„Myślałam, że urlop w górach uratuje nasze małżeństwo. To jedno zdanie męża, było gwoździem do trumny tego związku”
„Postanowiliśmy pojechać razem na wakacje. Bez dzieci, bez planu ratunkowego. Tydzień w górach, w pensjonacie z widokiem na jezioro. Marek podszedł do tego bez emocji. Jakbym mówiła o wymianie opon, a nie o desperackiej próbie złapania kontaktu”.

- Redakcja
Szesnaście lat temu miałam w oczach łzy szczęścia, kiedy mówiłam „tak” Markowi. Był spokojny, opanowany, czułam się przy nim bezpieczna. Takie cechy wydawały się wtedy najważniejsze. Dziś? Dziś jestem zmęczona ciszą, która wypełnia nasz dom. Ciszą, która brzmi jak wyrok. Marek nie jest złym mężem. Nie bije, nie zdradza, nie pije. Tylko że od lat mówi coraz mniej. Nasze życie to powtarzalny rytuał: poranna kawa, praca, obiad, telewizja, sen. Tygodnie mijają, a ja mam wrażenie, że jesteśmy jak para lokatorów, która kiedyś coś do siebie czuła. Może. Już nie pamiętam.
W tym roku postanowiliśmy pojechać razem na wakacje. Bez dzieci, bez planu ratunkowego. Tydzień w górach, w pensjonacie z widokiem na jezioro. Marek podszedł do tego bez emocji. Jakbym mówiła o wymianie opon, a nie o desperackiej próbie złapania kontaktu. Nie powiedzieliśmy sobie wprost, że to ostatnia szansa. Ale oboje to czuliśmy.
Z trudem kryłam irytację
– Zawsze musisz wszystko organizować? – Marek nie podnosił głosu, ale ton miał cierpki.
– To tylko wycieczka. Widziałeś opis? Zamek, wodospad, trasa przez dolinę… Nie musimy przecież leżeć cały dzień – odpowiedziałam, z trudem kryjąc irytację.
– Właśnie po to przyjechaliśmy. Żeby odpocząć. A nie łazić cały dzień po górach.
– Dla ciebie odpoczynek to tylko leżenie przed telewizorem? – odparłam ostro. – Może dla odmiany spędźmy razem jeden dzień inaczej. Raz, jeden raz spróbuj.
Zamilkł. W aucie, którym jechaliśmy na wycieczkę, zapadła niezręczna cisza. Czułam, jak w środku gotuję się ze złości. Nie o samą wycieczkę chodziło. Gdy dotarliśmy na miejsce, przewodnik już rozmawiał z kilkoma parami. Wśród nich od razu rzuciła mi się w oczy pewna para – wysoka, rudowłosa kobieta o szerokim uśmiechu i mężczyzna w sportowej kurtce z rozpiętą torbą fotograficzną na ramieniu. Klara i Tomek – dowiedzieliśmy się później.
– Ale świetne buty! – Klara zagadnęła mnie pierwsza. – Też kocham trekkingi. To wasz pierwszy raz tutaj?
Zaskoczona jej bezpośredniością, tylko przytaknęłam. Kobieta była żywa, swobodna, mówiła dużo, ale w sposób, który sprawiał, że chciało się jej słuchać. Kiedy ruszyliśmy w trasę, zostałam w tyle z Klarą. Marek szedł z Tomkiem. Patrzyłam, jak się śmieje. Jak kiwa głową, jakby z kimś wreszcie miał wspólny język.
– Wolicie takie samotne wędrówki czy raczej w grupie? – zapytała Klara.
– Wiesz, chyba już nie wiemy, co lubimy razem robić – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Klara tylko spojrzała na mnie i powiedziała:
– To się da jeszcze zmienić. Ale trzeba najpierw chcieć.
Poczułam się jak prawdziwa kobieta
Siedziałam przy strumieniu. Klara przyniosła dwie kawy z automatu, mimo że mówiłam, że nie trzeba.
– Głupio mi siedzieć tak bezczynnie – powiedziała. – Tomek znowu na kajakach, nie usiedzi pięciu minut.
– Marek też tam poszedł? – zapytałam, choć wiedziałam, że tak. .
– Tak. Złapali wspólny język. Fajnie im się gada – Klara wzruszyła ramionami.
Patrzyłam przed siebie. Z brzegu widać było tylko odbłyski wody i drobne sylwetki kajakarzy.
– To głupie pytanie, ale... kiedy ostatnio zrobiłaś coś tylko dla siebie? – rzuciła Klara, jakby mimochodem.
Zastanowiłam się.
– Nie wiem. Może jak poszłam do fryzjera trzy miesiące temu? – próbowałam żartować.
– Nie o to pytam. Kiedy coś zrobiłaś, bo ty tego chciałaś. Nie dla męża, nie dla dzieci. Dla siebie. Bo cię coś kręciło, ciekawiło.
Zamilkłam.
– Nie wiem – powiedziałam w końcu cicho.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy. Wtedy zrozumiałam, że między nami tworzy się coś wyjątkowego. Popołudnie przyniosło nieoczekiwaną propozycję. Tomek, podekscytowany nową trasą w górach, rzucił:
– A może byśmy się zamienili na jeden dzień? Dziewczyny razem, chłopaki razem. Albo na krzyż. Zobaczymy, kto do kogo bardziej pasuje!
– Super pomysł – Klara klasnęła w dłonie. – Piszę na kajaki z Markiem.
Spojrzałam na Tomka. Czekał na moją decyzję z szerokim uśmiechem.
– Chcesz w góry? – zapytał.
– Chcę – powiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Ten dzień był… inny. Tomek słuchał. Pytał, śmiał się, dzielił się swoimi historiami. Czułam się po raz pierwszy od dawna nie jak matka, nie jak żona, tylko jak kobieta. Kiedy wieczorem wróciliśmy do pensjonatu, miałam wrażenie, że oddycham lżej.
Wolałabym tego nie wiedzieć
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Upał ustąpił, w pokoju panowała cicha duchota. Marek jeszcze nie wrócił. Wyszedł z Klarą na piwo. Zegar wskazywał pół do pierwszej. Wyszłam na korytarz. Zatrzymałam się przy otwartym oknie, kiedy usłyszałam głosy z tarasu. Poznałam je od razu.
– Wiesz, nie rozumiem, po co ludzie tak się męczą w związkach – mówiła Klara.
– Bo dzieci, bo kredyty – jego głos był stłumiony.
– Myślisz, że coś jeszcze między wami jest?
Chwila ciszy.
– Nie wiem. Może po prostu nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Może nigdy nie byliśmy – odpowiedział.
Zamarłam. Po chwili wróciłam do pokoju, usiadłam na łóżku i patrzyłam w ścianę. Gdy wrócił, nie zapalił światła. Położył się obok.
– Słyszałam was – powiedziałam cicho. – Słyszałam, co mówiłeś do Klary.
Zamarł.
– Haniu…
– Nie przepraszaj. Powiedz mi tylko, od kiedy tak myślisz?
Milczał dłuższą chwilę.
– Od dawna – przyznał. – Bałem się to powiedzieć. Myślałem, że po prostu jakoś przetrwamy.
– Przetrwamy? – powtórzyłam z goryczą. – To brzmi jak plan na remont mieszkania, a nie życie.
– To nie twoja wina – powiedziałam w końcu. – Może oboje się pogubiliśmy.
Nie odpowiedział.
Poczułam się wolna
Spotkałyśmy się rano na śniadaniu.
– Możemy na chwilę gdzieś wyjść? – zapytałam.
Pokiwała głową. Usiadłyśmy na ławce przed wejściem.
– Słyszałam waszą rozmowę – powiedziałam bez wstępów.
Klara nie wyglądała na zaskoczoną.
– Wiem.
– I wiesz co? To mnie uwolniło. Jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar, którego nie byłam nawet świadoma.
– Nie chciałam się wtrącać. To, co się stało, to nie był plan, żadna gra.
– Wiem – przerwałam jej. – Nie rozbiłaś nam małżeństwa.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy. Popatrzyłam na wodę. Odbijało się w niej słońce. I nagle przyszła mi do głowy odpowiedź:
– Chciałabym nie wracać. Chciałabym nie grać już tej roli.
Klara spojrzała mi w oczy.
– Czasem po prostu trzeba się zgubić, żeby siebie znaleźć.
Zamknęłam oczy. I pierwszy raz od dawna poczułam, się wolna.
Musiałam to zrobić
Wieczorem usiadłam z Markiem na tarasie pensjonatu. Oboje wiedzieli, że to ostatni taki wspólny wieczór, ale żadne z nas nie zamierzało uciekać.
– Myślałem, że będzie trudniej – odezwał się pierwszy. – A jakoś... nie jest.
– Bo nie walczymy – odpowiedziałam.
Marek skinął głową.
– Wczoraj przez chwilę poczułem się wolny.
Spojrzałam na niego. Był zmęczony, postarzały, ale pierwszy raz od dawna mówił szczerze.
– Myślisz, że to już koniec? – zapytał, cicho.
– Myślę, że ten koniec nastąpił już dawno. Po prostu nie mieliśmy odwagi, żeby to nazwać.
– A teraz mamy?
– Tak – powiedziałam z przekonaniem. – Bo już nie chcę udawać.
Rozmawialiśmy jeszcze długo. O dzieciach. O tym, co im powiemy. O wspomnieniach – tych dobrych i tych złych. Wspominaliśmy nasz ślub, pierwsze mieszkanie, te wszystkie plany, których nie zrealizowaliśmy. A potem zapadła cisza. I wiedzieliśmy już, że więcej nic nie trzeba mówić. Bo czasem największą miłością jest pozwolić komuś odejść.
Zaczęłam żyć dla siebie
Do domu wróciłam sama. Marek został w pensjonacie jeszcze dwa dni. Tak się umówiliśmy – żeby każde miało chwilę tylko dla siebie. Wchodząc do pustego mieszkania, poczułam chłód. Zrobiłam sobie herbatę. Usiadłam przy stole. Cisza była inna. Nie bolała, tylko dawała przestrzeń. Popatrzyłam na ściany – zdjęcia z wakacji, rysunki dzieci, plakat z cytatem, który zawsze mnie irytował: „Szczęście to wybór”. Teraz rozumiałam, że to nie była bujda. Po prostu nie umiałam wtedy wybrać siebie.
Pomyślałam o Klarze. Nie jak o rywalce, nie jak o kimś, kto „wszedł w nasze życie”. Była kimś więcej. Przewodniczką. Lustrem. Kobietą, która powiedziała na głos to, czego ja się bałam nawet pomyśleć. To nie chodziło o nią. To nie chodziło o Tomka. Chodziło o nas – o mnie i Marka – i o to, co sami sobie pozwoliliśmy odebrać. Czułość, szacunek, rozmowę. Wymieniliśmy to na rutynę. Na bezpieczeństwo, które udusiło namiętność. Na bycie razem bez bycia blisko. Nie wiedziałam, co będzie. Może rozwód. Może separacja. Może nowe życie. Jednak po raz pierwszy od lat nie boję się myśleć o sobie. O tym, co mnie cieszy, o mnie rani, czego chcę. Koniec nie zawsze nie oznacza przegraną.
Hanna, 41 lat
Czytaj także:
- „Po śmierci żony byłem jak zamrożony. Gdy padła mi stara lodówka, niespodziewanie moje serce rozgrzała miła sąsiadeczka”
- „Byłem zdumiony, gdy po ponad 30 latach odnalazła mnie moja eks. Miała dla mnie niespodziankę o moich rysach i oczach”
- „Wróciłam z wakacji na Kaszubach i poczułam zapach innej kobiety. Mąż nie pomyślał, by po zdradzie wymienić pościel”