„Myślałem, że poślubiłem marudę z awersją do dzieci. Gdy odkryłem źródło tej nienawiści, łzy napłynęły mi do oczu”
„Zuzka pukała do drzwi sąsiadów mających małe dzieci średnio raz w tygodniu. Wszystko jej przeszkadzało. Skarżyła się na głośne odbijanie piłki, zaśmiecanie klatki schodowej, na nocne płacze, na hałas dobiegający z placu zabaw. Jakoś inni lokatorzy nie zwracali na to uwagi. Ja też nie”.
- Mateusz, 34 lata
– Przeklęte bachory! Znowu się drą. Zrób coś z tym! – zażądała moja żona.
Wyszedłem na balkon. Na placu tuż pod naszym oknem zobaczyłem kilka dziewczynek. Dwie z nich ścigały się na hulajnogach wokół placu, a reszta skandowała imiona koleżanek. Przecież nie będę psuł im zabawy, każąc zachować ciszę. Zuzanna jak zwykle przesadzała; przy zamkniętym oknie niemal nie było słychać radosnych krzyków z podwórka. Miałem wrażenie, że moja żona coś za szybko zapomniała czasy, gdy sama była małą dziewczynką.
– Jeszcze ich nie przegoniłeś? Naprawdę nie mogę mieć chwili spokoju? – narzekała Zuzka.
– Skarbie, wcale nie są tak głośno. Ale skoro przeszkadza ci hałas, to może gdzieś wyjdziemy? Do kina albo do knajpy, co?
Chciałem ją udobruchać, ale tylko bardziej się zdenerwowała.
– Kpisz sobie? Mam wychodzić z domu, bo jakieś smarkule wrzeszczą pod oknami?! Zaraz pójdę na skargę do ich rodziców – zagroziła.
Zobacz także
Ożeniłem się z jędzą
Znowu się zaczyna, pomyślałem zrezygnowany. Zuzka pukała do drzwi sąsiadów mających małe dzieci średnio raz w tygodniu. Wszystko jej przeszkadzało. Skarżyła się na głośne odbijanie piłki, zaśmiecanie klatki schodowej, na nocne płacze, na hałas dobiegający z placu zabaw. Jakoś inni lokatorzy nie zwracali na to uwagi. Ja też nie. Wiadomo, że dzieci hałasują: płaczą, śmieją się, krzyczą, biegają. I gdzie się mają wyszaleć jak nie na swoim podwórku? Tymczasem Zuzka – szkoda gadać…
Po dwóch latach małżeństwa musiałem spojrzeć prawdzie w oczy: moja żona nie lubiła dzieci. Przed ślubem nie rozmawialiśmy o rodzicielstwie, bo oboje się do tego nie paliliśmy, przynajmniej w tamtym momencie. Ja robiłem doktorat, Zuzka sporo pracowała. Każde z nas było skupione na karierze zawodowej i póki obojgu pasował taki układ, nie widziałem problemu. Ale gdy po roku wspomniałem o powiększeniu rodziny, Zuzka zareagowała gwałtownie i dość nieprzyjemnie.
– Chyba upadłeś na głowę! Nie po to ćwiczę na siłowni, żeby psuć sobie figurę ciążą.
– Mnie się będziesz podobać, nawet gdy się zrobisz wielka jak balon…
– Tak ci się śpieszy do nieprzespanych nocy? – drwiła. – Zresztą wychowanie dziecka to ogromna odpowiedzialność. Jeszcze nie jestem na to gotowa.
– A kiedyś w ogóle będziesz?
W odpowiedzi żona wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Nie zamierzała mi odpowiadać, ale jej zachowanie było wystarczająco czytelne. Nie wiedziałem, co robić. Ożeniłem się z jędzą. I pomyśleć, że przed ślubem było tak pięknie… Kiedy poznałem Zuzkę, wydawała mi się ósmym cudem świata. Atrakcyjna, wykształcona, troskliwa i czuła. Widziałem w niej idealną opiekunkę domowego ogniska. Mimo jej dziwactw. Ale każdy ma jakieś. Toteż nie przeszkadzało mi, że jedenastego dnia każdego miesiąca znikała. Nie odzywała się, nie odbierała moich telefonów, a kiedy wracała, była jakaś zamyślona. Mówiła, że spotyka się ze swoją grupą. Wspólnie medytują i rozmawiają o sensie życia. Raz czy dwa zaproponowałem, że też mogę z nimi pomedytować, ale odmówiła.
– Nudziłbyś się. To nie dla ciebie.
Nie nalegałem. Uznałem, że Zuzka potrzebuje czasu tylko dla siebie. Od początku podkreślała, że ceni sobie niezależność, więc kiedy znikała, umawiałem się z kumplami na piwo. A jeśli chodzi o jej stosunek do dzieci, nie zauważyłem nic dziwnego. Może nie rozczulała się nad każdym bobasem, może nie zachwycała się moim siostrzeńcem, ale na pewno nie miała aż takiej obsesji. Dopiero kiedy się przeprowadziliśmy do nowego mieszkania, coś jej odbiło. W naszym bloku mieszkały niemal same młode małżeństwa z dziećmi. Może dlatego.
– Wszystko przez ciebie. Uparłeś się na to mieszkanie – zrzędziła.
– Sama chciałaś je kupić, twierdziłaś, że to świetna okazja – przypominałem.
– Sprzedajmy je i dobierzmy kredyt na dom pod miastem.
– I myślisz, że tam nie będzie żadnego dziecka? Kobieto, sorry, że to mówię, ale twoje zachowanie nie jest normalne. Dzieciaki sąsiadów nawet „dzień dobry” ci nie mówią, bo tak się ciebie boją.
– Co tylko świadczy o tym, że są niewychowane!
Moja siostra mnie przestrzegała
Nie miałem siły się z nią kłócić. Wiedziałem, że i tak nic nie wskóram. Postanowiłem poprosić o radę Julkę, moją siostrę. Akurat szykowała Kacperka do szkoły, gdy przyjechałem.
– Pamiętasz, ty też nie byłaś zadowolona, jak zaszłaś w ciążę.
– Mati, miałam dwadzieścia jeden lat, byłam smarkata. Nie dziwota, że panikowałam. Zuzka ma trzydzieści dwa. Nie sądzę, że jej się samo odmieni i nagle odkryje w sobie instynkt macierzyński. Niektóre kobiety nie chcą mieć dzieci i już. To w końcu nie zbrodnia, choć powinna uczciwie postawić sprawę. A może jest bezpłodna i zamiast się przyznać, kręci? Czułam od początku, że z tą dziewczyną jest coś nie tak.
– Nieprawa – broniłem żony. – Przed ślubem taka nie była. Nawet kupiła Kacperkowi kolejkę na urodziny.
– I co z tego? Była dla mojego syna sztucznie miła. Matka widzi takie rzeczy. A pamiętasz, jak przyszliście do nas pierwszy raz?
Przywołałem niezbyt miłe wspomnienie. Były moje imieniny. Siostra zaprosiła nas z Zuzą na zapoznawczy obiad. Kacperek narysował dla mnie laurkę.
– Plosę, wujku – wyseplenił, wręczając mi swoje dzieło. Rączki miał umorusane niebieską farbką i kiedy przylgnął do mnie, ubrudził kołnierz mojej marynarki.
– Ciekawe, jak ja to teraz spiorę – rzuciła kwaśno Zuza i spojrzała na Kacperka niemal wrogo. Zdenerwowała się nieadekwatnie do sytuacji, ale po chwili opanowała emocje. – Piękna laurka, Oluś – powiedziała, gdy usiedliśmy przy stole.
– Nie jestem Oluś – zaprotestował.
Zuzka oblała się rumieńcem. Wbiła wzrok w stół i do końca obiadu nie odezwała się ani słowem. Przypomniałem sobie coś jeszcze. Tamtego dnia spotkaliśmy po drodze jakichś znajomych Zuzy.
– Jak się trzymasz? Wszystko u ciebie w porządku? – wypytywała Zuzę kobieta. – Nam też zostało już mało czasu z Sonią… – dodał smutno towarzyszący jej mężczyzna.
Wyglądali na zrozpaczonych, jakby w ich życiu właśnie rozgrywał się jakiś dramat. W odpowiedzi Zuzka bąknęła, że przeprasza, ale musimy już iść. Niemal uciekła. Gdy zapytałem, kim są ci ludzie, powiedziała, że to para z jej grupy, która lubi wynosić swoje problemy poza spotkania, czego nie powinni robić. Potem zabrała mnie na imprezę do klubu, a wieczorem kochała się ze mną jakoś tak desperacko. To znaczy teraz wydaje mi się, że desperacko, bo wtedy wystarczyło mi, że dostałem w prezencie imieninowym gorący seks, który przesłonił inne sprawy. Celowo to zrobiła, bym nie pytał, nie dociekał, nie dziwił się?
– Wyślij ją na terapię – Julka sprowadziła mnie na ziemię.
– Zuzkę? Przecież ma tę swoją grupę medytacyjną i jakoś… – urwałem, bo wpadałem na pomysł.
Muszę pojechać za Zuzką, poczekać, aż skończy spotkanie, a potem złapać kogoś z tej jej grupy i spróbować się czegoś dowiedzieć. Może wspomniała, skąd u niej taka awersja do dzieci? Tydzień później przypadał jedenasty. Rano wyszedłem jak gdyby nic i wsiadłem w pożyczony od kolegi samochód. Czekałem, aż się pojawi moja żona, a potem pojechałem za nią. Ku mojemu zdumieniu zatrzymała się przed cmentarzem.
Widziałem, jak kupuje kwiaty i znicze, a potem znika w jednej z alejek. Zdezorientowany wysiadłem z auta i ruszyłem za Zuzą. Gdy ją znalazłem, klęczała przy małym nagrobku i zanosiła się płaczem. Nie zważała na to, że brudzi swoje eleganckie ubranie. Nie miałem odwagi wyjść z ukrycia.
Teraz już wszystko rozumiem…
Poczekałem, aż Zuza uspokoi i odejdzie, co trochę potrwało, i dopiero wtedy podszedłem do grobu z wyrzeźbionym aniołkiem. Spojrzałem na pomnikową płytę. Oliwier, żył lat 4. I zdjęcie małego chłopca podobnego do mojego żony i noszącego jej panieńskie nazwisko… Zrozumiałem. Olinek był synem mojej żony. Tak rozpaczać przy grobie mogła tylko matka, która straciła dziecko. Zrozumiałem, dlaczego Zuzka znikała. Odwiedzała cmentarz w każdą miesięcznicę śmierci synka. Nie mogłem uwierzyć, że nigdy mi o nim nie wspomniała. Jak może mieć przed własnym mężem taką tajemnicę?
– Masz mi coś do powiedzenia? – spytałem ją wieczorem, kiedy wróciła do domu.
Była spokojna, w jej oczach nie dostrzegłem śladu po porannej rozpaczy.
– Widziałem cię na cmentarzu. To dlatego nie znosisz dzieci, prawda?
Zbladła, jej twarz wykrzywił grymas bólu.
– Bo… bo one żyją, a mój Olinek nie – wyszeptała i zaniosła się szlochem.
Tamtego wieczoru długo tuliłem Zuzę, gdy przez łzy opowiadała mi o Olinku. Synek mojej żony chorował. Cierpiał i umierał na jej oczach. Walczyła o niego, niemal mieszkała w szpitalu, miała nadzieję wbrew rokowaniom, ale ostatecznie jej miłość przegrała. Nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić, co czuła. Czy po czymś takim można się w ogóle pozbierać?
Nie wiem, co mam teraz zrobić. Chyba spróbuję namówić Zuzę na terapię. Sami nie poradzimy sobie z takim bagażem. Na pewno jej nie zostawię. Choć nie powiedziała mi prawdy przed ślubem, choć wyszła za mnie bardziej z rozpaczy niż z miłości, choć mam prawo czuć się oszukany, nie zostawię jej. Kocham moją żonę nawet bardziej niż wcześniej.