„Myślałem, że po rozwodzie już nic gorszego mnie nie spotka. Chciałem odpocząć, ale nowi sąsiedzi urządzili mi piekło”
„Zaczęły się kolejne rzeczy. Rozsypane śmieci pod drzwiami. Przekręcony dzwonek. Głośna muzyka po 22. W końcu, po 3 nieprzespanej nocy, zadzwoniłem na policję. – Cisza jak makiem zasiał – stwierdzili. A ja stałem z workami pod oczami, jak jakiś histeryk, który się czepia sąsiadów”.

- Redakcja
Nie jestem z tych, co lubią dużo mówić o sobie, ale może powinienem, skoro to jedyny sposób, by ktoś mnie zrozumiał. Po rozwodzie z Moniką – żoną, z którą spędziłem dziesięć lat – potrzebowałem oddechu. Czegoś zupełnie innego. Wynająłem mieszkanie w starej kamienicy, niedaleko centrum, ale w cichej, bocznej uliczce. Tak mi się przynajmniej wydawało. Kamienica miała swój klimat – wysokie sufity, skrzypiące schody, grube ściany. Myślałem, że to w sam raz dla kogoś, kto chce zacząć od nowa.
Już pierwszego dnia, kiedy wnosiłem kartony, zauważyłem, że ktoś obserwuje mnie przez judasza. Drzwi z naprzeciwka zamknęły się gwałtownie, gdy tylko podniosłem wzrok. Jeszcze tego samego wieczoru zorientowałem się, że numer mojego mieszkania na domofonie został przekręcony – ktoś z „7” zrobił „1”. Pomyślałem, że może przez przypadek. Zdarza się.
Ale potem zaczęły się kolejne drobne rzeczy. Rozsypane śmieci pod drzwiami. Przekręcony dzwonek. Głośna muzyka z góry – zawsze po 22:00. Gdy w końcu, po trzeciej nieprzespanej nocy, zadzwoniłem na policję, funkcjonariusze przyszli... i nic. „Cisza jak makiem zasiał” – stwierdził jeden z nich. A ja stałem z workami pod oczami, jak jakiś histeryk, który się czepia sąsiadów. Niezrażony, próbowałem żyć swoim rytmem. Zakupy o stałej porze. Cisza po 21:00. Własny kubek na kawę. Ale im bardziej starałem się nie rzucać w oczy, tym bardziej... rzucałem się w oczy. Pani Bożena z naprzeciwka, która z początku wyglądała na miłą staruszkę, zaczęła rzucać niby-życzliwe komentarze:
– Sam pan tu mieszka, co? A czemu tak sam? Żona zostawiła?
Albo:
– Tak cicho u pana, jak w trumnie. To dobrze, dobrze. Cisza to podstawa.
Nie komentowałem. Uśmiechałem się. Ale w środku czułem... coś niepokojącego. Z czasem to „coś” zaczęło mieć twarz. A właściwie – twarze. Doroty i Mirka – sąsiadów z góry. I wtedy jeszcze nie wiedziałem, że prawdziwe piekło dopiero przede mną.
Zaczęli mi grozić
O drugiej w nocy obudziło mnie tupanie. Nie jakieś tam normalne, że ktoś się przewrócił czy przeszedł do łazienki. Nie. To było rytmiczne, ciężkie, jakby ktoś specjalnie walił obcasami o podłogę. Potem wrzaski. Śmiech. Trzask mebli. Zacisnąłem zęby. Minęły trzy tygodnie od przeprowadzki, a to był trzeci raz, kiedy zgłaszałem hałas na policję. Czułem się jak jakiś donosiciel, ale... nie dawało się spać. A ja musiałem rano do pracy. Policjanci przyjechali po dwudziestu minutach. Weszli na górę, zapukali, pogadali. Dorota otworzyła drzwi w szlafroku, coś tam pośmiała się z nimi. Zeszli i powiedzieli:
– Proszę spróbować samemu porozmawiać z sąsiadami. My tu nie widzimy niczego nadzwyczajnego.
No jasne. Hałas cudownie ustaje, gdy przyjeżdża patrol. Rano szykowałem się do wyjścia, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem. Stała ona – Dorota. Spięte blond włosy, różowy dres, papieros w ręce i mina jakby chciała mnie zabić samym wzrokiem.
– Myślisz, że jak jesteś sam, to możesz wszystko? – zaczęła od razu, zanim zdążyłem się odezwać. – Że będziesz na nas dzwonił po nocach, bo coś ci się nie podoba?
– Chcę tylko spać – powiedziałem spokojnie. – Po dwudziestej drugiej jest cisza nocna, a ja...
– A ty co? – wtrącił się Mirek, który nagle pojawił się za nią, jak cień. Wytatuowane przedramiona, podkoszulek bez rękawów. – Znalazł się książę z bloku D. Może czas cię nauczyć kultury.
– Grozisz mi?
– Nie. Uprzedzam. Bo takich jak ty, to my tu długo nie trzymamy.
Zatrzasnąłem drzwi. I wtedy wiedziałem już na pewno – nie jestem tu mile widziany.
Mówiła, że jestem świrem
Bożena wydawała się inna. Taka, co przynosi placek sąsiadowi i pyta, czy wszystko w porządku. Starsza pani z kokiem, zawsze w czystym fartuchu. Raz, gdy wyszedłem z mieszkania, akurat zamiatała klatkę. Uśmiechnęła się.
– O, pan Jarek. Jak się mieszka?
– Cicho... czasami aż za bardzo – odpowiedziałem z przekąsem, licząc na jakiś cień zrozumienia.
– No wie pan... Tu wszyscy się znają od lat. Jak ktoś nowy, to... trzeba się przyzwyczaić – powiedziała niby życzliwie.
Zebrałem się na odwagę.
– Pani Bożeno... Czy pani też słyszy te hałasy z góry?
Zawahała się, poprawiła okulary.
– Ależ kochanieńki, tu wszyscy tak żyją. Trzeba się przystosować. Nie można się wszystkim przejmować.
Skinąłem głową, choć poczułem, że coś jest nie tak. Podziękowałem i poszedłem do siebie. Może rzeczywiście przesadzam? Kilka dni później wracałem po pracy i przypadkiem usłyszałem rozmowę. Bożena rozmawiała z panem Ryśkiem z parteru, który zawsze siedzi na ławeczce jak cień kamienicy.
– I jeszcze do mnie z pretensjami! – mówiła głośno Bożena. – On to chyba świrnięty. Taki wycofany. Sam mieszka, to już wszystko jasne. Ja to bym mu się przyjrzała...
Nie mogłem uwierzyć. Cofnąłem się w głąb schodów. Serce mi waliło. Ona. Ona, która przed chwilą dawała mi placek z jabłkami, właśnie rozpowiadała, że jestem wariatem. Kilka dni później w skrzynce znalazłem zwiniętą reklamówkę pełną śmieci. Ktoś ją tam specjalnie wepchnął. Obok naklejka z krzywym uśmiechem wycięta z gazety. To już nie były tylko słowa.
Zacząłem się ich bać
Wychodząc wieczorem wyrzucić śmieci, usłyszałem szepty dobiegające z piwnicy. Zamarłem w pół kroku, bo rozpoznałem głosy. Dorota. Mirek. I Bożena. A potem jeszcze ten zachrypnięty, suchy ton Ryśka. Co oni tam robili o tej porze? Zszedłem po cichu po schodach, klatki schodowe w starej kamienicy niosą dźwięk jak pudło rezonansowe. Usiadłem za rogiem przy rurach. I wtedy usłyszałem.
– Mówię wam, jak się go nie pozbędziemy teraz, to będzie tylko gorzej – szeptała Dorota. – Wariat. Donosi na nas. Policja przez niego już trzy razy była.
– Może zadzwonię do spółdzielni, że coś dziwnego u niego w mieszkaniu – zaproponowała Bożena. – Albo... że śmierdzi z jego wentylacji?
– Albo mu coś podrzucimy – rzucił Rysiek. – Niech myśli, że go obserwują.
– Można mu wrzucić coś do skrzynki – mruknął Mirek. – Niech wie, że nie ma tu życia dla takich jak on.
W tej chwili nie dałem już rady tego cicho słuchać. Wyszedłem z cienia.
– Słyszałem wszystko – powiedziałem sucho. – Naprawdę myślicie, że mnie zastraszycie?
Zapadła cisza. Dorota zamarła z ręką na biodrze, jakby złapana na gorącym uczynku, ale bez śladu skruchy.
– A może już jesteś zastraszony? – syknął Mirek i ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się dwa kroki przed. – No co, cykorze? Może teraz znowu zadzwonisz po policję?
Nie odpowiedziałem. Odwróciłem się i wyszedłem. Tego samego wieczora założyłem kamerę przy drzwiach. Przeszukałem internet o systemach alarmowych. Przekręciłem zamek w drzwiach i włożyłem klin pod okno w kuchni. Nie mogłem już spać. Nie dlatego, że hałasowali. Ale dlatego, że teraz naprawdę zacząłem się bać.
Zawsze byłem inny
Rano, po tamtym podsłuchu w piwnicy, poszedłem do spółdzielni. Nie spałem. Oczy bolały mnie od ekranu, bo całą noc sprawdzałem, czy można wymienić zamki na te z kodem, jakie są normy hałasu, co zrobić, gdy sąsiedzi cię nękają. Miałem cały zeszyt notatek. Kobieta w spółdzielni spojrzała na mnie z powątpiewaniem. Z początku uprzejmie. Ale im więcej mówiłem, tym bardziej się zamykała.
– To nie pierwszy raz, że pan się skarży, prawda?
– Tak, ale teraz to nie tylko hałasy. To nękanie. Podsłuchałem, jak planują, żeby mnie zastraszyć. Mówią, że coś mi podrzucą, że zgłoszą na mnie skargę...
– I pan to nagrał?
Zamilkłem. Nie nagrałem. Nie miałem przy sobie telefonu. Kobieta westchnęła i zaczęła coś zapisywać.
– Może warto porozmawiać z sąsiadami, a nie... podsłcuchiwać ich po nocach? Ludzie nie lubią, jak się ich oskarża bez dowodów. Może pan po prostu... źle to odbiera?
Wyszedłem stamtąd z uczuciem, jakby to ja był intruzem. Jakbym to ja coś knuł. Przez cały dzień nie mogłem się skupić. Przypomniały mi się te wszystkie razy z dzieciństwa, gdy próbowałem dołączyć do grupy chłopaków pod blokiem, a oni odwracali się i szeptali coś pod nosem. Albo jak ktoś zamknął mi szafkę w szatni na kłódkę, której nie miałem. Zawsze byłem „ten inny”.
Ale teraz przecież nic złego nie zrobiłem. Chciałem tylko spokoju. Ciszy. Żeby nikt mnie nie zaczepiał, nie osądzał, nie wrzucał śmieci do skrzynki. Więc czemu czuję się tak, jakbym na to wszystko zasłużył? Czemu mam wrażenie, że to nie mieszkanie, tylko pułapka? W nocy nie włączyłem światła. Chodziłem z latarką. Sprawdzałem zamki. Nasłuchiwałem. I choć nikt się nie odzywał – czułem, że za ścianą ktoś nie śpi. Że czeka, aż przestanę. Ale ja nie przestanę.
Nie miałem już siły
Obudził mnie huk. Najpierw myślałem, że to sen, ale potem zobaczyłem drzwi – wyłamane, futryna porysowana. Ktoś szarpał się z zamkiem, chyba użył łomu. Serce waliło mi jak młotem. Policję wezwałem od razu, ale nim przyjechali, już było po wszystkim. Funkcjonariusze obeszli klatkę, popytali sąsiadów. Oczywiście nikt nic nie słyszał, nikt nic nie widział. Jeden z nich poklepał mnie po ramieniu:
– To pewnie jakieś dzieciaki, proszę się nie przejmować.
Ale ja wiedziałem, że to nie były dzieciaki. Następnego dnia na tablicy ogłoszeń pojawiła się kartka, wydrukowana dużymi literami:
„Uwaga! Psychopata z drugiego piętra! Donosi na sąsiadów, nagrywa, knuje. Trzeba się go pozbyć, póki nie zrobi komuś krzywdy”.
Próbowałem ją zerwać, ale ktoś przykleił kartkę klejem stolarskim. Zostały strzępy. Wieczorem wyszedłem na klatkę. Stali – Bożena, Rysiek, Dorota z Mirkiem. Udawali, że rozmawiają.
– Gratuluję – powiedziałem, głos mi drżał. – Wygraliście. Wyprowadzam się.
Nikt się nie odezwał. Tylko Dorota, prawie szeptem:
– No i w końcu spokój...
Wracałem do mieszkania z dziwnym uczuciem pustki. Jakby nawet gniew mnie opuścił. Jakby zostało tylko zmęczenie. Spakowałem walizkę. Rzeczy nie miałem wiele – kilka książek, ubrania, stary ekspres do kawy. Usiadłem na podłodze między kartonami i patrzyłem na drzwi. Mój nowy dom miał być azylem. A stał się więzieniem. Może to ja jestem problemem. Może cisza istnieje tylko wtedy, gdy nie ma nas wcale.
Jarek, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłem żonę z sekretarką jak z harlekina. Nie przewiedziałem, że ta słodka brzoskwinka, zamieni się w skisłą cukinię”
- „Koleżanka w pracy musnęła mnie ustami i wpadłem jak maślak w ocet. Miałem kwaśną minę, gdy odkryłem kim dla niej byłem”
- „Przygruchałem sobie kochankę i chciałem z nią jeść kurki w śmietanie. Przy niej moje życie wyschło jak schabowe z niedzieli”