„Nic nie wskazywał na to, że to nasze Last Christmas. Jednak mój chłopak zachował się obrzydliwie”
„Nie chodziło o to, że nie pomagał. Raczej o to, że był obecny tylko ciałem. Od kilku tygodni miałam wrażenie, że powietrze między nami gęstnieje, jakbyśmy oboje coś odkładali na później. Ja rozmowę, on wyprowadzkę. A przecież kilka miesięcy temu postanowiliśmy, że damy sobie jeszcze jedną szansę”.

- Redakcja
Nie zawsze potrafimy zrozumieć, co dla drugiej osoby będzie znaczyło więcej: sam gest czy jego znaczenie. W tym roku naprawdę się postarałam. Chciałam, żeby święta były inne niż dotąd, żeby nie bolały, mimo tego, co przeszliśmy. Może nawet miałam nadzieję, że naprawię coś tym jednym prezentem. Nie kupiłam go dla siebie – to miało być tylko dla niego, z serca. Nie spodziewałam się jednak, że zamiast wdzięczności, dostanę cichy, duszny chłód i oskarżenie, które mnie zaskoczyło bardziej niż cokolwiek wcześniej. Zupełnie nie tak miało wyglądać to Boże Narodzenie.
Był obecny tylko ciałem
Zaczęło się od tego, że w tym roku wyjątkowo wcześnie poczułam potrzebę, żeby ubrać choinkę. W pierwszym tygodniu grudnia już miałam skrzynki z ozdobami rozłożone w salonie, a w radiu leciały kolędy, które jeszcze nie zdążyły mi się znudzić. Marcin patrzył na to wszystko z dystansem, z takim półuśmiechem, który kiedyś mnie rozbrajał, a teraz tylko drażnił.
– W tym roku naprawdę się postarasz? – zapytałam go, spoglądając spod choinki, trzymając w dłoni aniołka z filcu.
– Postaram się nie przeszkadzać – odpowiedział, siadając na kanapie z telefonem w ręce.
Nie chodziło o to, że nie pomagał. Raczej o to, że był obecny tylko ciałem. Od kilku tygodni miałam wrażenie, że powietrze między nami gęstnieje, jakbyśmy oboje coś odkładali na później. Ja – rozmowę, on – wyprowadzkę. A przecież kilka miesięcy wcześniej postanowiliśmy, że damy sobie jeszcze jedną szansę. Że może zdołamy uratować to, co się rozpadło. Nie byłam naiwna. Wiedziałam, że nie naprawimy wszystkiego od razu, ale liczyłam na drobiazgi. Na jego gesty.
Na uśmiech, kiedy zapalam świeczki. Na wspólne ozdabianie pierników. Na cokolwiek, co nie będzie udawaniem. W tle grało „Last Christmas”, a ja myślałam, że może w tym roku nie będzie „last”, tylko „next”. Że może nasza historia jeszcze się nie kończy. I właśnie dlatego wymyśliłam ten prezent. Nie byle co. Coś, co miało pokazać, że go znam. Że pamiętam. Że wciąż mi zależy.
Wiedziałam, że to jest to
Wpadłam na ten pomysł podczas przypadkowej rozmowy z jego siostrą. Rozmawiałyśmy o prezentach dla rodziny, a ona rzuciła, że Marcin kiedyś wspominał, jak bardzo żałuje, że nie zachował swojej starej gitary. Podobno sprzedał ją jeszcze na studiach, gdy potrzebował pieniędzy, i od tamtej pory nie grał już dla nikogo. Nawet dla siebie. Wiedziałam, że to jest to. Że jeśli cokolwiek może go poruszyć, to właśnie to. Zaczęłam szukać – model, rocznik, wykończenie. Przewertowałam fora muzyczne, internet, nawet jeden niemiecki serwis aukcyjny. Udało się. Znalazłam identyczną. Nienową, z przetarciami, ale sprawną. Wysłałam wiadomość do sprzedawcy i po godzinie już miałam potwierdzenie, że gitara do mnie jedzie.
Nie wiem, co bardziej mnie wtedy ucieszyło – że ją zdobyłam, czy że miałam nadzieję na uśmiech Marcina. Tak rzadko ostatnio się uśmiechał. Zapakowałam ją w prosty papier, bez zbędnych ozdób. Do środka włożyłam mały bilecik: „Nie wszystko, co stracone, znika na zawsze”. Pomyślałam, że to pasuje. Bo może i nasza relacja była w rozsypce, ale coś przecież zostało. Cząstka nas, wspólne chwile, które warto było ocalić. W Wigilię schowałam prezent za kanapą. Czekałam na odpowiedni moment. Na kolację, rozmowy, może lampkę wina. Wyobrażałam sobie, że kiedy rozpakowuje gitarę, patrzy na mnie z niedowierzaniem, a potem – może po raz pierwszy od miesięcy – bierze mnie za rękę. Tak to widziałam. W głowie układałam każdy szczegół tej sceny. Tylko rzeczywistość miała własny scenariusz.
Jego reakcja mnie zabolała
Rozdałam już wszystkie inne prezenty. Marcin dostał koszulę od mojej mamy i książkę od mojego brata. Uśmiechał się grzecznie, dziękował, nawet zażartował, że chyba musi założyć tę koszulę na Sylwestra, chociaż przecież oboje wiedzieliśmy, że nigdzie nie pójdziemy. Gdy w końcu zostałam sama w salonie, poprosiłam go, żeby jeszcze chwilę poczekał.
– Mam coś jeszcze – powiedziałam, wyciągając pakunek spod kanapy. – Na koniec. Ode mnie.
Wziął go ostrożnie, jakby już wtedy przeczuwał, że to nie będzie zwykły prezent. Patrzyłam, jak rozrywa papier. Jak otwiera futerał. Jak na moment zamiera. I wtedy wszystko we mnie zamarło razem z nim.
– To... – zaczął, ale nie dokończył. Usiadł, wpatrując się w gitarę. – Skąd ty to masz?
– Znalazłam. Chciałam cię zaskoczyć. To chyba dokładnie ten model, co miałeś, prawda?
Nie odpowiedział od razu. Palcami przesunął po strunach, jakby sprawdzał, czy to nie sen. Przez sekundę widziałam w jego oczach coś, co przypominało wzruszenie. Ale potem jakby coś w nim się zamknęło. Zrobił się chłodny, spięty. Odstawił gitarę z powrotem do futerału i zamknął go bez słowa.
– To bardzo… symboliczne – powiedział cicho. – Wiesz, że ja nie gram już od lat?
– Wiem. Właśnie dlatego… chciałam, żebyś zagrał znowu. Żebyś poczuł, że nie wszystko jest stracone.
Uśmiechnął się. Smutno, z przekąsem.
– A może właśnie wszystko jest. Może niektóre rzeczy powinny już zostać zamknięte, a nie ubrane w kokardki.
Zabolało mnie to bardziej, niż przypuszczałam.
Nie mogłam znaleźć słów
– Więc to tak? – zapytałam po chwili ciszy. – Myślałam, że to będzie coś ważnego. Że to cię poruszy.
Marcin siedział nadal na kanapie, ze wzrokiem utkwionym w dywan. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz się podniesie, przytuli mnie i powie: „dziękuję”. Albo że się popłacze. Cokolwiek. Chciałam jakiejkolwiek reakcji, która pokazałaby, że to dla niego znaczy więcej niż tylko drewno i struny. Zamiast tego powiedział:
– Ten prezent to nie był gest. To było zakończenie. Symboliczne. Tak to odebrałem.
– Co ty wygadujesz? – parsknęłam, zdziwiona i wściekła jednocześnie. – Chciałam ci coś dać. Coś od serca. Coś, co przypomni ci, kim byłeś, zanim... zanim to wszystko się rozpadło.
– Właśnie. Kim byłem – powtórzył za mną. – Nie kim jestem teraz.
Podszedł do okna, spojrzał na miasto przykryte świątecznym śniegiem. W jego głosie nie było złości, raczej wyczerpanie.
– Myślałem, że już pogodziliśmy się z tym, że nie wrócimy do tego, co było. Że próbujemy jakoś żyć dalej, a nie grać w „udawajmy, że się nie rozstaliśmy”.
– Nie udaję – szepnęłam.
Odwrócił się do mnie.
– Może nie chcesz, ale właśnie to robisz. Ten prezent to twoja próba cofnięcia czasu. I ja... Ja już nie chcę wracać. Nawet jeśli kiedyś coś było piękne, to teraz... to już nie moje.
Nie potrafiłam znaleźć słów, które by to zatrzymały. Żadne nie przychodziły.
Między wdzięcznością a żalem
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy zgaszonych świecach, w półmroku. Tylko światełka na choince migotały cicho. Wciąż czułam w gardle tamtą gulę, której nie dało się przełknąć.
– Nie mogłeś po prostu powiedzieć „dziękuję”? – zapytałam w końcu. – Nawet jeśli cię to nie ruszyło. Nawet jeśli... już nie jesteś tamtym człowiekiem. To nadal był prezent. Mój wysiłek.
– Doceniam to, że się postarałaś – powiedział bez przekonania. – Tylko nie rozumiesz jednej rzeczy. Ty wciąż próbujesz mnie naprawić. Skleić coś, co już nie istnieje. A ja... ja już nie mam w sobie siły do tej iluzji.
– To nie była iluzja. To był prezent. Rzecz, która coś znaczyła.
– Właśnie. Znaczyła dla ciebie.
Zamilkłam. Nie dlatego, że przyznałam mu rację. Po prostu nagle dotarło do mnie, że nie dam rady niczego więcej z niego wycisnąć. Że każdy mój gest odbija się od niego jak piłka od ściany. Że tam już nikogo nie ma. Wstałam. Podeszłam do choinki. Na samym dole, między dwoma prezentami dla siostrzeńców, leżała czerwona bombka z zeszłego roku. Ta, na której wypisaliśmy białym markerem „Nowy początek”. Podniosłam ją, położyłam na stole między nami.
– Wiesz... nie wiem, czy bardziej boli mnie to, że nie przyjąłeś tego prezentu, czy to, że znowu próbuję przekonać cię, żebyś mnie kochał.
Nie odpowiedział. Patrzył tylko na bombkę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
– Chyba już wiem, co mam z tym zrobić – dodałam.
Wzięłam gitarę, założyłam płaszcz i wyszłam z mieszkania.
Już nie był tym samym chłopakiem
Nie płakałam. Nie tamtej nocy. Nie w drodze powrotnej do domu mamy, gdzie czekał na mnie pusty pokój i jeszcze bardziej puste łóżko. Gitara stała oparta o ścianę w przedpokoju, owinięta w pokrowiec, który teraz wydawał mi się śmiesznie patetyczny. Jakby miał chronić coś, co od dawna było martwe. Następnego dnia wzięłam wolne z pracy. Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy kuchennym stole i w końcu zaczęłam sobie odpowiadać na pytania, które od miesięcy omijałam. Czy naprawdę wierzyłam, że jeden prezent odmieni wszystko? Że wzruszy się, zrozumie, przypomni sobie nasze wspólne chwile i zechce je odzyskać? Że wróci do mnie z sercem otwartym, jak w jakimś świątecznym filmie?
Nie każda intencja leczy to, co zostało zranione. Czasem gesty są tylko przypomnieniem tego, że druga osoba odeszła już tak daleko, że nawet nie dostrzega naszej walki. Marcin nie był już tym chłopakiem, który śpiewał mi wieczorami na schodach akademika. I może ja też nie byłam już tą dziewczyną, która wtedy słuchała go z zamkniętymi oczami i myślała, że to potrwa wiecznie. Kilka dni później oddałam gitarę do lokalnej szkoły muzycznej. Poprosiłam, żeby dali ją komuś, kto naprawdę chce grać. Komuś, kto dopiero zaczyna. Kto nie boi się nowych dźwięków. Nie zabrałam już niczego od Marcina. Ani rzeczy, ani wspomnień, ani żalu. Zostawiłam wszystko. Bo teraz to ja zaczynam od nowa. Bez sentymentów. Bez niego.
Natalia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż nie kupił mi prezentu pod choinkę, bo przecież mam już wszystko. Tylko dlaczego czuję się, jakbym nie miała nic”
- „Wzięliśmy 12 tysięcy pożyczki, by wreszcie godnie świętować Boże Narodzenie. Teraz żyjemy poniżej godności”
- „Sylwester w górach brzmiał świetnie, a skończył się kompletną klapą. Ktoś, na kim mi zależało, wystawił mnie do wiatru”