„Myślałam, że rozwódka po 50-tce może już kłaść się do trumny. Nie sądziłam, że położę się gdzieś indziej z kolegą syna”
„Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, pocałował mnie. Krótko, ostrożnie. Jakby sam nie był pewien, co robi. A ja… nie odsunęłam się. Nie potrafiłam. Serce waliło mi jak u dziewczyny z liceum. Zamiast wstydu, poczułam coś, co zaskoczyło mnie najbardziej – radość”.

- Redakcja
Od rozwodu minęło już prawie osiem lat, a ja wciąż budziłam się czasem z przeświadczeniem, że obok mnie powinien leżeć Andrzej. A potem patrzyłam na puste miejsce i przypominałam sobie wszystko – jego zdrady, kłamstwa, ten chłód, który rozpanoszył się między nami na długo przed tym, jak zniknął z naszego domu.
Nie byłam wtedy gotowa, by znowu „żyć”. Pracowałam jako nauczycielka biologii w liceum, a gdy przeszłam na emeryturę, zaszyłam się w czterech ścianach. Tylko Kamil, mój syn, trzymał mnie przy zdrowych zmysłach. Dzwonił, odwiedzał, troszczył się, czasami zostawał na kilka dni. Za każdym razem zostawało po nim to przeklęte pytanie: „Mamo, wszystko w porządku?”, które zdawało się odbijać echem od moich pustych ścian. Wtedy znów pojawił się Piotr.
Ten sam Piotr, który w liceum chodził z Kamilem na wagary, podrywał dziewczyny na szkolnym boisku i którego pamiętałam jako „tego śmiesznego kolegę z wiecznym uśmiechem”. Dziś miał trzydzieści lat, pracował jako grafik i – o dziwo – zaczął się pojawiać w moim domu częściej niż mój własny syn. Na początku sądziłam, że Kamil go o to poprosił. Ale nie. To nie była uprzejmość. Nie po tym, jak przyszedł sam z butelką wina i powiedział:
– Pani Lucyno, czułem, że przyda się pani trochę towarzystwa. A ja… też nie mam się do kogo odezwać.
Uśmiechnęłam się wtedy z grzeczności, ale poczułam, jakby ktoś nagle zdjął mi z ramion niewidzialny ciężar. Nie było to jeszcze nic romantycznego. Ot, rozmowy przy herbacie, wspólne gotowanie, czasem jakiś serial. A jednak... jego obecność wypełniała ciszę, którą dotąd tak dobrze znałam.
– Lubię tu być – powiedział pewnego wieczoru, kiedy odprowadzałam go do drzwi. – U pani jest... spokojnie. I nie trzeba udawać.
Nie odpowiedziałam. Bałam się słów. Bałam się, że jeśli coś powiem, to to dziwne ciepło, które czułam, po prostu się ulotni. I nie wróci.
To było miłe towarzystwo
Kamil pakował walizkę w sypialni, a ja siedziałam na brzegu łóżka i udawałam, że to dla mnie nic nowego. Prawda była taka, że każdy jego wyjazd sprawiał, że w domu robiło się jeszcze ciszej. Wyjeżdżał za granicę na kilka miesięcy, do pracy. Mówił, że to dla mnie, że zbierze więcej pieniędzy, może kupi mieszkanie, w którym będzie więcej światła i mniej wspomnień.
– Uważaj na siebie, mamo – powiedział, przytulając mnie na pożegnanie. – Jakby co, Piotr w razie czego ci pomoże. Mówił, że ma teraz luźniejszy czas.
Skinęłam głową, choć wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, co to dokładnie znaczy. Przez pierwsze dni po jego wyjeździe chodziłam po mieszkaniu bez celu, zaglądałam do szafek, włączałam radio i zaraz je wyłączałam. A potem Piotr po prostu przyszedł. Jakby nic się nie stało. Przyniósł lody i jakieś głupie komedie romantyczne na pendrive.
– Trzeba jakoś przeżyć ten piątek – rzucił, rozsiadając się w fotelu, jakby to było jego miejsce od zawsze.
Śmiałam się przy tych filmach, chociaż nie wszystkie były zabawne. On też się śmiał, ale cicho, z takim spokojem, jakiego dawno nie słyszałam. Później ugotowaliśmy razem kolację – zwykły makaron z warzywami. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz ktoś kroił cebulę w mojej kuchni, oprócz mnie.
– Gdybym miał taką nauczycielkę biologii, to może nie musiałbym drugi raz zdawać matury – powiedział z przekąsem, kiedy opowiadałam mu o pracy.
– Pewnie i tak byłbyś nie do uratowania – odpowiedziałam, a on się uśmiechnął w taki sposób, że przez chwilę zapomniałam, że dzieli nas ponad dwadzieścia lat.
Tego się nie spodziewałam
Wieczorem usiedliśmy na kanapie z kieliszkiem wina. Trzymał nogi podwinięte jak chłopak, który wpadł do cioci z wizytą, ale w jego oczach było coś, co kazało mi się mieć na baczności. Patrzył uważnie, z zainteresowaniem, ale bez nachalności.
– Czasem sobie myślę, że dojrzali ludzie mają łatwiej – rzucił nagle.
– Bo co? Bo już wszystko przeżyli?
– Bo już niczego nie muszą udowadniać. I mogą po prostu być sobą.
Zamilkłam. Nie spodziewałam się tego po nim. Po kimś, kto jeszcze niedawno śmiał się z Kamilem z kiepskich kawałów. Po północy zaproponowałam, że może już pora, żeby wracał. Zbliżyłam się do drzwi, a on podszedł za mną i zanim zdążyłam odsunąć rękę, ujął ją delikatnie i powiedział:
– Lucyna… Ja naprawdę lubię z tobą być.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, pocałował mnie. Krótko, ostrożnie. Jakby sam nie był pewien, co robi. A ja… nie odsunęłam się. Nie potrafiłam. Serce waliło mi jak u dziewczyny z liceum. Kiedy zamknęłam za nim drzwi, przez chwilę stałam oparta o futrynę i próbowałam zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
W lustrze w przedpokoju zobaczyłam kobietę z rumieńcem na twarzy, lekko rozwichrzonymi włosami i drżącymi rękoma. Zamiast wstydu, poczułam coś, co zaskoczyło mnie najbardziej – radość.
– Co ja wyprawiam – szepnęłam sama do siebie, gasząc światło.
Ale ta noc była inna niż wszystkie dotąd. Spałam spokojnie. I z uśmiechem.
Czułam ekscytację i strach
Po tamtym wieczorze Piotr przychodził częściej. Nie pytałam, dlaczego. Udawaliśmy, że to wciąż tylko kolacje, rozmowy, filmy. Ale w jego spojrzeniu było więcej niż wcześniej. A ja… przestałam się opierać. Coraz częściej go dotykałam – niby przypadkiem, niby mimochodem. Chciałam tego dotyku. Chciałam jego bliskości. Po latach milczenia i pustki w końcu ktoś patrzył na mnie jak na kobietę.
Zaczęliśmy się spotykać potajemnie. W dzień gotowałam obiad, wieczorem on przynosił deser. Rozmawialiśmy o wszystkim – o moich lękach, o jego pracy, o śmierci jego matki, której nigdy nie poznałam. Było mi z nim dobrze. A jednak… czułam ciężar na piersi za każdym razem, gdy dzwonił Kamil.
– Co u ciebie, mamo?
– Nic nowego – kłamałam, choć Piotr siedział wtedy metr ode mnie.
Nie potrafiłam powiedzieć prawdy. Co miałabym mu powiedzieć? Że jego matka sypia z jego przyjacielem? Że czuje się młoda przy kimś, kto mógłby być jej synem? Piotr chciał inaczej.
– Nie możemy się wiecznie ukrywać – powiedział pewnego dnia. – Ja cię kocham, Lucyna. I nie wstydzę się tego.
Zrobiło mi się duszno. Usiadłam. Nie odpowiedziałam, bałam się. Bałam się, że jak wszystko powiem, stracę Kamila. Bałam się, że to, co mamy, runie jak domek z kart. A jednak kiedy wychodził, całowałam go tak, jakbyśmy mieli się już nigdy nie zobaczyć.
Nic już nie będzie jak przedtem
Nie uprzedził mnie. Po prostu któregoś popołudnia stanął w drzwiach, z walizką w jednej ręce i uśmiechem, którego nie odwzajemniłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz usłyszę: „Niespodzianka!”. Ale to nie był prezent. To był wyrok. Piotr był akurat u mnie. Krzątał się po kuchni, bez koszuli. Ja miałam na sobie tylko podomkę. Kiedy usłyszał głos Kamila w przedpokoju, znieruchomiał. Ja też. Mój syn wszedł pewnym krokiem i w mig połapał się w tej niedwuznacznej sytuacji.
– Mamo… co tu się dzieje?
Piotr spojrzał na mnie. Nie odezwałam się. Widziałam, jak Kamilowi blednie twarz, jak mięśnie na szczęce napinają się coraz mocniej.
– To jakiś żart? – rzucił w końcu. – Wróciłem, a ty... z moim kolegą, jakby nigdy nic?
– Kamil… pozwól mi wyjaśnić – zaczęłam, ale on już nie słuchał.
– Wyjaśnić co?! – krzyknął. – Że sypiasz z moim przyjacielem? Że robisz sobie z niego chłopaka, bo jesteś sama?
Wstałam. Miałam ochotę na niego krzyknąć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Piotr próbował coś powiedzieć, ale Kamil machnął ręką i wybiegł. Zatrzasnął drzwi tak mocno, że lustro w korytarzu zadrżało. Usiadłam w fotelu i zasłoniłam twarz dłońmi. Niczego nie żałowałam, a mimo to czułam się, jakbym straciła wszystko. Piotr uklęknął obok mnie, ale nawet jego obecność nie potrafiła mnie uspokoić.
Wiedziałam tylko jedno – teraz nic już nie będzie takie jak przedtem.
Miał prawo być zły
Minęły tygodnie. Telefon milczał. Żadnej wiadomości od Kamila. Próbowałam pisać, dzwonić, ale nie odbierał. Miałam wrażenie, że wyrzucił mnie ze swojego życia. Piotr był przy mnie. Nie odszedł, chociaż wiedziałam, że to nie jest dla niego łatwe. Nasza relacja też się zmieniła – mniej w niej było śmiechu, więcej milczenia. Siedzieliśmy obok siebie, ale każde z nas było gdzie indziej.
Pisałam list do Kamila, nocami. Przepisywałam, darłam kartki, zaczynałam od nowa. Nigdy go nie wysłałam. Po trzech miesiącach dostałam od niego krótką wiadomość: „Żyję. Nie dzwoń”. Potem kolejną: „Tak będzie lepiej”. Nie odpowiedziałam. Przez wiele dni siedziałam z tymi słowami w sercu, nie mogąc ich ani odrzucić, ani przyjąć. Czuł się zraniony i miał do tego prawo.
Piotr kiedyś zapytał:
– Czy jesteś pewna, że chcesz to dalej ciągnąć?
Spojrzałam na niego i odpowiedziałam cicho:
– Nie wiem. Ale nie chcę być znowu sama.
Czas leczy rany
Minęły dwa lata. Kamil powoli zaczął wracać do mojego życia. Najpierw były suche wiadomości o zdrowiu, potem krótkie rozmowy. Zaprosiłam go na obiad. Przyszedł. Siedzieliśmy razem przy stole – ja, Piotr i on. Rozmawialiśmy o niczym. A jednak to było najlepsze, co mieliśmy od dawna.
– Nie musicie się tłumaczyć – powiedział Kamil, odkładając widelec. – Wiem, że długo to trwało. Ale musiałem to przeżyć po swojemu.
Piotr milczał, tylko przytaknął. A ja po raz pierwszy od tamtego dnia poczułam, że być może wszystko się jeszcze ułoży. Kilka miesięcy później Piotr uklęknął przede mną w ogrodzie. Miał w ręce pierścionek, ale w oczach więcej niepewności niż pewności.
– Nie wiem, czy to najlepszy moment. Ale wiem, że chcę z tobą być na zawsze.
– Tak – odpowiedziałam bez wahania.
Na ślubie było zaledwie kilka najbliższych osób. Piotr trzymał mnie za rękę, a Kamil, jako świadek, podawał nam obrączki. Uśmiechnął się, szczerze. Wieczorem zatańczyłam z nim pierwszy taniec. Był spokojny, jakby zamykał w tym geście wszystko, co było wcześniej – i co jeszcze mogło się wydarzyć.
Wszystko przede mną
To był spokojny dzień. Skromna sala, zapach świeżych kwiatów, stół pełen domowego jedzenia. Nie chciałam niczego więcej. Nie potrzebowałam blichtru ani orkiestry. Miałam Piotra, miałam Kamila. I miałam siebie – inną niż kiedyś, mniej zlęknioną, mniej wstydliwą. Kiedy patrzyłam, jak Piotr podchodzi do mnie z kieliszkiem wina i uśmiechem, pomyślałam: życie czasem nie pyta o pozwolenie. Po prostu wchodzi bez pukania i zostaje, jeśli tylko się na nie nie zamkniemy.
Najbardziej wzruszyło mnie to, że to Kamil podał mi bukiet, kiedy składaliśmy sobie z Piotrem przysięgę. Był świadkiem. Był też synem, który wrócił, choć miał prawo odejść. Wieczorem, gdy muzyka już przycichła, zatańczyliśmy. Tylko ja i Kamil. Trzymał mnie za rękę jak kiedyś, gdy był małym chłopcem.
– Jesteś szczęśliwa?
– Teraz tak – odpowiedziałam cicho. – Teraz naprawdę tak.
Tańczyliśmy długo. Bez pośpiechu. Jakby cały świat na chwilę zatrzymał się tylko dla nas. Miałam pięćdziesiąt trzy lata. I poczucie, że wszystko jeszcze przede mną.
Lucyna, 53 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż wiecznie szuka pracy, a ja jestem tą, co wszystko dźwiga. To był ostatni moment, żeby przestać się oszukiwać”
- „Mąż zarabiał w Dubaju, a ja pragnęłam dotyku, nie pieniędzy. Szwagier dał mi więcej, niż chciałam”
- „Teściowa dała nam dach nad głową, ale zabrała prywatność. Grzebała w koszu z brudną bielizną, jakby szukała skarbu”