Reklama

Dawno temu wróżka na jakimś festynie powiedziała mi, że prawdziwa miłość przydarzy mi się po 40 i że jeśli dokonam dobrego wyboru, to będę szczęśliwa. Brzmiało to bardzo ogólnie i na lata zapomniałam o tej przepowiedni, a potem, jeszcze kiedy byłam nieszczęśliwą żoną z wyrokiem bezdzietności, poznałam Krzysztofa.

Reklama

Miałam trzydzieści osiem lat, kiedy podjęłam decyzję o rozwodzie. Mojego męża unieszczęśliwiał fakt, że mam wadliwe geny i nie odważę się zdecydować na urodzenie dziecka. Chciał mnie przekonać, żebyśmy „podjęli ryzyko”, jakby nie docierało do niego, czym to ryzyko było. Choroba, która przewijała się w naszej rodzinie, była spowodowana rzadką mutacją genetyczną i powoli, ale nieubłaganie niszczyła organizm swojej ofiary. Urodziłam się po śmierci naszego najstarszego brata, latami patrzyłam, jak męczy się moja o rok młodsza siostra. Ja i Sandra byłyśmy zdrowe, co mój były mąż traktował jako dowód na to, że „i nam może się udać”.

– A co, jeśli nie przechytrzymy genetyki? – zapytałam ostro.

Cóż, on był zdrowy, chciał dziecka, więc po latach udawania, że akceptuje rzeczywistość, po prostu pozwoliłam mu odejść.

A trochę też dlatego, że wtedy już znałam Krzyśka. Poznaliśmy się w pracy, kiedy przechodziłam ciężki okres. Wyczuł moje przygnębienie i raz przysiadł się do mnie z zamówioną pizzą.

– Nie zjem całej. Chcesz? – podsunął talerz w moją stronę.

– Nie lubię oliwek – mruknęłam, bo życie wtedy naprawdę dawało mi w kość.

– To ci zdejmę. Zobacz, już ich nie ma – powiedział lekko i ujęło mnie to, że nie obraził się o moją wrogą odpowiedź.

Potem powiedział, że wyglądałam, jakbym tonęła, a on po prostu musiał rzucić mi koło ratunkowe.

Krzysiek też był rozwiedziony, miał dwoje dzieci z byłą żoną, która robiła, co mogła, żeby je przeciwko niemu nastawić. Oczywiście, nie od razu mi o tym powiedział. Najpierw rozmawialiśmy o gotowaniu i tym, kto normalny je jarmuż, potem o filmach i dawnych serialach.

Kiedy sędzia orzekł rozwód, mój eksmąż zapytał, czy kogoś mam, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. No bo czy miałam Krzyśka? Byliśmy przyjaciółmi czy kimś więcej?

– Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa – powiedział mój były małżonek i zniknął z mojego życia.

To wtedy przypomniałam sobie o słowach wróżki i nagle zrozumiałam, że chociaż nie skończyłam jeszcze czterdziestu lat, to właśnie dokonałam życiowego wyboru i całkiem możliwe, że znalazłam miłość mojego życia.

W pracy nie musieliśmy się ukrywać, nikogo nie obchodziły nagminne romanse między pracownikami. Do tego oboje byliśmy wolni, nie było więc w tym żadnego skandalu. Po kilku miesiącach przyjaźni przetykanej muśnięciami dłoni, przytulaniem na pożegnanie i dowodami wzajemnej troski pocałowaliśmy się i stało się jasne, że to początek czegoś ważnego.

Ale poważnie zrobiło się dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy poznawać swoje rodziny. Z rodzicami poszło łatwo, jego byli średnio zainteresowani nową partnerką syna, moja mama uważała, że to dobrze, iż znalazłam mężczyznę, który nie naciska na dziecko.

Bo ten temat poruszyliśmy bardzo wcześnie. Powiedziałam, że nie mogę mieć dzieci, a on na to, że absolutnie nie chce ich mieć więcej.

– Wiesz, po rozwodzie spotykałem się z dwiema kobietami i w obu przypadkach to nie wypaliło właśnie przez to – wyznał mi. – Kobiety na ogół chcą dzieci, a ja na serio wolę zrobić wazektomię, niż ryzykować. Mam dwoje wspaniałych dzieci i na nich się muszę skupić. Do szczęścia potrzebuję partnerki, a nie nowej rodziny. Tę już miałem i skończyło się, jak się skończyło.

Poznałam jego syna i córkę

Chciałabym powiedzieć o nich „miłe dzieciaki”, ale to byłoby zwykłe kłamstwo. Nie byli dla mnie ani mili, ani nawet uprzejmi, chociaż stawałam na rzęsach, żeby się z nimi dogadać.

– Przepraszam cię za ich zachowanie – powiedział Krzysiek po koszmarnym dniu na farmie zwierzątek. – Ich matka nie może przeżyć, że jestem w szczęśliwym związku. Mam nadzieję, że z czasem to się jakoś ułoży.

Ale nie bardzo chciało się układać, więc taktownie wychodziłam, kiedy dzieciaki do nas przyjeżdżały. Musiałam przyznać przed samą sobą, że cichutkie marzenie gdzieś na dnie serca o tym, że będę dla Kai i Miłosza kimś więcej niż nielubianą dziewczyną ich taty, zostało rozbite w pył. To nie tak, że chciałam odgrywać fajną macochę. Po prostu… tęskniłam za dziećmi. To, że nie mogłam ich mieć, nie oznaczało, że pogodziłam się do końca z tym, że nigdy nie będę. Ale wiedziałam, że ostatnią rzeczą, o jakiej marzył Krzysiek, była adopcja. Miał dość zmartwień ze swoimi dziećmi i mogłam się tylko cieszyć, że moja choroba genetyczna nie zrujnuje mojego kolejnego związku. On nie chciał dzieci, ja zdecydowałam, że ich nie będę mieć. Ale chcieliśmy być z sobą na zawsze, więc poddał się wazektomii, co wykluczyło nawet moje przypadkowe zajście w ciążę.

Oprócz jego potomstwa i naszych rodziców przedstawiłam go też Sandrze. Była wtedy w trzeciej ciąży, jej aktualny konkubent twierdził, że się z nią ożeni, ale nie miał nawet stałej pracy. Siostra miała już dziesięcioletniego syna z młodzieńczego związku i córeczkę z tym Jackiem. Cała rodzina żyła z zasiłków, pomocy społecznej i tego, co Sandra albo jej luby zarobili na czarno.

Delikatnie mówiąc, moja siostra nie była wzorem odpowiedzialności i dobrego zarządzania swoim życiem. Ale przynajmniej zmusiłam ją do jednego: obie poszłyśmy się przebadać na okoliczność tego straszliwego genu, który zabił dwoje naszego rodzeństwa. Ona go nie miała, ja tak. Pamiętam, że miałam silne poczucie winy, bo pomyślałam wtedy, że to niesprawiedliwie, bo ja byłabym o niebo lepszą matką niż ona!

Powiedziałam to Krzyśkowi i zapytał, o co właściwie chodzi z Sandrą.

– Po prostu jedyne, co ją interesuje, to ona sama – wyznałam szczerze. – Widziałeś ją na zdjęciach, jest śliczna. Zawsze była. I zawsze wszyscy jej to mówili. Nie musiała nic robić, uczyć się, pracować, nawet być miła, bo i tak zawsze znalazł się ktoś, kto chciał mieć taką laleczkę i za nią płacił.

– A ten ojciec Norberta? – Krzysiek miał na myśli mojego najstarszego siostrzeńca.

– Zostawił ich?

– Nie – pokręciłam głową. – Daniel zginął, kiedy Norbert miał cztery lata. To był porządny facet, naprawdę się opiekował i Sandrą, i małym… Zginął w jakimś sensie przez nią. Ona nie pracowała, więc on harował po kilkanaście godzin na dobę. Zginął na budowie, podobno to był wynik dekoncentracji…

Nie powiedziałam tego Krzyśkowi, żeby obmawiać moją siostrę. Wręcz przeciwnie – powiedziałam to, żeby ją jakoś wytłumaczyć. Bo moja siostrzyczka tylko pozornie była rozchichotaną śmieszką o urodzie anioła. Bardzo przeżyła śmierć ojca swojego dziecka. To wtedy zaczęła pić, sięgnęła po narkotyki, zostawiała syna samego i znikała na całe noce. Był moment, kiedy Norbert wylądował u naszej mamy, bo Sandra próbowała robić samodzielny odwyk od alkoholu i innych substancji. Powiedziała, że się udało, ale nigdy jej do końca nie uwierzyłam. Nie zdziwiłam się, że znowu zaszła w ciążę, znałam jej sposoby odreagowywania stresu. Seks był jednym z nich.

– Tak naprawdę ten jej facet nie jest zły. – stanęłam jednak po stronie mojego przyszłego ponoć szwagra. – Fakt, nie umie utrzymać roboty, ale przy nim Sandra trochę się uspokoiła. Przynajmniej nie piła i nie ćpała w ciąży, a to już coś. Teraz też nie jest tak źle.

Po spotkaniu z nią Krzysiek przyznał mi rację. Sandra była piękna, a jej partner robił wrażenie nieudacznika, ale o dobrym sercu. Widać było, że kochał ich córkę i cieszył się na nowe dziecko, chociaż nie za bardzo miał pomysł, jak utrzymać pięcioosobową rodzinę.

Nie wiem dokładnie, co się stało po tym, jak Sandra urodziła małego Jasia. To mama zadzwoniła do mnie, że dzieje się coś złego.

– Jedź do niej – poprosiła. – Ona ciągle płacze albo krzyczy. Jacek mówi, że nie zajmuje się dziećmi. Norbert w zeszłym tygodniu uciekł z domu, szukali go do rana. Nocował na dworcu, bo pokłócił się z Sandrą i bał się wrócić.

Próbowałam dotrzeć do siostry, ale rzeczywiście coś było z nią nie tak

Może to była depresja poporodowa, a może inny powód, ale Sandra była wyraźnie niestabilna emocjonalnie. W ciągu trzech miesięcy od narodzin Jasia Jacek dwa razy dzwonił do mnie w środku nocy z pytaniem, czy nie miałam może wiadomości od Sandry, bo wyszła po kłótni z domu i urwał się z nią kontakt.

Gdy zadzwonił trzeci raz, byłam zła. Życie siostry nie było moim. Miałam własne problemy. Ona miała troje dzieci i była koszmarną matką, ja nie mogłam mieć ani jednego.

– Co ona znowu wymyśliła? – warknęłam, odbierając połączenie od Jacka.

Przez moment milczał, a potem wykrztusił:

Ona… nie żyje. Wpadła na ulicę, jakaś kobieta ją potrąciła…Wezwała pogotowie, ale nic się nie dało zrobić… Hania… ja… co ja mam… ja nie wiem…

Pojechaliśmy tam od razu. Rodzice Jacka już tam byli, zajmowali się młodszymi dziećmi. Norbert siedział sam w kącie kuchni z oczami wielkimi jak jeziora. Nikt się nim nie zajmował. Miał dwanaście lat, tamte dzieci były ważniejsze. A może po prostu rodzice Jacka nie uważali go za swojego wnuka, którym przecież nie był.

– Hej, kochanie… – powiedziałam miękko. – Mogę coś dla ciebie zrobić…?

– Zabierz mnie stąd, ciociu – poprosił.

Pojechał więc z nami. Pościeliłam mu w naszej sypialni, my przenieśliśmy się do dużego pokoju. Chciałam, żeby miał własną przestrzeń. Nie chciał jeść ani się myć. Po prostu wpełzł pod kołdrę i leżał okryty nią całkowicie, łącznie z głową.

Jacek był w kompletnej rozsypce. Jego rodzice wzięli dzieci, moja mama załatwiała pogrzeb. Życie stanęło na głowie, nikt z nas nie umiał sobie poradzić z taką tragedią. Ja mogłam zrobić tylko jedno: dbać o Norberta, który właśnie został sierotą. Skontaktowałam się z jego dziadkiem. Starszy człowiek wyraził współczucie, ale nawet nie brał pod uwagę przyjazdu z powodu śmierci matki swojego wnuka. Musiałam wiedzieć, co dalej z Norbertem. Pojechałam do Jacka.

– Hania, ale to nawet nie jest mój syn – powiedział z brutalną szczerością załamanego człowieka. – Ja mam Ewę i Jaśka, sam z nimi jestem… Ty jesteś jego najbliższą rodziną, zajmij się nim.

Zdrętwiałam na te słowa. Miałam przecież swoje życie, partnera, pracę, plany. Jak miałam nagle zostać opiekunką prawną straumatyzowanego dwunastolatka?

Powiedziałam o swoich obawach Krzyśkowi i jego odpowiedź sprawiła, że świat wokół mnie zafalował jak gigantyczne tsunami na sekundy przed tym, jak mnie pochłonie.

– Hania, wiem, że to trudna sytuacja, ale nie piszę się na wychowywanie Norberta. Od początku byłem szczery: mam dwoje dzieci i nie chcę mieć więcej. Musimy znaleźć inne rozwiązanie. Może twoja mama się nim zajmie?

Zaproponowałam jej to. Powiedziała, że jest stara i schorowana, ale skoro ja wybieram faceta zamiast pomoc rodzinie, to chyba nie ma innego wyjścia. Zraniło mnie to. Nie wybierałam faceta. Po prostu… nie, sama nie wiedziałam, co się działo.

Norbert ciągle mieszkał u nas, podczas pogrzebu siedział obok mnie, każdego dnia robiłam mu śniadanie i wyprawiałam do szkoły, każdego wieczoru pomagałam mu w lekcjach i robiłam z nim prace na plastykę.

– Hania, nie chcę cię pospieszać, ale ile to jeszcze potrwa? – zapytał Krzysiek i poczułam, że jest mi zimno, bardzo, bardzo zimno. – Chcę wrócić do naszego życia, odzyskać sypialnię. W weekend mają przyjechać Kaja i Miłosz…

Zrozumiałam. W naszym życiu było miejsce dla Kai i Miłosza, chociaż mnie nie cierpieli, ale nie było go już dla Norberta.

Zapytałam go, czy chce zamieszkać z babcią, i się przeraził

Myślałem, że zostanę z tobą… – powiedział, próbując nie płakać. – Dlaczego mnie oddajesz babci? Ja jej nawet nie znam. Ciociu, ja będę grzeczny, będę sprzątał i pomagał ci w domu, ale daj mi tu zostać, proszę!

Próbowałam negocjować z Krzyśkiem, ale nie zmienił zdania. Nie miał zamiaru wychowywać obcego dziecka – tak powiedział.

– Hania, przeszedłem wazektomię, bo nie chcę wychowywać więcej dzieci. Robię, co mogę, żeby nie stracić kontaktu ze swoimi. Nie możesz oczekiwać, że poświęcę życie dla Norberta, skoro ledwie widuję Kaję i Miłosza. To się po prostu nie uda. Rozmawiałaś z mamą?

Wtedy zrozumiałam, że źle zinterpretowałam przepowiednię wróżki. To nie Krzysztof był moim „dobrym wyborem”. To był Norbert. Rozstałam się człowiekiem, którego kochałam, żeby adoptować dziecko, które pokochałam jeszcze bardziej.

Reklama

Jasne, nie zawsze jest super. To nastolatek i jak każdy nastolatek bywa trudny, pyskaty, leniwy. A ja, jak każda matka nastolatka, bywam nerwowa i zasadnicza. Ale nie mam wątpliwości, że podjęłam słuszną decyzję. To nie Krzysztof był przeznaczoną mi miłością. Ta miłość czekała na Norberta, mojego siostrzeńca, którego traktuję jak syna.

Reklama
Reklama
Reklama