Reklama

Dziewczynka przyszła zziębnięta, wystraszona, w za dużej, pocerowanej niewprawną ręką kurtce. Nie zdając sobie sprawy, że ją obserwuję, zsunęła z głowy czapkę i strzepnęła z niej płatki śniegu. Dopiero wtedy podniosła głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Sądziłam, że jest siostrą któregoś z naszych podopiecznych, więc zapytałam, czy zje z nimi obiad.

Reklama

– Nie przyszłam w odwiedziny, ale załatwić swoją sprawę – odpowiedziała, próbując mimo zawstydzenia patrzeć mi prosto w oczy.

Postanowiłam ją wysłuchać

Miała może dwanaście lat, choć przez niezdrową szczupłość sprawiała wrażenie znacznie młodszej. Była wysoka i wyglądała na zwinną, więc mogłaby zostać koszykarką, gdyby na naszym terenie działał jakiś klub sportowy.

– Jestem dyrektorką tego domu dziecka. Jeśli przyszłaś coś załatwić, to zapraszam do mojego gabinetu. Napijesz się herbaty? Poczęstujesz ciastem? Mamy dzisiaj na deser drożdżowe ze śliwkami – uśmiechnęłam się zachęcająco. Zobaczyłam w jej oczach wahanie, więc dodałam, że ja także chętnie spróbuję w jej towarzystwie, bo dotąd nie miałam czasu spokojnie usiąść. Nie uwierzyła mi, ale się zgodziła. Dobrze znałam takie dzieci. Skręcało ją z głodu, lecz duma nie pozwała im pójść na stołówkę i zjeść obiadu. Ciasto wydawało się bezpieczniejsze, nie kojarzyło się z biedą, która aż kłuła w oczy w przypadku tej dziewczynki. Gdy już zjadłyśmy, zapytałam, co ją do mnie sprowadza.

– Chciałabym tu zamieszkać – odpowiedziała spokojnie.

W swoim zawodowym życiu widziałam różne rzeczy, ale pierwszy raz spotkałam dziecko, które na własną prośbę chciało umieścić się w placówce. Sądziłam, że po prostu pokłóciła się z rodzicami albo była świadkiem kolejnej awantury matki z pijanym ojcem, co niestety nie stanowiło dla sądu argumentu za odebraniem jej rodzicom.

– To nie tak – odparła. – Chcę się uczyć, a ona mnie wyzywa od głąbów. Każe mi gotować, sprzątać i zajmować się młodszym rodzeństwem. Wieczorami nie mam już na nic siły, a jeśli nawet usiądę z zeszytami, to wygania mnie z kuchni, gdy tylko przyjdzie ten jej kochaś. Zgłupiała, odkąd go poznała, a on zostawi ją tak samo jak mój ojciec i ojcowie moich braci i sióstr. Puści ją z torbami i brzuchem. Już nie mogę i nie chcę tak żyć, więc przyjmie mnie pani?

Nic nie mogłam zrobić

Rozpłakała się. Łzy wielkie niczym ziarna grochu spływały po jej policzkach prosto do trzymanej w dłoniach szklanki z herbatą. Bez słowa, żeby jej nie zawstydzać, sięgnęłam po paczkę chusteczek. Widziałam, że jest jej ciężko, ale znałam też realia. Nie miała szans w starciu z naszym sądownictwem. Kilka lat temu chciałam odebrać dziecko podobnej matce. Chłopiec był zdolny i pracowity, w niczym nie przypominał swojej rodziny żyjącej na koszt państwa, ale rodzicielka rozpętała taką burzę, że sędziowie i pomoc społeczna wycofali się w popłochu, zostawiając mnie samą na placu boju. Odsądzono mnie od czci i wiary, więc chłopiec wciąż się marnuje w tej gnijącej ruderze. A mógłby dostać szansę na dobre wykształcenie i wieść szczęśliwe, a przede wszystkim spokojne życie.

– Nie mogę ci pomóc – westchnęłam. – Co innego, gdyby pozostanie w rodzinnym domu zagrażało twojemu życiu lub zdrowiu.

– Zdrowiu? – spojrzała na mnie.

– No, gdyby ktoś cię bił, upokarzał, próbował wykorzystywać, bo niestety, wyzwiska nie wystarczą. Opieka nad rodzeństwem też wydaje się czymś oczywistym, choć według mnie nie powinnaś być do niej zmuszana – wyjaśniłam, mając w pamięci wydarzenia sprzed lat.

– A moje prawa? One się nie liczą? Czytałam trochę na ten temat – zapytała.

Udałam, że nie słyszę pytania. Dziewczynka ociągała się z wyjściem. Czułam, że gdyby mogła, zostałaby u nas od razu, nie czekając na zaproszenie z mojej strony ani potrzebne formalności.

– Czasami wydaje mi się, że ona nie jest moją matką. Że podmienili mnie w szpitalu – powiedziała, nie patrząc mi w oczy

Powinnam dodać, że niejedno dziecko tutaj chciałoby się z nią zamienić i dałoby wiele, żeby matka „jedynie” wyzywała je od głupków. Ale dla niej to marne pocieszenie, więc ugryzłam się w język. Z pewnością, jak wszyscy moi podopieczni, zasługiwała na lepszy start w dorosłość, tyle że ja nie mogłam go jej ofiarować. Serce mi się krajało, kiedy patrzyłam, jak opuszcza mój gabinet.

Wróciła ze śladami pobicia

Sądziłam, że widzimy się po raz ostatni, i szczerze życzyłam jej rozwiązania niełatwej sytuacji. Pojawiła się po miesiącu. Posiniaczona, z wyraźnymi zadrapaniami na rękach i szyi. Oskarżyła konkubenta matki o molestowanie. Przyszła do mnie, bo nikomu więcej nie ufała, więc zadzwoniłam do jej szkoły i z tamtejszą pedagog zawiozłyśmy ją do szpitala.

– Zatrzymamy ją na obserwacji – stwierdził lekarz ze szpitalnego oddziału ratunkowego, wybierając jednocześnie numer na policję.

Złożyłam zeznania, pocieszyłam przerażoną dziewczynę, obiecując, że zajrzę do niej po pracy i wróciłam do swoich zajęć, ale przez cały dzień ta sprawa nie dawała mi spokoju. Nie miałam jednak podstaw, a tym bardziej prawa, żeby odwiedzić jej matkę i z nią porozmawiać. Przekonać się na własne oczy, w jakich warunkach przyszło żyć tej małej oraz jej rodzeństwu. Pozostało mi wspierać ufne dziecko. Wróciłam do niej zgodnie z obietnicą i czuwałam przy jej łóżku przez kilka następnych godzin.

– Teraz już zabierze mnie pani do siebie, do swojego domu dziecka? – zapytała.

Nie mogłam jej tego obiecać, ale wierzyłam, że sąd nie nakaże wrócić ofierze do prześladowcy.

Matka się wszystkiego wypierała

Następnego ranka do mojego gabinetu wparowała kobieta, bardzo podobna do tej dziewczynki.

– Pani jej wierzy?! Naprawdę myśli pani, że pozwoliłabym ją skrzywdzić? – zawołała od progu.

Była blada, wychudzona, z podkrążonymi oczami i niechlujnie związanymi włosami. Tyle tylko że jej ciała nie znaczyły siniaki ani krwawe zadrapania. Najspokojniej jak umiałam poprosiłam, żeby opuściła mój pokój, ale kobieta zignorowała moje słowa i rozsiadła się wygodnie na krześle.

Przeżyłam wiele podobnych sytuacji. Grożono mi, wyzywano od najgorszych, szydzono ze mnie, straszono, szantażowano łzami i rozdzierającymi serce opowieściami. Na wszystko zdążyłam się już uodpornić. Mając w pamięci historię chłopca, obiecałam sobie, że tym razem się nie ugnę. Nie pozwolę zniszczyć kolejnego dziecka.

– Wiem, że była u pani przed tym wszystkim. Syn mi powiedział. Obiecała, że i jego wyciągnie z tego bagna, jakbyśmy żyli w jakiejś melinie, a przecież jesteśmy tylko biedni – kobieta za wszelką cenę starała się nad sobą panować, choć w oczach miała łzy. – Pani pewnie też myśli, że jestem puszczalska. Naprawdę chciałabym żyć tak jak pani. Mieć dobrą pracę, jednego męża, bo go pani ma, prawda? – przyjrzała mi się uważnie. – Ja też za każdym razem mam nadzieję, że następny będzie lepszy od poprzedniego i będzie tym ostatnim. Popełniam błędy, ale kocham moje dzieci. Każde z nich. Całą piątkę. Nigdy nikomu nie pozwoliłabym ich skrzywdzić. Nawet jemu. Rozumie pani? Zresztą on jest najlepszy ze wszystkich moich facetów. Nie bronię go, ale widzę, jak jest. Po prostu jej nie wierzę!

Tego było już dla mnie za wiele. Miałam dość matek obrażających córki tylko dlatego, że bały się samotności. „Jak można nie wierzyć własnemu dziecku?! I to takiemu, jak ta mądra, wrażliwa dziewczyna, która pragnie jedynie mieć warunki do nauki!” – krzyczałam, wyrzucając kobietę za drzwi.

Ta dziewczynka wiedziała, co robi

Jej wizyta sprawiła, że jeszcze bardziej zaangażowałam się w pomoc jej córce i w naszą relację. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby wyrwać ją ze szponów bezdusznej rodzicielki, i dbałam, aby niczego jej nie zabrakło, gdy umieszczono ją w pogotowiu opiekuńczym. Z tym większym zaskoczeniem przyjęłam wyniki badań biegłego psychiatry oraz specjalistów z poradni pedagogiczno-wychowawczej zlecone przez sąd, równie jak ja poruszony historią dwunastolatki.

– To nieprawda! – wyrwało mi się, gdy wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że dziewczynka kłamie.

– Konfabuluje po to, by wyprowadzić się z rodzinnego domu. Rzeczywiście warunki, w jakich żyje, nie dają jej szansy na rozwijanie się, ale nikt jej nie napastował. Nikt jej nie skrzywdził, przynajmniej nikt z tej rodziny – dodał biegły.

Patrzyłam oniemiała na dziewczynę, nie dowierzając słowom specjalistów. „Jak to, wymyśliła sobie to wszystko? A rany? Siniaki? W takim razie kto ją pobił?” – myślałam, przyglądając się tej kruchej istocie, tak samotnej i bezbronnej wobec dorosłych. Miałam ochotę rzucić się do gardła biegłemu i pozostałym dwóm kobietom, ale wtedy dziewczynka się rozpłakała. Pani sędzia poczekała, aż mała oskarżycielka się uspokoi, po czym zapytała, czy to prawda.

– Wyjaśnij, dlaczego się tak zachowałaś i kto cię tak zranił, jeśli nie zrobił tego partner mamy? Daj mi szansę zrozumieć powody swojego działania – poprosiła łagodnym głosem.

– Bo ja… Bo ja chciałam się tylko uczyć. Chcę zostać matematyczką, a nie fryzjerką, jak mi każe mama – wyszeptała, krztusząc się od łez.

– Dziecko… Ja nie wiedziałam, że ty… Czemu nie powiedziałaś? Ja tylko chciałam, żebyś miała dobry zawód i mogła sama się utrzymać, żeby żyło ci się lepiej ode mnie – kobieta poderwała się z ławki, ale sędzia nakazała jej pozostać na miejscu.

Ośmielona dziewczynka opowiedziała, jak bardzo czuje się samotna i nierozumiana we własnym domu, jak pragnie jedynie rozwijać swoje zdolności. Mówiła o wizycie u mnie, o tym, jak zrozumiała, że może liczyć wyłącznie na siebie i własną pomysłowość. Namówiła przyjaciółkę, żeby ją podrapała i poszarpała, pozorując gwałt, a potem przyszła do mnie w nadziei, że tym razem przejmę się jej losem.

– Bo pani wydawała mi się taka dobra – rozpłakała się.

Wszyscy byli zaskoczeni

Spojrzałyśmy na siebie z jej matką, obie równie zakłopotane sytuacją, w jakiej się znalazłyśmy. Sędzia pouczyła dziewczynkę o konsekwencjach jej zachowania, ale postanowiła puścić w niepamięć całą tę sytuację, o ile matka pozwoli dziecku się uczyć. Kobieta skwapliwie zapewniła nas, że wykona postanowienia sądu, ale na wszelki wypadek rodzinie wyznaczono kuratora, a jako odpowiednie miejsce do nauki wskazano jej mój dom dziecka.

– Tam będziesz przychodzić popołudniami i odrabiać lekcje. Twój brat też, zgadza się pani ze mną? – zwróciła się do mnie.

Z uśmiechem na twarzy potwierdziłam, że drzwi naszej placówki zawsze będą stały przed nimi otworem. Wychodząc z sali rozpraw, zastanawiałam się, czy matka dziewczynki zastosuje się do nakazu sądu, a ona podeszła do mnie, uścisnęła moją dłoń i przeprosiła za swoje zachowanie. „Więc nie wszystkie te kobiety są bezduszne i skupione jedynie na sobie” – przebiegło mi przez głowę. Ta historia wszystkich nas wiele nauczyła.

Szczęśliwy finał

Dzisiaj, po kilkunastu latach, ta dziewczyna jest fantastyczną nauczycielką matematyki. Co prawda, nie zmieniła postępowania mamy, która stale wikłała się w jakieś związki, ale odmieniła swój los i wielu nastolatków w naszej okolicy. Niedawno wspólnie otworzyłyśmy świetlicę dla takich jak ona, dzieci z trudnych, niewydolnych wychowawczo i biednych rodzin. Zrobiłyśmy to, by miały gdzie spędzać czas, odrabiać lekcje i zjeść przynajmniej jeden ciepły posiłek dziennie.

Reklama

Ona walczyła o miejsce w domu dziecka, bo nie miała gdzie się schronić, one mogą jednocześnie przebywać z rodzinami i rozwijać swoje pasje, jeśli tylko zechcą. A uwierzcie mi, pragną. Często bardziej niż dzieci z dobrze sytuowanych rodzin. Trzeba im tylko pokazać, że są tego warte, bo nie wszystkie są tak zdeterminowane jak ta chudziutka dwunastolatka.

Reklama
Reklama
Reklama