„Myślałam, że teściowa zgubiła się w lesie. Wróciła po godzinie z koszykiem pełnym koźlaków i nowiną”
„Pewnego poranka, tuż po śniadaniu, oznajmiła, że idzie do lasu na grzyby. Sama. Godzina minęła. Potem kolejna. Gdy wybijała już prawie trzecia, zaczęłam się naprawdę martwić. I wtedy się pojawiła”.

- Redakcja
Nie będę udawać – nie pałałam do niej miłością. Moja teściowa to kobieta, która potrafiła na jednym wdechu skrytykować mój rosół, sposób wychowywania dzieci i nową firankę w kuchni. Gdy się przeprowadziliśmy na wieś, zaproponowała, że będzie nas „od czasu do czasu odwiedzać”. Tłumaczyła to tęsknotą za wnukami, ale wszyscy wiedzieliśmy, że chodzi o kontrolę. Po trzech tygodniach znała harmonogram odbioru śmieci, imiona wszystkich sąsiadek i mój numer buta.
Pewnego poranka, tuż po śniadaniu, oznajmiła, że idzie do lasu na grzyby. Sama. Godzina minęła. Potem kolejna. Gdy wybijała już prawie trzecia, zaczęłam się naprawdę martwić. I wtedy się pojawiła. W butach całych w błocie, z koszykiem pełnym koźlaków, błyskiem w oku i... nową przyjaciółką.
Martwiłam się o nią
Stałam na ganku z rękami w kieszeni i wzrokiem utkwionym w drogę. Mąż siedział przy stole w kuchni. Udawał, że się nie martwi.
– Może po prostu wróciła do siebie? – rzucił bez przekonania.
– Bez torebki, bez kluczy i w kaloszach?
W tym momencie zobaczyłam ją. Szła dziarsko, z koszykiem pełnym grzybów. A za nią szła biała kotka w rude łaty.
– O, jesteś! – zawołałam, starając się brzmieć neutralnie. – Już mieliśmy dzwonić po leśników.
– Nie przesadzaj – machnęła ręką. – Po prostu skręciłam nie w tę ścieżkę. Ale zobacz, jakie koźlaki! I poznałam ją. Miauczała taka biedna. Sama w krzakach. Ciężarna! Przecież nie mogłam jej tam zostawić!
Kotka weszła na schody, jakby znała teren. Bez ceregieli wpakowała się do kuchni i wskoczyła na kanapę.
– Nazwałam ją Pysia – oznajmiła teściowa z dumą.
– No świetnie – rzuciłam. – Czyli mamy nowego lokatora.
– Nie „lokatora”, tylko „członka rodziny” – poprawiła mnie, rozpinając kurtkę.
Patrzyłam, jak Pysia zaczyna lizać sobie brzuch. Mąż parsknął śmiechem. A ja poczułam, że to dopiero początek jakiejś bardzo dziwnej historii.
Podjęła za mnie decyzję
Kotka rozgościła się szybciej niż niejeden członek rodziny. Już pierwszej nocy spała na kanapie, drugiego dnia okupowała mój fotel w salonie, a trzeciego... zaczęła przeganiać naszego psa spod miski.
– Ona chyba myśli, że tu mieszka – mruknęłam, patrząc, jak Pysia leży rozwalona na środku dywanu, w otoczeniu zabawek, które teściowa wyciągnęła z piwnicy.
– Bo mieszka – powiedziała teściowa z powagą.
– Ale przecież my nie planowaliśmy kota! – jęknęłam. – Mamy psa! Dzieci! To nie jest czas na kolejne obowiązki!
Teściowa westchnęła teatralnie.
– Gdyby każdy czekał na idealny moment, to nikt by nie miał dzieci, męża ani kota.
– No nie wiem, męża nie znalazłam przypadkiem w lesie...
Pysia wciąż leżała rozciągnięta jak księżniczka. A teściowa siedziała przy stole i obierała grzyby z takim spokojem, jakby właśnie wygrała życie.
– Ona chyba naprawdę się tu zadomowiła... – powiedziałam cicho.
– Ona? – uniosła brew. – Mówisz o mnie, czy o kotce?
– Zastanawiam się.
Teściowa się uśmiechnęła, w tym momencie kotka zamruczała głośno. Jakby śmiała się razem z nią.
Patrzyła na mnie wielkimi oczami
Czwartkowy poranek zaczął się jak każdy inny. Dzieci spóźnione, mąż w skarpetkach nie do pary, a ja ogarniałam wszystko w pospiechu. Tylko teściowa z kotką siedziały w salonie w idealnym spokoju. Do czasu.
– Zuzanno, szybko! – zawołała. – Pysia zaczęła rodzić!
– Co?! – prawie wylałam na siebie kawę.
Rzuciłam ścierkę na blat i podeszłam. Pysia leżała w kartonie wyłożonym moim starym swetrem. Dyszała, patrzyła na mnie wielkimi oczami.
– Czy my musimy to robić w salonie?! – zapytałam spanikowana.
– Gdzie indziej? W garażu?! – oburzyła się teściowa. – Ona potrzebuje ciepła! I wsparcia!
– A nie weterynarza?
– Weterynarze są dla ludzi, którzy nie mają serca! – oburzyła się jeszcze bardziej.
– To... chyba odwrotnie – mruknęłam, ale nie miałam czasu na dyskusje.
Przez najbliższe dwie godziny byłam świadkiem rzeczy, których nigdy nie zapomnę. To było coś między horrorem a cudem.
– Patrzcie! Już drugi! – krzyknęła teściowa z ekscytacją. – I ten malutki… ojej, jaki śliczny!
Mąż wszedł do salonu, popatrzył na nas, kotkę i... zawrócił bez słowa.
– Co mu? – spytałam.
– Powiedział, że idzie do pracy.
Patrzyłam, jak teściowa z zachwytem głaszcze kotkę po łebku.
– To było piękne – szepnęła ze wzruszeniem.
Miałam dość
Trzy tygodnie później nasze życie stanęło na głowie. Pięć malutkich, wrzeszczących kulek – każda inny, każda z charakterem. A teściowa? Była w swoim żywiole.
– Ten z białą plamką na ogonie to będzie Stefan – oznajmiła przy śniadaniu.
– A czemu nie Krzysiek? – rzucił mąż, nie podnosząc wzroku znad gazety.
– Bo Stefan pasuje do jego charakteru. Już widać, że to lider – odparła z powagą, jakby wybierała prezesa banku.
– A pozostała czwórka? – zapytałam, choć natychmiast pożałowałam.
– Mariola, Franek, Klementyna i Rysiek – wymieniła z dumą. – Rysiek jest najmniejszy, ale najbardziej odważny. Wczoraj próbował wejść do miski psa!
Spojrzałam na psa, który od tygodnia wyglądał, jakby prosił o azyl w innym domu.
– My się chyba nie zrozumiemy. Miałaś znaleźć kotce dom, nie urządzać tu kocią komunę.
– Ależ ja szukam! – zapewniła. – Tylko... na razie żaden dom nie jest dość dobry.
– A może żaden dom nie jest... dość daleko? – burknęłam.
– Nie bądź taka. To tylko kociaki! Za chwilę dorosną, pójdą w świat...
– I zostawią po sobie zapach oraz sierść w każdym kącie.
– I wspomnienia! – dodała z rozmarzeniem. – Przecież dzieci są zachwycone!
W tym momencie jedno z dzieci wbiegło do kuchni z okrzykiem:
– Mamo! Kociak zrobił kupę w moim bucie!
– No widzisz – westchnęłam. – Wspomnienia jak malowane.
Teściowa zaśmiała się tak szczerze, że aż Rysiek miauknął w odpowiedzi.
Zamknęłam oczy
Minęły kolejne trzy tygodnie. Kociaki zaczęły chodzić, wspinać się po firankach i organizować nocne wyścigi po kuchennym blacie. Dzieci były w niebie, mąż się poddał, pies dostał nowe legowisko w garażu. A ja... ja zaczęłam mówić do siebie przy zmywaniu.
– Przysięgam, jeszcze jeden raz znajdę sierść w kubku z herbatą, to się wyprowadzam do szałasu – mruknęłam, szorując naczynia.
– To może do lasu? Tam, gdzie znalazłam kotkę – podsunęła teściowa, pojawiając się za mną z tacą pełną kocich misek.
– A może razem się tam przenieście? Ty i twoje futrzane stado.
– Oj, nie przesadzaj. Kochasz je – powiedziała i postawiła tackę na stole. – Widziałam, jak wczoraj tuliłaś Rysia, kiedy myślałaś, że nikt nie patrzy.
– To była chwila słabości. Było późno.
– To nie tłumaczy czułego „Rysiuniu, ty mój malutki książę”.
Zaparzyłam sobie nową herbatę i oparłam się o zlew.
– Po prostu... to wszystko wydarzyło się tak nagle. Miałaś przynieść grzyby, nie zgraję kotów.
– Ale zobacz, jak fajnie wyszło! – uśmiechnęła się. – Dzieci są szczęśliwe. Dom tętni życiem. No i... ty mniej marudzisz.
– Bo nie mam kiedy.
Z kuchni dobiegł nagły rumor.
– Co to było?! – krzyknęłam.
– Myślę, że firanka. Albo karnisz. Ale spokojnie – dodała szybko – Rysiek zawsze ląduje na cztery łapy.
Zamknęłam oczy. Policzę do dziesięciu, mówiłam sobie. Albo do dziesięciu kotów. W tym tempie to kwestia tygodnia.
Nauczyłam się pokory
Minęły dwa miesiące. Kociaki znalazły domy – cztery z pięciu. Stefan został. Teściowa twierdziła, że „on się do niej przywiązał”. Moim zdaniem zwyczajnie nikt go nie chciał, bo był najbardziej hałaśliwy. Jednak już nie protestowałam. Pysia nadal spała na moim fotelu. Pies nauczył się ignorować kocie wybryki. Dzieci przestały się budzić w nocy z krzykiem „kot wlazł mi na głowę!”. Mąż kupił odkurzacz z funkcją „antysierść”. A ja… ja nauczyłam się nie zostawiać jedzenia bez przykrycia. W niedzielne popołudnie siedziałyśmy z teściową na tarasie.
– Wiesz...– zaczęła, mieszając herbatę – jak pierwszy raz tu przyjechałam, to myślałam, że nie wytrzymam tygodnia.
– Wzajemnie – mruknęłam, upijając łyk.
– Ale coś się zmieniło. Ty się zmieniłaś.
– Ja?
– Mniej warczysz – uśmiechnęła się. – A może po prostu mniej się boisz, że ktoś ci zabierze przestrzeń.
Spojrzałam na Stefana, który właśnie usiłował wspiąć się na moją nogę.
– Może... po prostu zrozumiałam, że ta przestrzeń jest elastyczna.
– O, ładnie powiedziane! – ucieszyła się. – Widzisz? Koty uczą!
– Raczej uczą pokory – burknęłam.
– Albo... że nawet z grzybobrania można wrócić z rodziną.
Popatrzyłam na nią. Uśmiechała się tym swoim zadowolonym uśmiechem. I choć wciąż potrafiła mnie doprowadzić do szału, wiedziałam jedno – z jakiegoś powodu jej obecność już mnie nie uwierała. Stefan wskoczył mi na kolana i zaczął mruczeć.
– No dobra – westchnęłam. – Ale następna kotka rodzi u sąsiadów.
Teściowa roześmiała się głośno. I przez chwilę nawet ja się uśmiechnęłam.
Zuzanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa urodziła Jasia, a już od dawna była babcią. Przecież to wstyd, że moje dzieci są starsze od swojego wujka”
- „Zięć zarabia kupę forsy, a mi żałuje pieniędzy. W takim razie od jutra koniec z obiadkami i darmową opieką nad wnukami”
- „Kochanek wziął ode mnie pieniądze na formalności spadkowe. Bajka szybko się skończyła, gdy chciałam zwrotu pożyczki”