Reklama

Wróciłam do domu trochę później niż zwykle, bo po drodze robiłam zakupy. Postawiłam siatkę na stole, zdjęłam buty i zajrzałam do pokoju Tymka. No tak, mój syn jak zwykle zostawił bałagan. Na podłodze leżały wyrzucone z plecaka książki, na wersalce rzucone byle jak ubrania. Westchnęłam. Będę musiała z nim poważnie porozmawiać. Ma już 14 lat, ile czasu będę jeszcze po nim sprzątać?!

Reklama

Zebrałam książki na biurko, podniosłam ubranie. Przy swetrze zobaczyłam wyrwany guzik. Tymek ciągle coś niszczył, a ja nie nadążałam z łataniem i szyciem. Obejrzałam dokładnie sweter – guzik był wyrwany razem z kawałkiem materiału.

Tymek był karany za czyny kolegi

Kiedy mój syn wrócił z basenu, od razu zrobiłam mu awanturę.

– Czy ty myślisz, że masz w domu sprzątaczkę?! – zapytałam. – Mam dosyć ciągłego zbierania rzeczy po tobie. I tak masz wszystko podetknięte pod nos i prawie żadnych obowiązków!

– Ojej, mamo, przepraszam – Tymek tym razem starannie odwiesił kurtkę na wieszak. – Wiem, wywaliłem książki, ale zagapiłem się z czasem i musiałem gnać do szkoły. Gdybym miał osobny plecak na basen, tobym nie musiał za każdym razem wszystkiego wyjmować z tornistra…

Zobacz także

Gdybyś wszystkiego nie niszczył, toby nas było stać na nowy plecak! – krzyknęłam, pokazując mu podarty sweter. – Zobacz! Tego już nie naprawię.

– To nie moja wina – Tymek też podniósł głos. – To Albert…

Trochę się opanowałam. Albert to chłopiec z klasy Tymka, ma zdiagnozowane ADHD. W pierwszej klasie gimnazjum chłopcy nawet się lubili, ale potem o coś posprzeczali i od tego momentu między nimi stale dochodziło do kłótni. Zresztą, Albert kłócił się i bił ze wszystkimi. Syn nieraz opowiadał mi o bójkach, o tym, że Albert dostał uwagę, że wylądował u dyrektora.

Tak, ADHD to jest problem. Dlatego gdy Tymek narzekał na zachowanie kolegi, starałam mu się tłumaczyć, skąd bierze się ta agresja Alberta, niezrozumienie emocji, kłopot z porozumiewaniem.

Jednak w pewnym momencie miałam tego dosyć. Bo dlaczego moje dziecko ma ciągle ponosić konsekwencje tego, że jakiś kolega ma zaburzenia?! Dlaczego to ja mam mu tłumaczyć związane z tym kwestie? To chyba powinien być problem jego rodziców i nauczyciela, a nie wszystkich dookoła! Na szczęście pod koniec pierwszej klasy sytuacja nieco się uspokoiła. Albert nadal sprawiał kłopoty, lecz już nie Tymkowi, więc nie ingerowałam. Tylko raz wkroczyłam do akcji – tuż przed wyjazdem na jesienną zieloną szkołę. Syn poskarżył się, że ma być z Albertem w pokoju.

Podobno tak ustaliła wychowawczyni. Umówiłam się z nią na spotkanie.

– Tymek mówi, że pani przydzieliła mu pokój razem z Albertem, a on nie chce – powiedziałam. – Dlaczego więc jako chyba jedyny z klasy ma być z kimś, kogo sam sobie nie dobrał?

– To nie tak – wychowawczyni zaczęła się bronić, ale minę miała niepewną. – Wydawało mi się, że chłopcy się przyjaźnią. Siedzieli przecież przez kilka miesięcy razem w ławce…

– Tak, w pierwszym semestrze – przerwałam jej. – Potem Tymek się przesiadł. I chyba rozmawiał z panią, że nie chce być w pokoju z Albertem, prawda?

– Tak – wychowawczyni skapitulowała pod moim spojrzeniem. – Przyznam się, że nie bardzo wiem, co mam zrobić. Nikt nie chce być z Albertem w pokoju. A przecież nie mogę go nie zabrać na wycieczkę, nie mogę też mieszkać z nim ja! Wydawało mi się, że Tymek jest najbardziej… otwarty na taką propozycję. No, że najlepiej się z nim dogaduje.

– Rozumiem – nieco się uspokoiłam. – Ale niech pani też zrozumie mnie i mojego syna. On powiedział, że jeżeli ma być – jak się wyraził – skazany na Alberta, to woli w ogóle nie jechać.

Nie wiem, jak ta sprawa się skończyła, z kim Albert mieszkał w pokoju, jednak nie z Tymkiem.

Basta! Musiałam coś z tym szybko zrobić

A teraz trzymałam zniszczony sweter w ręku i patrzyłam na swojego syna. Mało brakowało, a znowu cierpiałby przez kolegę!

– Jak to się stało?

– Normalnie – Tymek wzruszył ramionami. – Przyczepił się do mnie, coś tam powiedział. A potem zaczął mnie szarpać.

Szarpać? Coś nowego…

– Bo w ogóle to on dokuczał Ilonie – ciągnął Tymek. – Wiesz, tej gru… No, tej dobrze zbudowanej. Ale przegiął, no to ja i Michał stanęliśmy w jej obronie. No a potem tak jakoś…

– Mówiłeś o tym komuś?

– A po co? Przecież Albert jest bezkarny. Jak ktoś inny kogoś pobije albo coś powie nauczycielowi, to ma od razu uwagę do dziennika. A on nie.

– Nie rozumiem. Dlaczego?

– No przecież on ma ADHD – syn spojrzał na mnie zdziwiony. – Nic mu nie można zrobić.

– Ależ co ty mówisz, dziecko! – zaprotestowałam. – Diagnoza ADHD powoduje, że nauczyciele powinni traktować takiego ucznia inaczej. Ale nie pozwalać mu na bicie czy dręczenie innych.

– Ale jemu pozwalają. Zresztą, Albert sam mówi, że jest nietykalny i nic mu zrobią – Tymek otworzył lodówkę i zajrzał do środka. – Co jest do jedzenia?

Dla mojego syna temat był skończony, ale ja nie mogłam pogodzić się z tym, co usłyszałam. Postanowiłam porozmawiać z innymi mamami, których dzieci też miały problem z Albertem. Okazało się, że wielu uczniów poniosło jakieś szkody z powodu zachowania Alberta. Sińce, podrapania, zniszczone ubrania. Ale rodzice podkreślali, że sprawa jest trudna do rozwiązania.

– Trzeba by go usunąć dyscyplinarnie ze szkoły, tylko jak?

Przecież on ma papiery z diagnozą – tłumaczyła mi mama Ilony, dziewczynki, która często padała ofiarą przykrych żartów. – Wychowawczyni jest bezradna, no i musi cały czas mieć go na oku, żeby nie zrobił komuś krzywdy. Rozmawiałam z jego rodzicami, obiecali pogadać z synem. I zapewne rozmawiali, bo córka wyznała mi, że o ile Albert wcześniej atakował ją publicznie, to teraz pilnuje, żeby nie usłyszał tego nauczyciel. Nie wiem, co robić. Myślę, czy nie przenieść Ilonki do innej szkoły.

– Co pani mówi! – krzyknęłam. – To Alberta powinno się przenieść, a nie inne dzieci!

Zrozumiałam, że wszyscy rodzice myślą jak ta pani. O nie! Ja nie dam się szantażować! Nie będę pod presją jednego dzieciaka, bez względu na to, czy jego agresja spowodowana jest chorobą, czy złym wychowaniem. Kiedy kilka dni później Tymek znowu przyszedł w podartym ubraniu, miarka się przebrała.

Umówiłam się z wychowawczynią i zażądałam, żeby natychmiast coś zrobiła w tej sprawie, inaczej ja zawiadomię kuratora.

– Ale Albert ma papiery…

Papiery to tylko dokument potwierdzający, że ten chłopiec ma problem – przerwałam jej. – I jednocześnie zobowiązujący rodziców do pracy z takim dzieckiem, do chodzenia na terapię lub, w ostateczności, podawania leków. Jeżeli nie radzi sobie w tej klasie, powinien chodzić do integracyjnej. I to panią, jako wychowawczynię, proszę o pomoc.

Może teraz rodzice wreszcie mu pomogą

Wywołałam aferę. Już następnego dnia rodzice Alberta zadzwonili do mnie, oburzeni, że skarżę na ich syna. Zaproponowałam konfrontację. Rodzice krzywdzonych dzieci tym razem nie bali się mówić: gdy jedno zaczęło, oskarżenia popłynęły lawiną.

Reklama

Rodzice Alberta obiecali, że zaczną z nim pracować. Nie wiem, czy dostaje leki, ale ostatnio nie ma na niego skarg. A ja pozostaję czujna. I tylko dziwi mnie, że trzeba zagrozić rodzicom kuratorem, aby zajęli się własnym dzieckiem. Bo przecież to wymaga pracy! Mają to wyraźnie napisane w diagnozie. która – wbrew temu, co sądzili oni i ich syn – nie jest licencją na rozrabianie.

Reklama
Reklama
Reklama