„Myślałam, że wiem, jak wychować syna. Po latach zrozumiałam, że macierzyństwo to coś więcej niż spełnianie zachcianek”
„Kilka dni później zostałam zaproszona do jego szkoły na spotkanie z wychowawczynią. Aż mnie ściskało w żołądku. W głowie od razu miałam gotowe tłumaczenia: przejście przez trudny wiek, nadmiar energii, może nuda na lekcjach”.

- Redakcja
Od dwunastu lat wychowuję syna sama. Jego ojciec zniknął szybciej, niż przyszedł. Zostawił po sobie tylko nazwisko i genetyczną mieszankę temperamentu, która z każdym rokiem coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Od początku byłam wszystkim: mamą, tatą, przyjaciółką, opiekunką, służącą, portfelem i workiem do bicia, kiedy świat go rozczarowywał.
Bałam się go
„Nie stawiaj granic, dziecko musi czuć miłość” – tak sobie tłumaczyłam za każdym razem, kiedy mówiłam mu „tak”, choć chciałam powiedzieć „nie”. Na wspólnych zdjęciach jesteśmy szczęśliwi. On w moich ramionach, ja z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ale to tylko obrazki. W rzeczywistości coraz częściej śpię z jednym okiem otwartym. Boję się jego humorów, jego wrzasków, tych chwil, w których z chłopca zamienia się w coś, co sama stworzyłam. Dziś rano miałam znowu okazję przekonać się, kto tu rządzi.
– Chcę chipsy i colę – oznajmił, ledwo zszedł po schodach, jeszcze w piżamie.
– Może zrobię ci tosty albo jajecznicę? – zaproponowałam cicho.
– Nie. Mówiłem, co chcę. I masz mi to dać, albo pójdę do sklepu sam – warknął, mrużąc oczy jak mały drapieżnik.
– Julek, ale to śniadanie… Nie możesz…
– Nie będziesz mną rządzić – rzucił i zniknął w swoim pokoju, trzaskając drzwiami.
Rządził mną
Usiadłam przy stole, z dłonią zaciśniętą na kubku. Wpatrywałam się w ścianę. Taki poranek to u nas standard. A ja, cóż… Wiem, że znów ulegnę. Pójdę do sklepu, kupię mu te chipsy, bo wolę słyszeć chrupanie niż wrzaski.
Kilka dni później zostałam zaproszona do jego szkoły na spotkanie z wychowawczynią. Aż mnie ściskało w żołądku. W głowie od razu miałam gotowe tłumaczenia: przejście przez trudny wiek, nadmiar energii, może nuda na lekcjach. Nic poważnego. Każde dziecko czasem przegina. Zastałam w sali wychowawczynię i psycholożkę szkolną. Spojrzały na mnie z wyczuwalnym napięciem. Usiadłam po drugiej stronie, z torebką przyciśniętą do kolan.
– Dziękujemy, że pani przyszła – zaczęła wychowawczyni. – Z Julkiem mamy poważny problem wychowawczy.
Zacisnęłam dłonie, próbując zachować spokój.
– Co konkretnie się dzieje? – zapytałam.
Było mi wstyd
– Właśnie o to chodzi – wtrąciła psycholożka. – Julek nie przyjmuje żadnych uwag. Absolutnie żadnych. Każda próba zwrócenia mu uwagi kończy się agresją słowną, obrażaniem innych uczniów albo zamykaniem się w sobie. Kiedy mówię mu: „Julek, nie wolno przerywać lekcji”, on odpowiada: „Nie jest pani moją matką, nie będzie mi pani mówić, co mam robić”.
– Próbujemy do niego dotrzeć, ale… – zawahała się wychowawczyni – on naprawdę nie zna słowa „nie”. Dla niego sprzeciw to atak.
Poczułam, jak gorąco rozlewa mi się po twarzy, a oczy zaczynają piec. Szukałam słów, które by go broniły, coś, co mogłoby ich przekonać, że to nie tak, że to chwilowe. Ale nic nie przyszło mi do głowy. Moje myśli brzmiały tylko: „Przecież to mój syn. Dobry chłopiec”.
– Może on się tak broni? Może ktoś go sprowokował? On potrafi być wrażliwy… – wymamrotałam w końcu, sama nie wierząc w to, co mówię.
Chciałam go bronić
Psycholożka uśmiechnęła się krótko, ale nie z ciepłem. Raczej z rezygnacją.
– On nie potrafi przyjąć sprzeciwu. Nie chodzi o to, że jest wrażliwy. Tu nie ma granic. Mówi, co chce, robi, co chce i nic sobie z tego nie robi. To bardzo trudne.
Przez chwilę wpatrywałam się w słabe światło lampy na suficie, jakby tam mogła się pojawić jakaś wskazówka. W mojej głowie zaczynało kiełkować coś, co bardzo chciałam zagłuszyć. Ale ono było coraz głośniejsze: może to ja jestem winna? Następnego dnia, zaraz po szkole, postanowiłam wprowadzić zasady. Uznałam, że jak będę tłumaczyć, to i tak przekręci wszystko po swojemu. Gdy tylko Julek rzucił kurtkę i buty w przedpokoju, powiedziałam spokojnie:
– Najpierw posprzątaj pokój, potem możesz usiąść do tabletu.
Zatrzymał się w połowie drogi do pokoju. Odwrócił się i spojrzał na mnie, jakbym właśnie poprosiła go o wyniesienie śmieci z kosmosu.
– Co?
– Pokój, Julek. Jest bałagan.
Czułam się winna
Przez chwilę nic nie mówił. Potem odwrócił się w moją stronę i zaczął wrzeszczeć:
– Mam dość! – wrzasnął. – Ty mi nic nie będziesz mówić! Nienawidzę cię!
Stałam bez ruchu. Serce mi biło jak oszalałe, ale nie ruszyłam się z miejsca. Nie krzyknęłam, nie odpowiedziałam. Po prostu patrzyłam, jak wchodzi do swojego pokoju i trzaska drzwiami z taką siłą, że aż zadrżało okno.
Chciałam mu pokazać, że się nie boję, ale prawda była inna. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: naprawdę zaczynam się go bać. Z każdym dniem było coraz trudniej. Nie udało mi się wprowadzić żadnej zasady, bo każda próba kończyła się awanturą. Zamiast rozmawiać, Julek rzucał przedmiotami, trzaskał drzwiami, zamykał się w pokoju i wyzywał mnie, kiedy próbowałam podejść.
W końcu przestałam zapraszać kogokolwiek do domu. Bałam się, że sąsiedzi usłyszą, co się dzieje, ale nikt nic nie mówił. Tylko czasem w windzie sąsiadka patrzyła na mnie z takim dziwnym współczuciem.
Byłam bezradna
Zasypialiśmy oboje o tej samej porze – ja z wyczerpania, on z nudów. Albo po kilku godzinach grania, kiedy tablet sam się rozładowywał. Wreszcie zebrałam się w sobie w sobotę rano. Czekałam, aż zje śniadanie, chociaż wcześniej musiałam wysłuchać, że tosty są suche i kto normalny je pomidora na śniadanie? Usiadłam naprzeciwko niego przy stole i powiedziałam, że chcę porozmawiać. Uniósł wzrok tylko na chwilę, a potem wzruszył ramionami.
– Tylko szybko.
– Julek… My nie możemy tak żyć. Musimy zacząć od nowa. Wiem, że nie zawsze byłam dobrą mamą, ale chcę to naprawić. Musimy rozmawiać, ustalać zasady. Musimy się szanować.
– Musimy? – przerwał mi z drwiną w głosie. – A kto cię niby będzie słuchał?
– Julek… Ja cię kocham, ale nie mogę się ciebie bać. Nie możesz mnie wyzywać, nie możesz rzucać rzeczami. Musimy ustalić, co jest okej, a co nie. Inaczej to nie ma sensu.
Kpił ze mnie
Spojrzał na mnie, po czym wyjął telefon i ustawił aparat. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mnie nagrywa.
– Pokażę wszystkim, jaka jesteś żałosna – powiedział.
Wtedy nie wiedziałam, czy bardziej mnie boli to, co mówi, czy to, że patrzy na mnie bez cienia emocji, jakby testował, jak daleko może się posunąć. Chciałam wstać, wyjść, zamknąć się w łazience, ale nie mogłam się ruszyć. Siedziałam jak sparaliżowana.
– Gdybym miał wybór, wolałbym inną matkę.
Nie zrobiłam nic. Siedziałam dalej, z zaciśniętym gardłem i słowami, których nie umiałam wypowiedzieć. W końcu Julek wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą, jakby to była jakaś scena z filmu, którą właśnie nagrał i teraz może wyłączyć.
Karolina, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Leniwy mąż zatruwał mnie swoim marudzeniem. Niech nierób gnije z pilotem w ręku, ja nie zmarnuję reszty życia przed TV”
- „Odkąd syn wyjechał do Norwegii, nie mam nawet na ogrzewanie. Milczał przez lata, aż nagle dostałem od niego wiadomość”
- „Nęciły mnie kwiatowe perfumy synowej. Była słodka jak serniczek, aż zapomniałem, że to zakazany owoc”