Reklama

Roraty zawsze były dla mnie czymś więcej niż tradycją – to był rytuał ciszy, skupienia i nadziei. Modliłam się o zdrowie dla Pawła, o pokój w duszy Zbyszka, o spokój dla Kasi. Czułam, że ich kocham – na swój cichy, niezauważalny sposób.

Kochałam ich

Zbyszek, mój mąż, nigdy nie był wylewny. Od czterdziestu lat budziliśmy się obok siebie, bez zbędnych słów. On – milczący, czasem zdawało się, że wręcz nieobecny, ale przecież wierny. Tak myślałam. Czasami po cichu zazdrościłam sąsiadce, że jej mąż co tydzień przynosi jej kwiaty, ale potem przypominałam sobie, że Zbyszek zawsze pamiętał o moich imieninach albo że to on zawiózł mnie na pogotowie, kiedy nie mogłam oddychać. Tak, nie mówił wiele, ale był.

Paweł to moje jedyne dziecko. Dobry chłopak, pracowity, z głową na karku. Kiedy przyprowadził Kasię po raz pierwszy, pomyślałam: „Taka czysta, spokojna. Widać, że z dobrego domu”. Pokochaliśmy ją jak własną córkę. Pomagałam jej, jak tylko mogłam: gotowałam obiady, robiłam dżemy, szyłam firanki. Byłam przekonana, że są szczęśliwi.

Któregoś dnia po kolacji zmyłam naczynia i wytarłam stół jak zawsze. Zbyszek siedział w fotelu z gazetą, choć nie sądzę, żeby cokolwiek z niej czytał. Od lat nie był typem człowieka, który śledził wiadomości. Raczej siedział tak, by nie musieć patrzeć nikomu w oczy.

Byłam szczęśliwa

Lubiłam tę ciszę, choć tego wieczoru czułam, że jest inna.

– Kasia upiekła dzisiaj sernik – powiedziałam, siadając obok niego. – Dała mi kawałek, pyszny był. Dobrze jej idzie w kuchni, nie?

Zbyszek mruknął coś niezrozumiałego i przerzucił stronę.

– Mamy szczęście, że Paweł trafił na taką kobietę. Ja to zawsze powtarzam: ułożona, spokojna, domowa. Skarb, nie żona.

– Może – odpowiedział krótko. Nawet nie podniósł wzroku.

To jego „może” utkwiło mi w głowie. Nie było w nim ani zgody, ani zaprzeczenia, jakby nie wiedział, co myśli albo nie chciał mówić. Zamiast się dopytywać, poszłam do kuchni, udając, że mam coś do zrobienia. Wrzuciłam ścierki do pralki i włączyłam program. Słychać było tylko buczenie wody. Wróciłam po chwili do pokoju, żeby jeszcze raz spróbować go zagadać.

– A jutro na roraty idę znowu jak co roku. Może chociaż tam ktoś jeszcze pamięta, co to znaczy być rodziną?

– O której wychodzisz?

Coś mi nie grało

Zwyczajne pytanie, a jednak… coś mnie w nim uwierało.

– Jak zawsze przed szóstą. Czemu pytasz?

– Tak tylko, z ciekawości.

Nie miał w zwyczaju pytać mnie o takie rzeczy – o której wychodzę, kiedy wrócę… To były sprawy, które dotąd go nie interesowały. Wróciłam na swój fotel i udawałam, że dziergam na drutach, ale nic nie widziałam. Oczka uciekały, wzór się nie układał, w głowie krążyło mi jedno zdanie: „Tak tylko, z ciekawości”.

Wyszłam na roraty jak zwykle, ale czułam się kiepsko. Przeżegnałam się więc i wyszłam z kościoła wcześniej. Powiedziałam sobie, że zmarzłam, że coś mnie bierze, ale prawda była inna – coś ciągnęło mnie do domu. Otworzyłam drzwi bezszelestnie, zsunęłam buty, weszłam po cichu do przedpokoju. Przez uchylone drzwi kuchni usłyszałam śmiech, cichy, intymny, kobiecy. Przesunęłam się kawałek i spojrzałam do środka.

Nie mogłam uwierzyć

Kasia siedziała Zbyszkowi na kolanach. Ręce miał na jej biodrach, trzymali się blisko, jakby nie istniało nic poza nimi. Mówiła mu coś do ucha, a on się uśmiechał. Tego uśmiechu nie widziałam u niego od lat, tego spojrzenia – nigdy. Nie zauważyli mnie od razu. Stałam i patrzyłam, w głowie miałam pustkę. Dopiero kiedy Kasia obróciła się lekko i spojrzała w moją stronę, zamarła. Zbyszek spojrzał na mnie sekundę później.

– Co to ma być? – zapytałam cicho, ale głos mi się załamał. – Co… wy…

Nie dokończyłam. Nie umiałam. Synowa zeszła z kolan Zbyszka, on wstał, ale nie podszedł. Patrzyli tylko oboje, jakby czekali, aż powiem coś jeszcze, albo może aż odejdę i udam, że nic się nie stało, ale ja nie potrafiłam już udawać.

– Tyle lat, tyle modlitw, a ja… ślepa i głucha, bo tak było łatwiej – powiedziałam w końcu.

– Basiu…

– Od kiedy? – przerwałam mu. – Tylko to chcę wiedzieć.

Nie odpowiedział od razu. Złapał za krzesło, jakby nie miał się czego trzymać. W końcu westchnął, ciężko.

– Nie wiem, za długo. Wiedziałem, że to się źle skończy… ale nie potrafiłem przestać.

Nakryłam ich

Wtedy coś we mnie zadrżało. Nie kłamstwo bolało najbardziej, tylko to, że mówił to takim tonem, jakby był zmęczony, nie winny.

– Nie chcę słyszeć wyjaśnień, ale chcę ci coś powiedzieć: miałam cię za córkę, dawałam ci wszystko, co mogłam, kochałam, jak swoje dziecko – zwróciłam się do Kasi.

– Nie chciałam… – przerwała cicho. – To po prostu się stało.

Zacisnęłam usta. Takie słowa nic nie znaczyły. Chciałam krzyczeć, a nie mogłam.

– Stało się? – powtórzyłam. – Tak się nie dzieje między ludźmi, którzy wiedzą, co to lojalność.

Odwróciłam się. Zatrzymała mnie jeszcze jednym szeptem:

– Przepraszam.

Zbyszek wyszedł z domu godzinę później, powiedział tylko, że musi „przemyśleć sprawy”. Nie czekałam, aż Kasia się spakuje. Sama otworzyłam szafę w ich pokoju i zaczęłam rzucać jej rzeczy na łóżko. Torebki, kosmetyki, bielizna, wszystko.

Przegoniłam ich

Stała w drzwiach, blada, zaskoczona. Może myślała, że będę siedzieć z różańcem i milczeć, może liczyła, że udam, że nic się nie stało.

– Ubieraj się i wynoś – powiedziałam spokojnie, ale bez cienia wahania. – I żeby cię tu więcej nie było.

– Ja… – zaczęła, ale przerwałam jej ruchem ręki.

– Dość tego. Dość twojej słodkiej miny i chodzenia po tym domu, jakbyś była jego panią. Ja cię wpuściłam, ja cię wyprowadzam.

Nie płakała. Może myślała, że jak będzie stała w miejscu, to coś się zmieni, ale ja już nie miałam żadnych złudzeń.

– Zabrałaś mi syna, męża i jeszcze miałaś czelność udawać rodzinę. Tylko że ja już nie jestem ślepa i nie będę ci matką, Kasiu. Nigdy nią nie byłam. Jesteś tylko dziewczyną, która dobrze grała, a teraz koniec.

Zbyszek nie wrócił tego wieczoru. Może i lepiej, nie chciałam go widzieć, nie chciałam słuchać, że „to się samo stało”. Kasia zabrała walizkę, nie mówiąc ani słowa. Zamknęłam za nią drzwi, przekręciłam zamek i pierwszy raz od dawna usiadłam przy stole, czując, że nie będę już nikogo udawać.

Zostałam sama

Zbyszek wrócił dwa dni później. Wszedł, jakby nic się nie stało. Zdjął buty, płaszcz odwiesił na wieszak i usiadł w swoim fotelu. Wziął do ręki gazetę, choć dobrze wiedział, że nie przyjmę tego jego cichego „przemyślałem sprawę” jako przeprosin. Patrzył w ścianę. Liczył, że będę jak zawsze – że ugotuję zupę, podam talerz, posiedzę obok, że przemilczę, ale ja już nie miałam w sobie tej kobiety, którą znał. Podeszłam do niego spokojnie, bez krzyków, bez łez.

– Wyjdź – powiedziałam. – Nie chcę cię tu więcej.

Nie zapytał, dokąd ma pójść, nie bronił się, nie prosił. Spojrzał tylko raz, a potem skinął głową. Wstał. Poszedł do pokoju, spakował torbę, wrócił do przedpokoju, spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć – ale ja już odwróciłam wzrok.

– Zostawię ci klucz – rzucił cicho.

– Zostaw, ale nie wracaj.

Zamknęłam drzwi za nim i przekręciłam zamek. Usiadłam przy kuchennym stole, zaparzyłam sobie kawę. Patrzyłam w okno, na puste podwórko. Wreszcie mogłam spojrzeć sobie w oczy. To nie był koniec świata, to był koniec złudzeń, a od tego czasem wszystko się zaczyna.

Barbara, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama