Reklama

Nie jestem złym ojcem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Choć czasem, kiedy patrzę na Maję, moją dwunastoletnią córkę, nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy sobie obcy jak przechodnie w tramwaju. Wiem, że kiedyś to wyglądało inaczej, bo eszcze kilka lat temu bawiła się moim zegarkiem, siadała na kolanach i mówiła, że jak dorośnie, to chce mieć taką samą brodę jak ja.

Reklama

Dziś, kiedy ją widzę co drugi weekend, głównie siedzimy w ciszy. Ja robię kawę. Ona scrolluje telefon. A między nami piętrzą się niewypowiedziane pytania. Rozwód to nie była wojna. Raczej powolne rozchodzenie się światów. Ewa – moja była – układa sobie życie po swojemu. Ja próbuję po swojemu. Maja mieszka z nią. Czasem mam wrażenie, że to nie była jedna decyzja, tylko milion małych zaniedbań, które się skumulowały i nagle już nie było czego zbierać.

– Stary, dzieciaki teraz żyją w socialach – rzucił kiedyś Tomek z pracy, kiedy narzekałem, że z Mają jest jakiś mur. – Załóż sobie konta tam gdzie ona, skomentuj jej zdjęcia, zobaczysz. Będziesz „w kontakcie”.

– W kontakcie? – powtórzyłem jak idiota.

– No wiesz… że niby jesteś obecny. Że widzisz, co wrzuca. Lajkniesz, napiszesz coś. Moja Gosia się cieszy, jak jej matka coś komentuje. Czemu nie?

I tak właśnie założyłem konta na socialach. Dla Mai. Nie żeby wrzucać zdjęcia jedzenia czy swojej twarzy w dziwnych filtrach. Tylko po to, żeby być bliżej. Mieć choć cień wglądu w jej życie. Wieczorem siedziałem przy biurku i przeglądałem jej profil. Zdjęcia z koleżankami. Słodkie lody w jakiejś kawiarni. Cytaty, których nie rozumiałem. I jedno selfie z podpisem „Bez filtra, bo po co się ukrywać”. Kliknąłem serduszko. Napisałem: „Piękna”. Zanim zasnąłem, poczułem coś dziwnego – może nadzieję, że to coś znaczy. Że mnie zauważy.

Córka mnie zablokowała

Nie mogłem znaleźć jej profilu. Wyskakiwał mi tylko biały ekran z napisem „użytkownik nie znaleziony”. Na początku myślałem, że to błąd aplikacji, albo że przypadkiem coś przestawiłem w ustawieniach. Odświeżałem, sprawdzałem z innego telefonu. Nic. Tak jakby Maja zniknęła z sieci. Albo raczej… tak jakby mnie tam nie chciała. Przez chwilę gapiłem się w ekran, nie bardzo rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Dzień wcześniej jeszcze widziałem jej relację z lodami i zdjęcie z jakimś psem. Teraz już nic. Niewidzialność. Napisałem do niej wiadomość.

– Dlaczego mnie zablokowałaś?

Odpowiedź przyszła po kilkunastu minutach. Jedno zdanie. Krótkie. Ostre jak cięcie szkła.

– Nie potrzebuję lajków od kogoś, kto nie wie, co lubię na śniadanie.

Siedziałem w kuchni, z telefonem w dłoni, jakbym właśnie przeczytał jakiś szyfr, którego nie potrafiłem złamać. Wbiła mi to prosto w klatkę piersiową. I choć chciałem się tłumaczyć, napisać coś więcej, nie zrobiłem tego. Co miałem jej odpisać? Że przecież próbuję? Że się staram? Prawda była taka, że nie wiedziałem. Nie znałem odpowiedzi na jej pytanie. Nie wiedziałem, czy lubi dżem czy pastę jajeczną. Czy pije kakao, czy herbatę. Kiedyś wiedziałem. A teraz… Teraz byłem tylko ojcem od weekendów. Tylko facetem z komentarzem pod zdjęciem. Nie potrafiłem przestać czytać tej wiadomości. W kółko powtarzałem ją w myślach, jakby od tego miało się coś wyjaśnić. Przypominała mi, jak bardzo jestem z boku. Jak daleko się od siebie oddaliliśmy. I że próbując wejść do jej świata przez ekran telefonu, tak naprawdę jeszcze bardziej ją od siebie odepchnąłem.

Nie wiedziałem, co robić

Zadzwoniłem do Ewy wieczorem. Długo nie odbierała. Już miałem się rozłączyć, kiedy usłyszałem jej głos.

Czego chcesz?

Nie zapytała, co się stało. Nie powiedziała „cześć”. Brzmiała, jakby wiedziała, dlaczego dzwonię, i nie miała na to ani siły, ani cierpliwości.

– Chciałem porozmawiać o Mai.

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Takie milczenie, które człowiek zna tylko z dawnych kłótni i kiedy wiadomo, że odpowiedź nie będzie miła.

– No to rozmawiaj – powiedziała w końcu.

– Zablokowała mnie. Napisała mi… – zawahałem się – napisała, że nie potrzebuje lajków od kogoś, kto nie wie, co lubi na śniadanie.

Ewa westchnęła krótko.

– I co w tym nieprawdziwego?

Zacisnąłem usta. Nie tego się spodziewałem. Albo raczej spodziewałem się tego, ale miałem nadzieję, że może tym razem będzie inaczej. Że będzie po mojej stronie. Przynajmniej trochę.

– Chciałbym z nią porozmawiać – powiedziałem, spokojnie, prawie błagalnie. – Może dałaby się zaprosić na kawę? Albo… nie wiem. Cokolwiek.

Ona nie chce rozmawiać – przerwała mi. – Kamil, przez tyle lat miałeś ją tylko „co drugi weekend”. I nawet wtedy często ci coś wypadało. Praca, delegacja, remont. A teraz chcesz coś naprawiać komentarzem pod zdjęciem?

Zatkało mnie. Miałem ochotę zaprzeczyć. Przypomnieć jej wszystkie razy, kiedy robiłem dla Mai naleśniki, zabierałem ją do kina, kupowałem książki. Ale nie powiedziałem nic. Bo w środku wiedziałem, że Ewa ma rację.

– Nie chcę się z tobą kłócić – powiedziała. – Ale może zamiast udawać ojca w Internecie, spróbuj nim być naprawdę. Choćby przez chwilę. Ona nie chce rozmawiać, ale to nie znaczy, że nie słucha. Tylko przestań robić z siebie ofiarę.

Rozłączyła się. Siedziałem w samochodzie na parkingu przed blokiem i patrzyłem na zegarek. Po dziewiętnastej. Pewnie jedli kolację. A może już nie jedzą razem? Może Maja w swoim pokoju ogląda cos w telefonie, a Ewa z nowym facetem ogląda serial? Chwyciłem jeszcze raz telefon. Napisałem do córki.

– Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Ale ja chciałbym. Bardzo.

Zobaczyłem, że przeczytała. I nie odpisała. Wróciłem do domu i długo nie mogłem zasnąć. Próbowałem sobie przypomnieć, co ona lubiła jeść, kiedy była mała. Czy lubiła jajka na miękko czy twardo? Czy była bardziej fanką nutelli czy sera? W głowie miałem pustkę. Wszystko się zlało w jeden zamglony obraz dziecka, które już nie było dzieckiem. I którego nie znałem.

Czułem się winny

Wyciągnąłem z szuflady stary album. Taki jeszcze sprzed czasów telefonów i chmur. Przypominał mi, że kiedyś trzymaliśmy zdjęcia w rękach, nie na ekranach. Maja miała wtedy może cztery lata. Na jednym zdjęciu siedziała na moich barkach, miała na głowie czapkę z uszami Myszki Miki. Na drugim zjadała gofra na deptaku w Sopocie, cała w cukrze pudrze, z bananem na ustach. Na kolejnym robiła głupią minę do aparatu, pokazując język i trzymając w ręce plastikowy widelec. To wtedy lubiła gofry z bananem.

Siedziałem z tym albumem w rękach, jakby to był jakiś dowód rzeczowy w sprawie, w której próbuję się bronić. Jakby udowodnienie, że kiedyś znałem jej ulubione śniadanie, mogło coś zmienić teraz. Po południu wyszedłem. Nie chciałem siedzieć w domu, patrząc na telefon. Poszedłem do parku, gdzie kiedyś zabierałem Maję. Były tam te same ławki, ta sama karuzela. Ale dzieci już inne. Ja też inny. Usiadłem na ławce i wyjąłem notes. Zaczynałem pisać list.

„Maju, nie wiem, jak zacząć, bo nie wiem nawet, czy to przeczytasz. Ale muszę to napisać, choćby dla siebie. Choćby po to, żebyś kiedyś wiedziała, że próbowałem. Nie wiem, co lubisz na śniadanie. I boli mnie to bardziej, niż potrafię wyrazić. Nie wiem, czy nadal lubisz gofry z bananem, czy może już ich nie tkniesz. Nie wiem, czy wolisz słodkie czy słone, czy pijesz herbatę czy kawę.

Wiem za to, że przez lata byłem tylko częścią weekendu. Taką doklejoną częścią. I że to za mało, żeby być ojcem. Wiem też, że to moja wina. Bo kiedy mogłem, byłem nieobecny. Czasem zmęczony. Czasem zapatrzony w swoje sprawy. Ale pamiętam twoje pierwsze kroki. I pamiętam, jak śpiewałaś piosenkę o psie z kulawą nogą. Pamiętam, jak raz powiedziałaś, że chcesz mieć tatuaż z napisem „kocham tatę”, a ja się śmiałem i mówiłem, że tatuować to się można tylko po maturze.

Chcę cię poznać, naprawdę. Nie przez telefon. Nie przez lajki. Chcę wiedzieć, czego się boisz, co cię śmieszy, jakie piosenki lubisz, kiedy nikt nie patrzy. Jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać – nie tylko porozmawiać – to jestem. Zawsze”.

Złożyłem list i włożyłem go do koperty. Nie podpisałem go – wiedziałem, że będzie wiedziała, od kogo. Wieczorem pojechałem do Ewy. Nie otworzyła. Ale zostawiłem kopertę w skrzynce. Z napisem: „Dla Mai. Od taty”. Wsiadłem do samochodu i długo siedziałem w ciszy. Nie wiedziałem, czy list trafi do niej, czy w ogóle go przeczyta. Ale po raz pierwszy od dawna czułem, że zrobiłem coś prawdziwego.

Coś się przesunęło

Minął dzień. Potem drugi. Po tygodniu już przestałem liczyć. Każdego ranka sprawdzałem telefon, jakby miało się tam nagle pojawić coś, co wszystko zmieni. Nie pojawiało się nic. Chodziłem do pracy jak zwykle. Słuchałem tych samych podcastów w samochodzie. Przeglądałem wiadomości, zakupy robiłem z listy. Ale głową byłem gdzie indziej. Wciąż i wciąż wracałem do tego, co napisałem. Odtwarzałem w myślach każde zdanie. Raz miałem wrażenie, że było zbyt emocjonalne, raz że zbyt suche. Innego dnia w ogóle wydawało mi się, że nie powinienem go pisać. Albo że zrobiłem to za późno.

Wieczorami, kiedy zasypiałem, wracała mi scena przed oczami, jak stoi nad zlewem i je banana z gofra. Cukier puder sypał się na jej bluzkę, a ona tylko prychnęła śmiechem, że to „słodki bałagan”. Może miała wtedy sześć lat. Może siedem. Któregoś dnia wróciłem z pracy i jak zwykle, zanim zdjąłem buty, spojrzałem na ekran telefonu. Jedna nowa wiadomość. Od niej.

– Pamiętasz, jak kiedyś robiliśmy gofry z bananem?

Siedziałem na schodach w przedpokoju, trzymając telefon w dłoni. Przeczytałem to zdanie dziesięć razy. Może więcej. To nie była rozmowa. Nie było tam żadnego pytania. Nie zapraszała mnie do niczego. A jednak… napisała. Nie wiedziałem, co jej odpisać. Nie chciałem brzmieć zbyt wylewnie. Nie chciałem też robić z tego wydarzenia. Napisałem więc najprościej, jak umiałem.

– Chciałbym znowu je zrobić z Tobą. Powiesz mi, jakie teraz ci smakują?

Wysłałem wiadomość i odłożyłem telefon. Nie zaglądałem do niego przez godzinę. A potem przez drugą. Kiedy znów go wziąłem do ręki, nic się nie zmieniło. Nie było odpowiedzi. Ale coś się przesunęło. Może nie w niej. Może tylko we mnie.

Chciałem być obecny

Sobotnie poranki zawsze były ciche. Nie miałem powodu, żeby się spieszyć. Budziłem się bez budzika, wstawiałem wodę na kawę i zaglądałem do lodówki bardziej z przyzwyczajenia niż z głodu. W tę sobotę zrobiłem coś, czego nie robiłem od lat. Kupiłem gofrownicę. Nie planowałem tego. Po prostu w markecie, między działem z kawą a nabiałem, stała na półce. Z napisem „promocja”. Wziąłem ją do koszyka, nie zastanawiając się nawet, czy będę umiał z niej korzystać.

W domu wyjąłem ją z pudełka i położyłem na blacie. W kuchni zrobiło się cicho. Jakbym czegoś wyczekiwał. Może odpowiedzi. Może wiadomości. Może głosu dziecka, którego już prawie nie znałem. Telefon milczał. Nie wiedziałem, czy jeszcze do mnie napisze. Nie wiedziałem, czy kiedyś zadzwoni. Może moja wiadomość ją ucieszyła, może ją zignorowała. A może przeczytała kilka razy i nie wiedziała, co z nią zrobić, tak jak ja nie wiedziałem, co zrobić z jej jednym zdaniem.

Ale wiedziałem jedno. Nie chciałem już być tylko cieniem na ekranie, klikającym serduszka i udającym zainteresowanie. Chciałem być obecny. Chciałem naprawdę poznać moją córkę, nawet jeśli musiałbym zacząć od zera. Od śniadania. Od tego, co lubi. Od tego, czego nie mówi. Usiadłem przy stole i pomyślałem, że jeśli kiedyś zapuka do moich drzwi, zapytam:

– Zrobimy gofry?

Nie wiem, co lubisz na śniadanie, Maju. Ale mogę zrobić wszystko, żeby się dowiedzieć, jeśli tylko mi pozwolisz.

Kamil, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama