Reklama

Najczęściej mówi się, że to matki wywierają największy wpływ na życie swoich dzieci. Jeśli chodzi o mnie, to najważniejsza była dla mnie zawsze babcia Czesia. Odkąd pamiętam, stale wtrącała się w moje wychowanie, a nawet decydowała, w jaki sposób powinnam się ubierać. Pewnego dnia, kiedy wybierałam się na prywatkę, babcia zwąchała pismo nosem.

Reklama

– Ty, moja droga, wcale nie idziesz do koleżanki. Znam ten błysk w oku. Twoja mama też mi tak powiedziała, a dziewięć miesięcy później urodziła ciebie. Twój ojciec wyparł się wszystkiego.

– Ależ, babciu… – zaczerwieniłam się pod jej badawczym spojrzeniem.

– Kochanie – przyciągnęła mnie ku sobie – powiem ci pewną życiową prawdę, którą zapamiętaj do końca życia, i powtórz swojej córce. U faceta wszystko kończy się na powtórnym włożeniu spodni, a u kobiety dopiero wówczas wszystko się zaczyna.

– Niby co takiego? – udałam, że nie wiem, o czym mówi.

Zobacz także

– Lepiej, żebyś na razie o tym się nie dowiedziała, chociaż uważałam cię za bardziej rozgarniętą umysłowo. Dlatego weźmiesz to ode mnie i w odpowiedniej chwili użyjesz. W końcu – westchnęła – też byłam młoda i wiem, że krew nie woda.

Moje chińskie małżeństwo trwało cztery lata

Babcia, choć starsza ode mnie o sześćdziesiąt parę lat, wydawała się młodsza od mojej mamy i była moją kumpelką.

Ale tak to już jest, że niektórzy nawet w wieku stu lat są otwarci na świat i żądni coraz to nowych doznań, inni zaś po skończeniu trzydziestu wdziewają na stopy kapcie i stają się młodymi staruszkami. Babci Czesi nie zaliczyłabym do młodych, ale wręcz do podlotków… Muszę dodać, bardzo mądrych podlotków.

Kiedy kończyłam studia, znalazłam sobie chłopaka. Pokochaliśmy się i pewnego dnia powiedziałam o nim (najpierw) babci, a potem mamie. Aha, zapomniałabym dodać, że Czesia była strasznie przesądną osobą i stale chodziła do swojej starej przyjaciółki Madame Fu Fu, jak ją nazywała.

– Dlaczego Fu Fu? – spytałam kiedyś.

– Bo wszystko w swoim życiu fuszeruje, od obiadu poczynając, aż na własnym życiu z mężem kończąc. Ten w końcu nie wytrzymał z nią byle jakiej codzienności i odszedł. Jedyne, w czym Ziuta jest doskonała, to we wróżeniu z kryształowej kuli. Dlatego też zamierzam zabrać cię do niej, żeby dowiedzieć się, co cię czeka.

– Ależ, babciu… – zaprotestowałam pro forma, gdyż i tak wiedziałam, że babcia Czesia postawi na swoim.

Poszłyśmy do Madame Fu Fu. Ta zerknęła w głębię szklanej sfery i orzekła:

– To małżeństwo wyjdzie jej na zdrowie.

– Tylko tyle? – babcia Czesia zrobiła zawiedzioną minę.

Jej przyjaciółka rozłożyła bezradnie ręce i jak każdą swoją wróżbę, tak i tę o moim mężu podsumowała dwuwierszem:

– Będzie słabować w tej naszej mowie. Eli zaś wyjdzie to tylko na zdrowie

Moim mężem został Chuan Chou, Chińczyk. Studiował u nas inżynierię. Rzeczywiście, małżeństwo wyszło mi na zdrowie, gdyż w domu jedliśmy tylko chińskie potrawy, przyprawione specyfikami, które Chuan dostawał w paczkach od rodziny z Kantonu. Swego czasu miałam alergię na niemal wszystkie nasiona, ale jedząc to, co mój mąż podawał, zapomniałam o dawnych dolegliwościach. Czyli w sumie Madame Fu Fu miała rację.

Cztery lata później nie wytrzymałam jednak chińskiego jedzenia, nudy u boku Chuana i obowiązkowego uczenia się codziennie języka Konfucjusza.

– I chińskich pieszczot, z których do tej pory nie masz dzieci – podsumowała babcia Czesia moje małżeństwo.

Tak więc zostałam rozwódką.

– Bez perspektyw na jakąkolwiek pozytywną przyszłość – dodała babcia. – Ale nie martw się, kruszynko, jak przyjdzie odpowiedni dzień, to załatwię ci fajnego faceta.

Ja jednak wolałam sama zadbać o nadchodzące lata mojego życia i wyprowadziłam się od Chuana do wynajętej kawalerki. Ponieważ miałam dobrą pracę, postanowiłam kupić mieszkanie. W końcu zamiast płacić komuś comiesięczny czynsz, mogłam wysyłać do banku należną ratę i wynosiło mnie to tyle samo.

Tańczył ze szczotką na środku pokoju

Rok później objęła mnie redukcja i musiałam znaleźć sobie nową pracę, tym razem gorzej płatną. Żeby nie stracić mieszkania, na którego spłatę raty nie było mnie już stać, wróciłam do mamy i babci, a swoje gniazdko wynajęłam.

– Wystarczy, że roczek tylko przeleci, i wrócą w pielesze skruszone dzieci.

– Twój wiersz? – zapytałam Czesię.

– Madame Fu Fu. Sama przyznasz, że jest dobra w tym, co prorokuje.

Oczywiście konsekwencją owego stwierdzenia było powtórne zaciągnięcie mnie do przemiłej damy z kulą. Tym razem usłyszałam od niej następujący wierszyk:

– Niejeden ptaszek jesienią odleci. Ale ten pozostanie i da ci dzieci.

– Widzisz, kochana, coś jeszcze?

– Doczeka wielu Księżyców pełni, a jej marzenia wróbel wypełni.

– Masz zamiar założyć sklep ornitologiczny? – fuknęła Czesia.

– Dlaczego tak myślisz?

– Nie za dużo w tych twoich wróżbach ptaszków?

Kilka dni później babcia zawołała mnie do okna. Siedziała przy nim z lornetką wojskową w dłoniach.

– Popatrz – trzecie piętro, drugie okno, licząc od szczytu – wcisnęła mi w dłoń lornetkę. – Z takim jak ten panek to i ja chętnie bym jeszcze potańcowała.

Zaciekawiona przyłożyłam szkła powiększające do oczu i… przez otwarte okno zobaczyłam nagiego faceta, który tańczył ze szczotką pośrodku pokoju.

– Fajny ma ten pieprzyk na prawym pośladku, co? – huknęła babcia wesoło.

– Babciu, no weź… Że też w tym wieku takie sprawy chodzą ci po głowie! – oddałam podglądaczce lornetkę.

– A co tu ma wiek do rzeczy, jak się widzi kształtnego chłopa – podsunęła mi lornetkę ruchem węża, który kusił Ewę w raju jabłkiem. – Chcesz jeszcze popatrzeć?

Pokręciłam głową i na znak oburzenia wyszłam z pokoju, zastanawiając się po drodze, czy aby nie za szybko uniosłam się skromnością, i czy jednak nie warto było skorzystać z niezbyt przyzwoitej oferty niezbyt przyzwoitej babci.

Babciu, błagam, nie mów już ani słowa!

Dwa miesiące później wracałam z babcią z zakupów, podczas których Czesia zachowywała się jak szalona nastolatka, za którą kroczy lokaj z workiem pieniędzy na plecach. Po przerzuceniu dziesiątek sukienek, kamizelek, spódnic i koszul obie kupiłyśmy sobie po bluzeczce, co natychmiast postanowiłyśmy uczcić filiżanką kawy w mijanej po drodze kawiarence.

Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca przy stoliku. Zjawił się mężczyzna w średnim wieku i zaoferował kartę dań.

– Nie wyglądasz mi, bratku, na kelnera – orzekła babcia, jak to ona, bezpośrednia. – Chociaż fartuch masz przepisowy.

– Mam przyjemność być właścicielem tego lokalu – odparł mężczyzna.

– Oooo, w tak młodym wieku? – zdziwiła się uprzejmie babcia.

– Niestety, niedawno skończyłem 37 lat.

– Cóż to za wiek! – prychnęła babcia. – Na ten przykład ta młoda dama ma zaledwie 32 i może jeszcze urodzić 12 dzieci. Ale na razie to nierealne, bo nie ma chłopa… Rozwiodła się – dodała scenicznym szeptem. – A pan?

– Rany boskie, babciu… – próbowałam powstrzymać staruszkę.

Mężczyznę najwyraźniej rozbawiła ta konwersacja.

– Ja również.

– Ale pańska żona pewnie nie była Chinką jak były mąż mojej wnusi?

– Nie – zaśmiał się restaurator. – Z tego, co wiem, pochodziła z Poznania. A to jest moja wizytówka, gdyby chciała pani dowiedzieć się o mnie czegoś więcej – wręczył babci Czesi biały kartonik.

– A jak się panu podoba moja wnuczka?

– Babciu…!

Restaurator kiwnął z uznaniem głową.

– Jestem przekonana, miły panie – babcia puściła znaczące oko – że pański pieprzyk też przypadł jej do gustu.

– Proszę nie słuchać, co mówi ta zdeprawowana staruszka – rzuciłam się, żeby bronić resztek honoru… tylko czyjego? – Nie ma pan żadnego pieprzyka, a ona, ani tym bardziej ja, nic nie widziałyśmy. Mogę panu dać na to słowo honoru, a nie daję go byle komu – zakończyłam stanowczo.

– Jaki pieprzyk? – restaurator najwyraźniej był jeszcze zdezorientowany.

– Na pana prawym pośladku – dokończyła z powagą Czesia.

– Ten pan nie ma żadnego pieprzyka, babciu! – stwierdziłam z mocą.

– Ależ mam – przyznał mężczyzna i spojrzał na nas z uwagą, jakby chciał spytać, skąd o tym wiemy.

– Oczywiście, że pan ma – oświadczyła Czesia.

– A tak między nami mówiąc – nachyliła się do restauratora – to za słowo honoru mojej wnuczki nie dałabym sobie uciąć prawej ręki. Przecież ona też widziała wszystko przez lornetkę i bardzo się tym widokiem delektowała.

A może wy to wszystko we dwoje ukartowaliście?

Nie wytrzymałam – złapałam Czesię za rękę i wyciągnęłam ją przemocą z kawiarni, mamrocząc pod nosem:

– Proszę wybaczyć starszej osobie. Demencja poczyniła w jej mózgu ogromne spustoszenie… Przepraszam!

Przez cały dzień próbowałam dojść do siebie po tym kawiarnianym incydencie. Być może szybko bym o nim zapomniała, gdyby w domu babcia nie pokazała mi wizytówki restauratora.

– Ty jeszcze chcesz mnie tym dręczyć? – zdenerwowana odwróciłam wzrok.

– Ale tylko zerknij, proszę – usłyszałam przejęcie w głosie Czesi. – Po raz kolejny okazało się, że Madame Fu Fu ma rację.

Spojrzałam na wizytówkę i trochę mnie zatkało. Na białym kartoniku widniało imię i nazwisko: „Marcin Wróbel”.

– I co ty na to? – zachichotała babcia.

– Co ja na to? – wsparłam się pod boki.

– Że obie wyszłyśmy na idiotki.

Nie ukrywam, że oglądając pieprzyk, nie zwróciłam uwagi na pozostałe części ciała faceta. W restauracji mogłam skoncentrować się na reszcie i nie wypadła ona najgorzej. Raczej powiedziałabym, że nad wyraz dobrze. Czy dlatego byłam zła?

Pobiegłam do swojego pokoju i z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam uwolnić myśli od tego pieprzyka. Nie wiedziałam, czy wolę go oglądać w swej wyobraźni, czy też wyobrażać sobie, że jest ukryty pod ładnie leżącym na restauratorze garniturze. Tak czy siak w obu przypadkach był on dla mnie coraz bardziej pociągający. I nieosiągalny. Przez babcię Czesię!

No i wtedy rozryczałam się z żalu, który, prawdę mówiąc, nie miał konkretnej przyczyny. Zrobiło mi się jednak jakoś tak strasznie smutno i poczułam się najnieszczęśliwszą kobietą na całym świecie.

Wieczorem usłyszałam, że w przedpokoju szczęknął otwierany zamek. Nie przypominałam sobie, żeby ktoś miał nas odwiedzić. Pomyślałam, że z pewnością to Madame Fu Fu, której babcia postanowiła ze szczegółami opowiedzieć przygodę, która nas spotkała dzisiejszego popołudnia.

– Ależ na pewno nic nie będzie miała przeciw temu… – usłyszałam zdecydowany głos Czesi. – Po tym wszystkim nieboga dostała tak strasznej migreny, że ledwo widzi na oczy. Zapraszam, zapraszam…

Czyżby babcia wezwała lekarza? Ale przecież nic jej nie mówiłam o bólu głowy. Co jest grane? Wstałam z łóżka, przygładziłam włosy i poprawiłam sukienkę. Nacisnęłam klamkę, otworzyłam drzwi i wtedy zobaczyłam tuż przed nosem bukiet czerwonych róż.

– Chciałem panią bardzo przeprosić – zza róż dobiegł głos restauratora – że przeze mnie dostała pani migreny. Prawdę mówiąc, to nasze spotkanie było tak nieoczekiwane… Od jakiegoś czasu widywałem panią idącą ulicą i parę razy już chciałem podejść, ale jakoś tak nie starczyło mi odwagi. Gdyby nie pani babcia…

Ponad pąkami kwiatów zobaczyłam niepewne spojrzenie Marcina Wróbla.

W tamtej sekundzie przemknęło mi przez myśl, że może z tą lornetką i zwróceniem uwagi na pieprzyk to była uknuta przez oboje ustawka… Jednak w spojrzeniu i Marcina, i Czesi widziałam tylko niepewność i oczekiwanie, że się uśmiechnę i wszystko wróci do normalności.

Uśmiechnęłam się więc, ale (na szczęście) nic nie wróciło do poprzedniej nudnej i samotnej normalności.

Z Marcinem jestem od pięciu lat i mamy już czworo dzieci. Piąte jest w drodze i nie zamierzamy na tym poprzestać. Ale nie dlatego, że pewnego dnia Madame Fu Fu stwierdziła, patrząc w szkło kuli:

– A kiedy będzie już szóstka dzieci, firmowa fama w miasto poleci…

A potem:

– I biznes rozkręci się jak karuzela, co to wiruje na placu zabaw w każdą niedzielę.

Reklama

Te ostatnie słowa, słabo zrymowane pochodzą już od babci Czesi. Ale ja wierzę, że na pewno się sprawdzą. W końcu kiedyś mi obiecała, że załatwi mi fajnego męża!

Reklama
Reklama
Reklama