„Czułam, że trafił mi się kandydat na męża. Tymczasem kochanki ustawiały się do niego w kolejce, w tym moja przyjaciółka”
„Nigdy nie ufałam podrywaczom. Faceci, którzy próbowali zaczepiać mnie na ulicy czy w klubie, nawet jeśli byli przystojni i szarmanccy, nie mieli u mnie żadnych szans. Nie wierzyłam w ich dobre intencje.”
- Mariola, lat 30
Do dziś nie rozumiem, dlaczego, mając takie zasady, dałam się uwieść Marcinowi. Może z powodu wyjątkowo urzekającego uśmiechu, którym obdarzył mnie, kiedy staliśmy na przystanku tramwajowym, czekając na piętnastkę? Padał deszcz, a on nie miał parasola, więc w rewanżu za ten uśmiech zaproponowałam, aby się schował pod moim. Głupia... I tak staliśmy, skuleni i drżący z zimna, wypatrując spóźniającego się tramwaju.
Kiedy w końcu przyjechał, wsiedliśmy oboje, a on, jak na dżentelmena przystało, dopadł jedynego wolnego miejsca i trzymał je dla mnie. O coś mnie spytał, dziś już nawet nie pamiętam, o co. Chyba rozmawialiśmy o pogodzie, która zawsze musi psuć się w weekend, a potem wysiedliśmy na tym samym przystanku.
– Dziękuję za miejsce – rzuciłam, ruszając w stronę galerii handlowej, w której byłam umówiona z przyjaciółką, Stefką.
– Proszę pani? – usłyszałam za sobą. – Mogę panią odprowadzić?
Na przyjaciółkę zawsze można liczyć, prawda?
W tym momencie powinnam była odmówić, ale kiedy się odwróciłam i zobaczyłam, jak stoi w strugach deszczu, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem, zrobiło mi się jakoś ciepło koło serca. Zgodziłam się. Tak zaczęła się moja znajomość z Marcinem, która bardzo szybko przerodziła się w płomienny romans.
Zobacz także
Trzy miesiące później siedziałam w kawiarni ze Stefką i opowiadałam jej o swoim szczęściu. Ponieważ były wakacje, które ona spędzała w rozjazdach, nie miała jeszcze okazji poznać mojego wybranka.
– Jest fantastyczny! Przystojny i dobrze zbudowany. Czuły, troskliwy, romantyczny. Świetnie gotuje i wspaniale tańczy. Przynosi mi kwiaty. I ciągle powtarza, jakim jest szczęściarzem, że mnie poznał – wyliczyłam jednym tchem.
– Nie ma takich facetów – oświadczyła, patrząc na mnie z powątpiewaniem. – Coś z nim musi być nie tak. Może żonaty?
– Niemożliwe – roześmiałam się. – Zbyt często zostaje u mnie na noc.
– W takim razie bezrobotny. Nie ma pieniędzy, więc szuka bezpiecznej przystani.
– Przeciwnie, ma świetną pracę. Jest przedstawicielem handlowym – oznajmiłam z dumą. – Dobrze zarabia, wynajmuje w centrum kawalerkę. Byłam u niego. Czysto, przytulnie, żadnych śladów kobiety.
– Pije? – dopytywała uparcie.
– Niewiele.
– I w łóżku wszystko w porządku?
– Jak najbardziej! – potwierdziłam.
– No to nie wiem – Stefka wzruszyła ramionami. – Ale powiem ci jedno: o takich facetach to się czyta w romansach. W życiu każdy ma jakąś wadę. Dobrze ci radzę, znajdź ją teraz, żebyś się nie zdziwiła.
Zaczynała mnie irytować ta rozmowa. Dlaczego ona szuka dziury w całym?
– Zazdrościsz mi i tyle – burknęłam.
Myślałam, że Jolka się obrazi, ale ona tylko przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, a potem zmieniła temat.
– Oglądałam niedawno program w telewizji o nietypowej agencji detektywistycznej. Pracują w niej bardzo atrakcyjne panie, których zadaniem jest uwieść faceta. To ma być taki test jego wierności.
– Uważasz, że powinnam sprawdzić Marcina? – domyśliłam się.
– A co szkodzi sprawdzić, jak zareaguje na zainteresowanie innej kobiety? Jak się jej oprze, to znaczy, że można mu ufać.
– Myślisz, że nie mam na co wydawać pieniędzy? – wzruszyłam ramionami.
– Nie musisz zatrudniać agencji. Ja go dla ciebie sprawdzę – zaproponowała.
Zaufałam przyjaciółce
Oczywiście stanowczo odmówiłam. Ale nazajutrz, kiedy Marcin odwołał nasze spotkanie, twierdząc, że musi pilnie wyjechać, przez moją głowę przemknęła niepokojąca myśl: „A jeśli nie jestem jedyną kobietą w jego życiu?”. Natychmiast zadzwoniłam do Stefki i powiedziałam jej, że zmieniłam zdanie. Niech się robi na bóstwo i zabiera do roboty. Czyli do uwodzenia mojego ukochanego. Dałam jej jego zdjęcie, namiary, kiedy i gdzie można go spotkać, i z niecierpliwością czekałam na efekty akcji. W głębi duszy oczywiście wierzyłam, że mojej przyjaciółce nie uda się poderwać Marcina. Może była ode mnie trochę ładniejsza, na pewno miała większy biust, co w tym przypadku nie było bez znaczenia, ale w końcu to ja byłam jego ukochanym Misiaczkiem. Tak mnie czule nazywał.
Stefka regularnie zdawała mi relację ze swoich poczynań. Zaczęła od pytania o godzinę. Potem niby to niechcący rozrzuciła Marcinowi pod nogi kilogram pomarańczy. W końcu poprosiła go, żeby zajrzał pod maskę jej samochodu „bo chyba coś się w nim zagotowało”. Marcin zachował się tak, jakbym sobie tego życzyła – pomarańcze pomógł pozbierać, ale pomocy przy samochodzie odmówił, twierdząc, że się na tym nie zna. Stefka uznała się więc za pokonaną, co oznaczało, że owszem, trafił mi się ideał.
Nasz romans kwitł przez kolejne tygodnie i wyglądało na to, że ma szansę przerodzić się w całkiem poważny związek. Wszystko zepsuł jeden esemes… Tamtego popołudnia Marcin wpadł do mnie tylko na chwilę, bo spieszył się na spotkanie z klientem. Ale było bardzo miło, chwila przeciągnęła się do wieczora i mój ukochany uznał, że nie chce mu się już wychodzić. Postanowił przełożyć spotkanie na inny termin. Wyszłam do kuchni zrobić coś do picia, a on w tym czasie miał skontaktować się z klientem. Kiedy wróciłam, Marcin siedział przed telewizorem i oglądał wiadomości.
– Coś ciekawego? – spytałam sięgając po swoją komórkę, która migotała, informując mnie, że dostałam wiadomość.
– Kolejne biuro podróży upadło – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.
Odblokowałam telefon i przeczytałam: „Przepraszam, Żabko, dziś nie dam rady przyjechać, mam pilne spotkanie”. Nadawcą tego zaskakującego esemesa był… Marcin. Dłuższą chwilę stałam jak skamieniała, próbując zrozumieć, o co chodzi. Dlaczego pisał, że nie przyjedzie, skoro siedział właśnie obok?! I dlaczego, do licha, nazwał mnie żabką? Kiedy odpowiednia klapka w moim mózgu się otworzyła, poczułam, że robi mi się gorąco. Bynajmniej nie z rozkoszy.
Bez wahania złapałam jego telefon, leżący na stole. Zajęty oglądaniem telewizji, nawet tego nie zauważył. Weszłam do skrzynki nadawczej. Znalazłam w niej otrzymaną wiadomość, była adresowana do Misiaczka, czyli do mnie. Intuicja podpowiedziała mi, żeby sprawdzić, czy jest tam też numer do Żabki. Był, a jakże! Wyszłam do kuchni i wybrałam numer.
– Halo? – usłyszałam głos i... tak, to z pewnością była Stefka!
Żabka, myszka, rybka, kotek – cały zwierzyniec!
Rozłączyłam się i sprawdziłam numer. Miałam rację. Porządnie skoczyło mi ciśnienie. Zanim w telewizji skończyły się wiadomości, zdążyłam nie tylko przejrzeć całą listę kontaktów Marcina, ale też zadzwonić pod pięć numerów, które wydały mi się podejrzane. Pod hasłem Gołąbek mieścił się zakład renowacji mebli „Gołąbek i wspólnicy”, zaś Sówka okazał się kolegą Marcina. Ale Kotek, Rybka i Myszka niewątpliwie były kobietami, i to z całą pewnością bliskimi Marcinowi.
W pierwszej chwili miałam ochotę umówić się z całym tym kobiecym zwierzyńcem i zaprosić na to spotkanie Marcina. Ale potem pomyślałam, że to byłoby dla nas nie mniej poniżające, niż dla niego. Wysłałam więc tylko do nich wspólną informację, że nie są jedynymi w życiu mężczyzny, z którego telefonu piszę. Uznałam, że to ich sprawa, co zrobią z tą wiadomością. Marcin ułatwił mi rozstanie. Kiedy wszedł do kuchni i zobaczył, że trzymam jego telefon, nawet się nie tłumaczył.
– Nie wyobrażam sobie życia z kobietą, która szpera w moich rzeczach – oznajmił pozbawionym emocji głosem i to był ostatni raz, kiedy go widziałam.
Stefka nie jest już moją przyjaciółką.