„Myślałem, że po śmierci żony mogę już tylko czekać na grób. Przypadek sprawił, że zyskałem wigoru”
„Wtuliłem się w płaszcz pod wiatą przystankową i naciągnąłem czapę na oczy. Nie przyglądałem się chłopakowi siedzącemu obok mnie. Pociągał nosem, pokaszliwał, ewidentnie był przeziębiony. Aż było dziwne, że włóczy się w taką pogodę po mieście”.
Jako leciwy jegomość doszedłem do wniosku, że moje życie stało się monotonne i pozbawione sensu. Zadawałem sobie pytanie: „Dlaczego mam się jeszcze szarpać na tym padole, skoro tak naprawdę nie mam już na co liczyć?”. Każda kolejna doba przypomina poprzednią, jedyna różnica to natężenie bólu w stawach – raz słabsze, raz mocniejsze…
Nic nie miało sensu
Nic już mnie nie cieszy, nawet jedzenie straciło swój urok, bo gdy skuszę się na jakiś smakołyk, od razu odzywają się dolegliwości żołądkowe, wątrobowe czy trzustkowe, sugerując, że teraz dla mnie najzdrowsze będzie to, czego i tak nie zjem!
Od kiedy Paulina przestała być częścią mojego życia, nic mi się nie chce robić. Mimo że już o piątej nad ranem kończę niespokojny sen, wstaję dużo później. Całymi dniami wyleguję się na kanapie, rozmyślam, przypominam sobie czasy naszej młodości, kiedy oboje tryskaliśmy zdrowiem i energią, a świat stał przed nami otworem.
Spędziłem u boku Pauliny blisko pół wieku. Minął prawie rok od jej odejścia, a ja ciągle ją dostrzegam: krzątającą się przy kuchence, z drutami w dłoniach i koszykiem pełnym barwnych włóczek. Nie miała sobie równych w tej dziedzinie, nawet pani doktor z lokalnej przychodni zamawiała u niej te małe arcydzieła!
Nie pamiętam, by kiedykolwiek wypoczywała albo po prostu spędzała czas bez zajęcia. Dopiero tego ostatniego, okropnego dnia przysiadła w fotelu i powiedziała:
– Coś tak słabo się czuję. Chyba żołądek mi dokucza, bo mam mdłości.
– Nie wstawaj – krzyknąłem. – Przyniosę ci krople miętowe. Zaczekaj chwilkę…
Zostałem całkiem sam
Gdy wróciłem z kroplami nakapanymi na kostkę cukru, już jej nie było. Zielona kuleczka zastygła na łyżeczce, więc schowałem ją do pojemnika w kredensie. Tam spoczywa aż do teraz.
Podczas ceremonii pogrzebowej zachowałem spokój. Paulina zawsze krytykowała ludzi, którzy zbyt intensywnie wyrażali swój smutek. W takich sytuacjach mawiała:
– Po co tak histeryzować? Przychodzisz na świat, odchodzisz, taki już porządek rzeczy. Zrobiłeś tu, co trzeba było, i tyle! Pora na zasłużony odpoczynek.
– A co z małymi dziećmi? – dopytywałem. – Przecież one nie zdążyły nic zrobić, prawda?
– Tego nie powiem, bo nie mam pojęcia. Nie jestem na tyle mądra, żeby dyskutować z Bogiem. Kto wie, może zdążyły, a może nie, skąd możesz wiedzieć, czy Stwórca w swej łaskawości nie uchronił tych dzieciaków przed jakimiś nieszczęściami, bólem czy straszniejszymi chorobami, które czyhały na nie na ziemi?
Wiara Pauliny w Boga była niewzruszona, mocna jak skała, pozbawiona jakichkolwiek rozterek czy niepewności. Nie miała żadnych wątpliwości. Wielokrotnie marzyłem, by mieć tak silne przekonania jak ona! Nie mam cienia wątpliwości, że gdyby los chciał, abym to ja pierwszy odszedł z tego świata, ona poradziłaby sobie z tą stratą o wiele lepiej. Głowię się nad tym, czemu ci na górze nie wzięli tego pod uwagę i z jakiej przyczyny zostałem tu zupełnie sam, bez niej u boku.
Chciałem ją odwiedzić
W to zimne jesienne popołudnie udałem się zapalić świeczkę na mogile Pauliny. Stałem na przystanku autobusowym, gdyż miałem przed sobą niezły kawałek drogi na cmentarz. Wtuliłem się w płaszcz pod wiatą przystankową, postawiłem kołnierz i naciągnąłem czapę niemal na same oczy. Nie przyglądałem się młodemu chłopakowi, siedzącemu obok mnie. Pociągał nosem, pokaszliwał, ewidentnie był przeziębiony. Aż było dziwne, że włóczy się w taką pogodę po mieście.
– Przepraszam, lubi pan koty? – usłyszałem znienacka, więc obróciłem się, aby mu się lepiej przyjrzeć. Był niewysoki, szczupły, mógł mieć z dwanaście lat.
– Raczej nie przepadam – odparłem. – A czemu pytasz?
– Mam kiciusia na oddanie – oznajmił. – Jeszcze młodziutki i śliczny. Nie robi bałaganu. Wytresowałem go, żeby załatwiał się tylko do kuwety. Nie ma żadnych problemów z tym kotem.
– To dlaczego chcesz się go pozbyć?
– Ja wcale nie chcę. Wręcz przeciwnie. Ale ta baba mojego ojca wrzeszczy, że drapie kanapę i zostawia kłaki na krzesłach. Ale to bujda na resorach. Jak mu się powie, żeby nie łaził po meblach, to słucha. Jest super… Chce go pan obejrzeć?
Współczułem mu
Z kieszeni jego kurtki wychynęła drobna, czarna mordka z jasnoróżowym noskiem, gdy tylko rozpiął suwak. Maleńki kotek przyglądał mi się bystrymi, szmaragdowymi ślepkami. W pewnym momencie rozdziawił pyszczek, zjeżył wąsiki i zamiauczał, zupełnie jakby chciał powiedzieć: marznę, zabierz mnie do ciepłego mieszkania…
– Głodny jest pewnie, od rana niczego nie jadł – zatroskał się nastolatek. – Wożę go po kolegach i próbuję ich przekonać, aby któryś go przygarnął, ale każdy odmawia. Nie mogę zabrać go ze sobą do domu, bo macocha mnie wygoni.
– A tata?
– Aktualnie go nie ma. Wyjechał służbowo. Ona rządzi.
Kaszlnął po raz kolejny. Przesiadywanie na tym lodowatym powietrzu z pewnością mu nie służyło.
– Słuchaj, młody – rzuciłem. – Daj mi tego kocurka i pędź czym prędzej do domu. Widzę przecież, że dopadła cię jakaś zaraza. Łyknij jakieś pigułki, zanim całkiem się rozłożysz.
– Nie buja mnie pan? – w jego głosie dało się słyszeć nutę nadziei. – Poważnie pan mówi?
– Poważnie, poważnie… Nigdy nie miałem kota, bo moja żona dostawała uczulenia od sierści, ale teraz w sumie mogę.
– A co z żoną? Przestała mieć alergię?
– Zmarła. Jestem teraz sam jak palec.
Było mu przykro
Chłopak nagle przerwał rozmowę. Spojrzał na mnie uważnie, prosto w oczy. Chwycił za zamek kurtki, jakby chciał ją rozpiąć, ale w ostatniej chwili się zawahał.
– Ale obiecuje pan, że będzie się pan nim dobrze opiekował? To naprawdę wspaniały kociak. Bardzo go lubię i zależy mi, żeby był szczęśliwy.
Poczułem współczucie dla tego chudego nastolatka, który musiał rozstać się z kimś najwyraźniej bardzo mu bliskim. Doskonale wiedziałem, co teraz czuje.
– Hej, posłuchaj – odezwałem się. – Podam ci mój numer. Zadzwoń do mnie. Opowiem ci, jak sobie radzi. Może nawet wpadniesz do nas kiedyś w odwiedziny?
– To na pewno właściwy numer? – dopytał. – Nie wciska mi pan kitu?
– Niby po co miałbym cię oszukiwać?
– Sam nie wiem, jestem taki rozbity. Martwię się o tego malucha…
Dało się zauważyć, że ciężko mu rozstać się z tym kociakiem. Szeptał mu coś do ucha, pieścił go, składał obietnice… W końcu wręczył mi miauczące maleństwo, obrócił się na pięcie i pobiegł. Chyba nie chciał, żebym widział jego łzy.
Nie miałem wyjścia
W tę noc, pierwszy raz odkąd odeszła moja ukochana, samotność nie doskwierała mi aż tak bardzo. Kotek smacznie spał w ulubionym fotelu Paulinki. Zawsze trzymała tam swój szmaragdowy sweterek, który teraz specjalnie układałem w taki sposób, aby zapinana na guziki część spoczywała na oparciu, a rękawy zwisały po bokach. Dzięki temu mogłem udawać, że ona wciąż na nim siedzi.
Zdaję sobie sprawę, że to dość absurdalne, ale łapałem się tych drobnych wspomnień, licząc, że przyniosą mi ulgę. Gdy otworzyłem oczy w środku nocy, mój wzrok od razu powędrował w stronę fotela. Jeden z rękawów niepostrzeżenie opadł, sprawiając wrażenie, jakby Paulina czule przytuliła kociaka, sygnalizując mu, że to miejsce stanie się jego domem, gdzie będzie mógł już na zawsze pozostać, nie martwiąc się o dach nad głową.
Poranek przywitałem uśmiechem, którego od dłuższego czasu mi brakowało. Kotek mruczał radośnie, prezentując swój puszysty brzuszek i wyciągając małe łapki z wysuniętymi pazurkami.
– Momencik – pogładziłem malucha, wyczuwając pod opuszkami palców jego niewiarygodnie miękkie i delikatne futerko. – Za chwilkę dostaniesz ode mnie śniadanko, a później we dwóch jakoś poukładamy sobie nasze życie.
Nie byłem już sam
Nigdy bym nie przypuszczał, że w sklepie znajdę taką różnorodność smakołyków dla mojego mruczącego pupila. Po drodze wstąpiłem też do okolicznej przychodni weterynaryjnej, gdzie młodziutka pani weterynarz udzieliła mi fachowych porad na temat żywienia takiego kociego brzdąca. Poprosiła mnie również o przyniesienie maluszka na kontrolę.
– Śliczny kociak – oznajmiła. – Tylko że to koteczka. I wie pan co? Ma w sobie tyle gracji i uroku! Może nazwie ją pan Marylin? Jak Marilyn Monroe? – rzuciła propozycję.
– W porządku, niech się tak właśnie nazywa, moja mała przyjaciółka – odrzekłem, ledwo powstrzymując emocje.
Chłopak z przystanku do tej pory się nie odezwał, mimo że Merlin wyrosła na cudownego, błyskotliwego i absolutnie niepowtarzalnego zwierzaka. Być może obawia się, że będę chciał ją zwrócić? Oczywiście, w życiu bym tego nie zrobił! Pokochałem Merlin jak kogoś ogromnie mi bliskiego. Ona wszystko rozumie, przybiega do mnie, gdy nachodzą mnie ponure myśli, delikatnie wskakuje mi na ramię i trąca łebkiem moją brodę, domagając się pieszczot i zainteresowania.
– Nie martw się – zapewniam ją wtedy. – Nie zrobię nic głupiego. Przecież jesteś przy mnie, muszę się tobą opiekować, kruszynko.
Spoglądam na zdjęcie Pauliny i w myślach zadaję pytanie: „To ty ją do mnie skierowałaś? Mam ją traktować jako swojego Anioła Stróża?”.
Waldemar, 62 lata