„Myślałam, że trafiłam na dobrą promocję z okazji Black Friday. W ostatniej chwili zorientowałam się, że to pułapka”
„Siedziałyśmy u mnie w kuchni przy herbacie, a ja z rozpalonymi policzkami oglądałam kolejne modele. Wszystko za grosze. Basia spojrzała na mnie tak, jak matka patrzy na dziecko, które właśnie wchodzi do kałuży w białych skarpetkach”.

- Redakcja
Czasami człowiekowi wydaje się, że wygrał los na loterii, podczas gdy w rzeczywistości właśnie podstawia nogę sam sobie. Tak właśnie było ze mną. Mam dość dużą słabością do dwóch rzeczy: dobrych okazji i błyszczących rzeczy. A Black Friday to było dla mnie jak Boże Narodzenie i urodziny w jednym. Zawsze wtedy wyciągałam moją kartę kredytową z portfela z takim entuzjazmem, jakby była to różdżka wróżki.
Jednak historia nie będzie o wspaniałych zakupach. Będzie o tym, jak pewnego dnia w listopadzie wpadłam w coś, co z początku wyglądało jak okazja życia – a potem okazało się starannie zaplanowaną pułapką. Na szczęście coś mnie tknęło. Coś mi się nie zgadzało. I dobrze, bo dziś mogłabym płakać, zamiast się śmiać.
Trafiłam na super promocję
– Ty to jednak masz nosa do okazji – powiedziała Basia, moja sąsiadka, kiedy zobaczyła mój laptop i otwartą stronę z napisem: „Tylko dziś! 90% zniżki! Ekskluzywne torebki ze skóry naturalnej”.
Siedziałyśmy u mnie w kuchni przy herbacie, a ja z rozpalonymi policzkami oglądałam kolejne modele. Wszystko za grosze.
– Zobacz tę czerwoną! – pokazałam jej ekran. – W normalnej cenie kosztuje prawie sześć tysięcy, a teraz mają ją za pięćset złotych!
– To podejrzane – zmarszczyła brwi Basia. – Za tyle to na bazarku nie kupisz dobrej torebki.
– Oj, przestań. Może mają jakiś magazynowy nadmiar, może końcówka serii. Wiesz, jak jest w tych outletach.
– Outlet outletem, ale ja tam bym się bała. Pół internetu teraz ostrzega przed fałszywymi promocjami. I niby zostało 7 minut…
– No właśnie! Trzeba się spieszyć – nacisnęłam „dodaj do koszyka” z bijącym sercem. – Ty się tylko patrz, jak się robi zakupy z klasą!
Basia spojrzała na mnie tak, jak matka patrzy na dziecko, które właśnie wchodzi do kałuży w białych skarpetkach.
– Daj spokój. Jeszcze ci numer karty ukradną i tyle z promocji będzie.
– Jesteś taka sama jak moja córka. Wiecznie wszystko podważasz.
– Twoja córka mądra dziewczyna – mruknęła. – Zadzwoń do niej, zanim klikniesz „kup teraz”.
Wzruszyłam ramionami, ale zawahałam się po raz pierwszy. Coś mi w tej stronie rzeczywiście zaczęło zgrzytać…
Coś mnie tknęło
Jeszcze tego samego wieczoru, kiedy Basia wróciła do siebie, usiadłam znów przed laptopem. Strona wciąż była otwarta. Timer odliczał czas do końca promocji, ale – co dziwne – po upływie siedmiu minut… odliczanie zaczęło się od nowa.
– Aha… – mruknęłam do siebie. – Czyli takie sztuczki.
Nie zamknęłam strony. Zamiast tego wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do córki. Zawsze była ostrożna, aż za bardzo. I znała się na takich sprawach.
– Mamo, wszystko dobrze? – odebrała od razu.
– Kochanie, powiedz mi, jak to sprawdzić, czy ta strona jest… no wiesz… uczciwa?
– Jaka strona?
– Z torebkami. Mają taką promocję, że chyba zwariowali. Torebka za sześć tysięcy, teraz za pięćset. Mam ją w koszyku.
– Mamo… błagam. Jaki adres tej strony?
Przepisałam jej. Weronika milczała przez chwilę, słyszałam tylko stukanie klawiatury.
– Mamo, wyłącz to natychmiast. To nie jest żadna oficjalna strona. Zero danych kontaktowych. To klasyczna pułapka na naiwnych.
– Wygląda tak profesjonalnie! – obruszyłam się. – Zdjęcia, logo, wszystko!
– Bo teraz to się robi hurtowo. Kupują gotowe szablony i jadą. Mamo, gdybyś podała im dane karty, mogłabyś się pożegnać z pieniędzmi.
Patrzyłam na ekran z uczuciem, jakbym właśnie uniknęła zderzenia z tramwajem.
– No nie… – westchnęłam. – Dobrze, że zadzwoniłam.
– Dobrze, że nie kliknęłaś „kup teraz” – rzuciła Weronika.
Aż mi się słabo zrobiło
Następnego dnia byłam zła, że tak łatwo dałam się podejść. Trzydzieści lat przepracowałam w administracji i potrafiłam wychwycić błąd w umowie, zanim prawnik zdążył założyć okulary. Zadzwoniłam do Basi. Nie odebrała. Przyszłam więc do niej z ciastkami i miną skruszonego grzesznika.
– A jednak? – uniosła brwi, otwierając drzwi. – Mówiłam, że coś nie gra.
– Nie przyszłam po wykład. Przyniosłam sernik i opowieść o tym, jak prawie oddałam oszustom numer karty.
Usiadłyśmy w jej kuchni. Basia nalała kawy, pokroiła sernik i słuchała, jak opowiadałam o rozmowie z Weroniką.
– A wiesz, co najlepsze? – powiedziałam, unosząc palec. – Weszłam potem na fora i aż mi się słabo zrobiło. Dziesiątki kobiet opisujących to samo. Te same torebki, ta sama strona. Tylko że one nie miały tyle szczęścia co ja.
– Czyli dały się naciągnąć?
– I to jak! Niektórym zeszło z konta kilka tysięcy, zanim zdążyły zablokować kartę. A jedna napisała, że dostała paczkę… z kamieniem w środku.
Basia aż się zakrztusiła.
– Kamieniem?!
– Mhm. I oczywiście zero kontaktu z „firmą”. Adres zwrotny: jakieś skrzynki pocztowe w Dubaju. I co im zrobisz?
– No ładnie. A ja myślałam, że internet to przyszłość…
– A to przyszłość pełna min – westchnęłam. – I żeby było śmieszniej – dziś rano dostałam maila od nich z kodem rabatowym. Na „ostatnią szansę”.
Wysłałam zgłoszenie
Wieczorem znów włączyłam komputer. Tym razem nie po to, żeby coś kupować. Nie, nie. Teraz miałam plan. Weszłam jeszcze raz na ich stronę. Nadal działała. Torebki, rabaty, migające banery i… ten sam odliczający timer. Co ciekawe, teraz miał zostać „ostatni egzemplarz w magazynie”.
– Ostatni? A wczoraj było pięćset? – prychnęłam pod nosem. – Ciekawe.
Zrobiłam zrzuty ekranu, skopiowałam adres strony, sprawdziłam dane domeny. Potem weszłam na stronę Rzecznika Konsumentów. I na policję.
– Nie jestem może specjalistką od cyberprzestępstw – mruknęłam, stukając w klawiaturę – ale głupia też nie jestem.
Wysłałam zgłoszenia. Potem zerknęłam na telefon. Weronika napisała wiadomość:
„Mamo, cieszę się, że tego nie kliknęłaś”.
Uśmiechnęłam się.
– Sprytna… to dobre słowo – powiedziałam na głos.
Wtedy zadzwoniła Basia.
– Znalazłam artykuł o takich fałszywych promocjach! Też wysłałam zgłoszenie. Może nas nikt nie posłucha, ale przynajmniej spróbowałyśmy.
– Znasz się na tym bardziej, niż pokazujesz.
– Wiesz co? Może my powinnyśmy same otworzyć sklep online. Bez oszustw, tylko z ciastkami.
– O, Basia. Ja bym to zrobiła, ale pod warunkiem, że sernik idzie w pakiecie z czujnością.
– I ostrzeżeniem: „Nie daj się nabrać na głupie promocje!”
Nie mogłam zrobić nic więcej
Minęło kilka dni. Myślałam, że sprawa ucichnie, ale wręcz przeciwnie – zaczęło się robić coraz głośniej. Artykuły w internecie, posty w grupach sąsiedzkich, a nawet na lokalnej stronie pojawiło się ostrzeżenie przed fałszywymi sklepami internetowymi. Ktoś najwyraźniej ruszył temat na poważnie.
– Widziałaś? – Basia wparowała do mnie bez pukania, jak zwykle. – Piszą, że jakaś kobieta zgłosiła wszystko policji, podała dowody, screeny, regulamin, adresy…
– Hmmm – westchnęłam z udawaną skromnością. – Ciekawe, kto to mógł być.
– No nie mów, że to ty?!
– A co, nie wyglądam na odpowiedzialną obywatelkę?
– Ty?! Odpowiedzialna?! – Basia się zaśmiała. – Przecież ty jeszcze tydzień temu prawie kupiłaś torebkę z Dubaju bez paragonu!
– No, ale się opamiętałam. I wiesz co? Policja odpisała, że już dostali podobne zgłoszenia. Sprawdzają, śledzą IP, zgłosili stronę do blokady.
– I co, zamkną ich?
– Tego nie wiem.
Prawda była taka, że nic nie mogłam zrobić nic więcej. Jednak czułam się, jakbym wzięła udział w czymś większym.
– Najgorsze, że inni dali się nabrać. I wiesz co? Może ja nie mam tej czerwonej torebki… ale mam coś lepszego.
– Co?
– Satysfakcję. Że zanim kliknęłam „kup teraz”, to pomyślałam.
– E tam – wzruszyła ramionami. – I tak najbardziej zazdroszczę ci, że masz taką córkę, co cię w porę ratuje.
– To prawda – uśmiechnęłam się.
Wygrałam los na loterii
Minął tydzień, potem drugi. Strona z fałszywymi torebkami w końcu zniknęła. Nie wiem, czy to sprawka policji, czy po prostu sami się zwinęli i przeszli do kolejnego przekrętu, ale czułam, że chociaż przez chwilę byłam o krok przed nimi. Pewnego dnia, siedząc z Weroniką w kawiarni, opowiedziałam jej wszystko – o zgłoszeniach, o artykułach, o Basi, no i o planie na sernikowy biznes.
– Mamo, ty się w tym internecie poruszasz lepiej niż niejedna dwudziestolatka – zaśmiała się, mieszając swoją kawę.
– Bo ja się uczę. Człowiek musi być na czasie, bo inaczej go życie przegoni.
– A co z tą torebką? Nadal jej chcesz?
– Kiedyś myślałam, że jak będę mieć tę jedną, wymarzoną, skórzaną torebkę, to jakoś się podniosę, poczuję luksus. A teraz? Teraz czuję się bogatsza bez niej.
– Mamo, wiesz, że właśnie powiedziałaś coś mądrzejszego niż połowa tych specjalistów z internetu?
– Proszę cię… – machnęłam ręką. – Jak chcesz, to mogę ci codziennie takie złote myśli wypisywać na lodówce.
– Chcę! Tylko jak będą w komplecie z twoim sernikiem.
– Oho, kolejna sprytna kobieta. Po mamusi.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Tego dnia nie kupiłam nic. Żadnej promocji, żadnej okazji. Tylko kawa i rozmowa z córką. A jednak czułam się, jakbym wygrała los na loterii.
Jolanta, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Figlarna Jadwiga z Klubu Seniora wywoływała we mnie dreszcze. Nie moja wina, że żona straciła już cały swój blask”
- „Córka nie chciała zarabiać, bo szlachta nie pracuje. Zdziwiła się, gdy jej hrabiowskie 4 litery wylądowały za drzwiami”
- „Mój mąż myśli, że w pakiecie z żoną dostał darmowy catering. Nie będę mu wiecznie podstawiać ziemniaczków pod nos”