Świat się zmienia.

— Nie lubię tego.

— Ja też nie.

Siedzieliśmy w ciszy. Nie pytałam, czy boli. Nie musiałam. Po chwili podniósł się i wyciągnął do mnie dłoń.

— Chodź.

— Dokąd?

— Po prostu chodź.

Nie protestowałam. Szliśmy powoli, ulicami rozświetlonymi ciepłym blaskiem latarni. Wiktor splótł swoje palce z moimi.

Nie wiem, ile czasu mi zostało — powiedział nagle. — Jeśli pozwolisz… chciałbym go spędzić z tobą.

Zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy.

Więc przetańczmy go najlepiej, jak potrafimy.

Uśmiechnął się lekko.

— Do ostatniego taktu.

I w tym momencie wiedziałam, że nie żałuję ani jednej chwili.

Byliśmy szczęśliwi

Zima minęła szybko. Wielkanoc spędziliśmy razem, tańcząc w moim mieszkaniu, gdy za oknem padał deszcz. Wiktor śmiał się, że nie potrafię piec sernika, ja śmiałam się, że on nie potrafi go kroić. Byliśmy szczęśliwi, choć jego siły słabły. Czasem tańczyliśmy już tylko w wyobraźni – siedząc na ławce w parku, trzymając się za ręce, nucąc melodię, którą dobrze znaliśmy.

— Myślisz, że po śmierci można jeszcze tańczyć? — zapytał pewnego dnia, patrząc na mnie uważnie.

— Jeśli tak, to masz obowiązek mnie tam znaleźć — odpowiedziałam, ściskając jego dłoń.

Nie zdążyliśmy zatańczyć na żadnym weselu. Nie było wielkiego balu, o którym mówił kiedyś przy winie. Było życie. Prawdziwe, pełne momentów, które warto było przeżyć. Pożegnaliśmy się w czerwcowy wieczór. Wiktor odszedł spokojnie, trzymając moją rękę w swojej. Dziś wróciłam na zajęcia tańca. Sama.

Reklama

Maria, 74 lata

Reklama
Reklama
Reklama