„Myślałem, że jestem cwany i uda mi się wszystkich wykiwać. Szybko się przekonałem, że trafiła kosa na kamień”
„Zacząłem sprawdzać wszystko dwa, trzy razy, ale błędy wciąż się zdarzały. Czułem, że coś jest nie tak. Ktoś celowo sabotował moją pracę”.

- Redakcja
Pierwszego dnia w nowej pracy wiedziałem, że chcę więcej. Byłem młody, ambitny i gotowy zrobić wszystko, by się wyróżnić. Praca w prestiżowej korporacji to nie była zwykła posada – to była szansa, by wspiąć się na szczyt. W biurze roiło się od ludzi, którzy wydawali się równie zdeterminowani. Szybko zorientowałem się, że w tym świecie liczy się nie tylko ciężka praca, ale także to, jak dobrze potrafisz rozgrywać innych. Sukces wymagał zaangażowania, a ja nie zamierzałem stać z boku, czekając, aż ktoś mnie zauważy. Może i brzmiało to zimno, ale taka była rzeczywistość. Nie wiedziałem wtedy, że sam mogę stać się ofiarą swojej głupoty.
Działałem zdecydowanie
W naszym zespole nie brakowało rywalizacji. Każdy chciał być zauważony przez szefa, a ja postanowiłem nie tylko brać udział w tej grze, ale ją wygrać. Wiedziałem, że muszę działać szybko i skutecznie, dlatego zacząłem używać strategii, która dawała mi przewagę. Zaczęło się od drobnych rzeczy – przypominania szefowi o błędach współpracowników albo sugerowania, że niektóre ich pomysły nie mają sensu. Kiedy Agata spóźniła się z oddaniem raportu, byłem pierwszą osobą, która delikatnie zwróciła na to uwagę.
– Wydaje mi się, że Agata nie do końca radzi sobie z presją – rzuciłem podczas spotkania zespołu.
Szef spojrzał na nią z wyraźnym niezadowoleniem, a ja wiedziałem, że to wystarczy, by skierować na nią negatywną uwagę. Później zacząłem działać bardziej zdecydowanie. Wprowadzałem drobne zmiany w dokumentach, które przechodziły przez moje ręce – literówki, nieścisłości w danych. Dzięki temu inni wypadali gorzej. Wszystko robiłem z uśmiechem na twarzy, pozując na pomocnego kolegę.
– Mógłbyś sprawdzić ten raport? – zapytała mnie raz Marta, gdy kończyła swój projekt.
– Jasne! Nie ma problemu – odpowiedziałem entuzjastycznie.
Następnego dnia, gdy raport wylądował na biurku szefa, kilka liczb się nie zgadzało. Marta została wezwana na rozmowę, a ja zyskałem kolejne punkty w oczach przełożonego. Szef zaczął mnie chwalić.
– Twoja praca jest bez zarzutu. Zawsze można na ciebie liczyć – powiedział na jednym z zebrań, a ja czułem, jak rośnie moja pozycja.
Wiedziałem, że jestem na dobrej drodze, ale z tyłu głowy miałem dziwne uczucie, że ten sposób na sukces może mnie kiedyś kosztować więcej, niż zakładałem.
Wpadłem w panikę
Nie minął miesiąc od mojego pierwszego sukcesu, gdy coś zaczęło się psuć. Z początku myślałem, że to przypadek – drobne błędy w danych, które wysyłałem do klientów lub niezgodności w raportach. Na początku brałem to na siebie.
– Masz chwilę? W raporcie są pomyłki – powiedział szef podczas jednego z porannych spotkań.
Zerknąłem na dokumenty i rzeczywiście, liczby były niezgodne z tym, co wcześniej sprawdziłem.
– Przepraszam, to musiało mi umknąć – rzuciłem, starając się nie stracić spokoju.
Z czasem coraz więcej takich sytuacji zaczęło się pojawiać. Wysłałem prezentację do ważnego klienta, ale kiedy otworzył ją na spotkaniu, brakowało kluczowych slajdów. Omal nie wpadłem w panikę. Zacząłem sprawdzać wszystko dwa, trzy razy, ale błędy wciąż się zdarzały. Czułem, że coś jest nie tak. Ktoś celowo sabotował moją pracę – i robił to z precyzją, jaką sam znałem aż za dobrze. Pewnego dnia wpadłem na Agatę w kuchni.
– Zauważyłaś coś dziwnego w systemie? W moich plikach zaczynają się pojawiać jakieś problemy – zagadnąłem, starając się brzmieć swobodnie.
Spojrzała na mnie chłodno i wzięła łyk kawy, zanim odpowiedziała:
– Nie wiem, ale może ktoś w końcu traktuje cię tak, jak ty traktowałeś nas.
Zatkało mnie. Chciałem coś powiedzieć, ale jej ton jasno sugerował, że rozmowa się skończyła. Czy możliwe, że ktoś odkrył moje intrygi i postanowił się zemścić?
Wszędzie widziałem zagrożenie
Z każdym dniem czułem się coraz bardziej osaczony. Każda wiadomość e-mail, każdy plik, który otwierałem, wydawały mi się podejrzane. Analizowałem każdy krok współpracowników, próbując zrozumieć, kto mógł wiedzieć o moich działaniach i teraz odwracał je przeciwko mnie. Najbardziej podejrzewałem Agatę. Była jedyną osobą, która otwarcie dawała mi do zrozumienia, że wie, jak zdobyłem swoją pozycję. Jej chłodne spojrzenia i zdawkowe odpowiedzi tylko podsycały moje podejrzenia.
– Czy mogę z tobą porozmawiać? – zapytałem pewnego dnia, gdy pracowała przy biurku.
– Jeśli to coś pilnego – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.
– Zauważyłem, że w moich plikach zaczynają się pojawiać błędy. Mam wrażenie, że ktoś… – zacząłem, starając się brzmieć neutralnie.
Spojrzała na mnie, tym razem z lekkim uśmiechem.
– Może w końcu ktoś się połapał w twoich intrygach – powiedziała, odwracając się z powrotem do monitora.
– Co masz na myśli? – zapytałem z irytacją.
– Jesteś zdolny, ale zbudowałeś swoją pozycję, niszcząc innych. Myślałeś, że to pozostanie bez konsekwencji? – odparła, nie kryjąc ironii.
Wstałem i odszedłem, ale jej słowa nie dawały mi spokoju. Zacząłem analizować każdy ruch, każde zadanie, każde spojrzenie współpracowników. Wszędzie widziałem potencjalne zagrożenie. Paranoja pochłaniała mnie coraz bardziej, a w pracy zacząłem popełniać błędy – tym razem prawdziwe. Szef coraz częściej patrzył na mnie z niezadowoleniem.
– Twoje raporty są ostatnio niedopracowane – zauważył podczas jednego z zebrań.
Wiedziałem, że moja pozycja w firmie jest zagrożona. Jeśli nie dowiem się, kto próbuje mnie zniszczyć, stracę wszystko, na co pracowałem.
Ludzie szeptali za moimi plecami
Moje błędy stawały się coraz bardziej widoczne, a atmosfera w biurze robiła się coraz bardziej napięta. Ludzie szeptali za moimi plecami, a szef coraz częściej wzywał mnie na rozmowy. Czułem, że jestem bliski upadku, ale nadal nie wiedziałem, kto sabotuje moją pracę. Pewnego ranka dostałem wezwanie do gabinetu szefa. Jego ton był nieco bardziej chłodny niż zwykle.
– Usiądź – powiedział, wskazując na krzesło przed swoim biurkiem.
Poczułem narastający niepokój.
– Czy wiesz, co ostatnio dzieje się w twoich projektach? – zapytał, patrząc na mnie surowo.
– Przyznaję, że pojawiły się błędy – odpowiedziałem ostrożnie. – Ale mam wrażenie, że ktoś celowo ingeruje w moją pracę.
Szef uśmiechnął się, ale jego uśmiech był pozbawiony ciepła.
– Masz rację – powiedział. – Ktoś rzeczywiście sabotuje twoje projekty.
Serce zaczęło mi bić szybciej.
– Kto? – zapytałem, nachylając się do przodu.
– Ja – odpowiedział bez wahania.
Zamarłem.
– Co? Dlaczego? – wykrztusiłem w końcu.
– Myślałeś, że nie zauważyłem twoich małych intryg? – zapytał z ironią. – Myślisz, że raporty z błędami Marty czy „przypadkowe” problemy w projektach Pawła przeszły niezauważone?
– Chciałem… chciałem tylko dobrze wypaść – zacząłem się tłumaczyć, ale przerwał mi stanowczym gestem.
– To nie jest sposób na sukces. Testowałem cię. Chciałem zobaczyć, jak poradzisz sobie, gdy role się odwrócą – powiedział, patrząc na mnie z lodowatą powagą. – I niestety zawiodłeś.
Czułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Wszystkie moje wysiłki, cała moja gra, okazały się bezwartościowe.
– Co teraz? – zapytałem cicho.
– Dam ci szansę. Ale musisz przemyśleć, kim chcesz być w tej firmie i w życiu. I lepiej, żebyś zmienił swoje podejście – odpowiedział, wstając i kończąc rozmowę.
Wiedziałem, że od tej chwili wszystko zależy ode mnie.
Wszystko rozsypało się jak domek z kart
Po rozmowie z szefem czułem się, jakbym został wybudzony z długiego snu. Wszystko, na czym zbudowałem swoją pozycję, rozsypało się jak domek z kart. Zamiast poczucia triumfu czułem pustkę. Miałem świadomość, że straciłem szacunek zespołu. Zgodnie z decyzją szefa, zostałem przeniesiony do mniej prestiżowego projektu. Już pierwszego dnia w nowym zespole zauważyłem, że ludzie pracowali ze sobą, wspierając się nawzajem, a ja czułem, jak bardzo nie pasuję do tej atmosfery.
Podczas przerwy obiadowej zacząłem analizować wszystko, co się wydarzyło. Zamiast budować swoją pozycję uczciwie, wybrałem łatwą drogę manipulacji. I choć na chwilę osiągnąłem sukces, cena, jaką za to zapłaciłem, była zbyt wysoka. Wieczorem napisałem do Agaty wiadomość:
„Wiem, że nie masz powodu mi ufać, ale chciałem przeprosić za wszystko, co zrobiłem. Moje działania były niewłaściwe, a ja zrozumiałem to dopiero teraz. Życzę ci powodzenia w dalszej pracy. Mam nadzieję, że uda mi się naprawić moje błędy”.
Nie oczekiwałem odpowiedzi, ale wysłanie tego maila było pierwszym krokiem w stronę zmiany. W kolejnych tygodniach starałem się podejść do pracy inaczej. Zacząłem słuchać ludzi i szanować ich zdanie. Wspierałem zespół, zamiast podkopywać jego fundamenty. Na efekty nie musiałem długo czekać – relacje powoli zaczynały się odbudowywać, choć wciąż miałem przed sobą długą drogę. Pewnego dnia, wracając z biura, poczułem coś, czego nie czułem od dawna – spokój. Sukces, który kiedyś był dla mnie wszystkim, teraz nabierał innego znaczenia. Zrozumiałem, że prawdziwy rozwój to nie sabotowanie innych, ale wspólne budowanie czegoś wartościowego.
Nie jestem dumny z tego, kim byłem. Czasem trzeba upaść, by nauczyć się chodzić od nowa. I teraz wiem, że tylko uczciwa praca pozwoli mi naprawdę stanąć na nogi.
Damian, 32 lata