„Myśleli, że jestem szczęśliwy, bo nie usidliła mnie żadna kobieta. A ja łkałem w kącie, bo czułem się samotny”
„Kiedy Jurek cztery lata temu zdecydował się na ślub z Bożenką, zostałem na lodzie. Zacząłem spędzać czas z piwem w dłoni przed TV. A urlop? Raz wybrałem się z Romkiem, jego żoną i dzieciakami nad Bałtyk. Miałem wrażenie, że tylko zawadzam. Masakra. W następne wakacje pojechałem w pojedynkę”.

- listy do redakcji
Jestem jedynym singlem w mojej ekipie
Od czasów szkoły średniej trzymamy się w zgranej ekipie. Za młodu z kumplami byliśmy nierozłączni – zawsze razem, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Gdy zdaliśmy maturę, nie było już łatwo o regularne wizyty, choć początkowo dążyliśmy do cotygodniowych spotkań. Kiedy część naszej paczki weszła w związki małżeńskie, zdecydowaliśmy, że bez względu na przeciwności losu i inne zobowiązania będziemy się widywać każdego pierwszego piątku w miesiącu. I tak tę comiesięczną tradycję pielęgnujemy po dziś dzień. Co robimy gdy jesteśmy razem? Nic nadzwyczajnego. Jemy, gadamy o życiu i oczywiście popijamy, aż się kurzy.
Kiedyś bardzo mi to pasowało. Chwaliłem się kumplom, że mam totalną wolność, a oni związali się na stałe i mają teraz przechlapane. Jeszcze 10 czy 5 lat temu faktycznie czułem się usatysfakcjonowanym singlem. Przez wiele lat jeździłem na urlopy z Jurkiem, który jako ostatni z naszej ekipy wstąpił w związek małżeński. W tamtym okresie prezentowałem się całkiem nieźle i potrafiłem oczarować praktycznie każdą pannę, która wpadła mi w oko. Wtedy jeszcze miałem zapał, żeby dbać o kondycję – uprawiałem jogging, jeździłem na rowerze, uczęszczałem do klubu fitness.
Kiedy Jurek cztery lata temu zdecydował się na ślub z Bożenką, zostałem na lodzie. Zacząłem spędzać czas z piwem w dłoni przed TV. A urlop? Raz wybrałem się z Romkiem, jego żoną i dzieciakami nad Bałtyk. Miałem wrażenie, że tylko zawadzam. Masakra. W następne wakacje pojechałem w pojedynkę.
– Słuchajcie, mówię wam, taki wolny i przystojny facet jak ja ma na urlopie istny raj – próbowałem przekonywać ziomków, udając, że wszystko jest cacy. Ale rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Samotne przechadzki brzegiem morza, samotne piwko w knajpce.
Prawda była całkiem inna
Parę lat temu w firmie prezes dał mi do zrozumienia, że skoro jestem singlem, to urlop powinienem brać poza sezonem letnim.
– Słuchaj stary, jak pojedziesz w inne miesiące, to sporo zaoszczędzisz. Zamiast kisić się gdzieś nad morzem w Polsce, możesz wybrać się tam, gdzie rosną palmy. To ma same zalety – namawiał szef.
Przytaknąłem. Zdjęcia w folderach biur podróży były oszałamiające. Bezchmurne niebo, upał i laseczki w skąpych strojach kąpielowych. A ceny faktycznie całkiem ok. Nawet miałem do siebie pretensje, że sam na to wcześniej nie wpadłem.
Siedmiodniowy wypoczynek w cudownym ośrodku z zapierającym dech w piersiach widokiem na lazurową toń wody wcale nie był droższy od noclegu w nadmorskiej kwaterze w niewielkiej miejscowości nad Bałtykiem! Kiedy dotarłem do celu, przekonałem się, że budynek przeszedł remont tylko od frontu (czyli akurat tej części, która znalazła się na folderach reklamowych). Od strony, gdzie byłem zakwaterowany, wciąż trwały prace budowlane. Codziennie bladym świtem, około godziny 6 rano, budziły mnie odgłosy pracujących maszyn i niewiarygodny hałas.
Z niektórych okien w budynku dało się co prawda dostrzec morze (choć akurat nie z tych, które miałem w swoim pokoju), ale żeby dostać się nad wodę, konieczne było przejście przez ruchliwą czteropasmówkę. Ulica była odgrodzona od chodnika sporym, betonowym ogrodzeniem, więc nie dało rady przebiec na drugą stronę. Najbliższe przejście znajdowało się dopiero jakiś kilometr od miejsca, w którym mieszkałem.
Fakt, nad morzem kręciło się sporo ślicznych lasek w skąpych strojach kąpielowych. Problem w tym, że żadna nawet nie spojrzała w stronę faceta po czterdziestce, lekko przy kości, który przyjechał znad Wisły... Całe szczęście, że udało mi się poznać sympatyczną Niemkę, która była trochę starsza ode mnie. Miała na imię Anke. Z początku mieliśmy problemy z komunikacją, bo mówiliśmy w innych językach. Sytuacja zmieniła się, gdy wypiłem parę drinków, za które ona zapłaciła. Wtedy znaleźliśmy coś, co mogliśmy robić wspólnie, pomimo bariery językowej. Od tamtej pory, aż do momentu mojego wyjazdu, nie rozstawaliśmy się na ani jedną noc.
Kolejne wczasy spędziłem w Grecji. Wakacje kosztowały mnie więcej niż poprzednie – liczyłem, że wreszcie znajdę się w prawdziwym raju. Gdzie tam! Mój niewielki hotel stał wciśnięty pomiędzy dwoma ekskluzywnymi kompleksami wypoczynkowymi. Śliczne panie mogłem obserwować jedynie zza ogrodzenia. W tym roku na zaśmieconym kąpielisku kręciło się mnóstwo Angielek, ich wrzeszczących pociech i facetów po czterdziestce z krajów postsowieckich. Łącznie ze mną. Śmiertelnie się wynudziłem. Doszedłem do wniosku, że następne wakacje chyba lepiej będzie spędzić na działce rodziców.
A ja czym miałem się chwalić?
Jurek wyszedł z inicjatywą, żeby następny zlot ekipy zorganizować w jego domu, na grillowaniu. Ma fajny domek w zabudowie szeregowej z całkiem dużym podwórkiem z tyłu. Rzuciliśmy kiełbaski na ruszt i odkręciliśmy zimne browarki. Kumple pozdejmowali t-shirty i dali swoim bladym bebechom poopalać się trochę na słoneczku.
– Siemka, sąsiad, niezły wypoczynek – zakrzyknął zza ogrodzenia niski, starszy pan. Jerzy zbliżył się, aby się przywitać. Byłem na tyle blisko, że przypadkiem usłyszałem ich pogawędkę.
– Wpadnijcie do nas, mięska wystarczy dla każdego – rzucił propozycję Jurek.
– Wielkie dzięki, ale może następnym razem. Razem z Halszką wybieramy się w góry, pojeździć na rowerach. Na całe dwa dni.
– Weekendowa eskapada tylko dla zakochanych? Ha ha – roześmiał się Jurek.
– E tam, nic z tych rzeczy. Jedziemy całą grupą. Odkąd dzieci wyprowadziły się z domu, czasem w soboty i niedziele z Halszką nie bardzo wiemy, co ze sobą zrobić. Pewnego razu w markecie wpadła mi w oko broszura. Klub Szwendaczek organizował różne wypady. Marsze, rajdy rowerowe, kajakowe. Wybraliśmy się z ciekawości i było naprawdę rewelacyjnie. Sympatyczni uczestnicy, cudowne krajobrazy. Od tamtej pory jeździmy z nimi, kiedy tylko mamy okazję.
Chciałem znaleźć coś dla siebie
Kiedy w sobotę obolały wróciłem do domu, przyszła mi na myśl ta podsłuchana rozmowa. Szwendaczek. Wpisałem to w Google. „Nie siedź w chałupie. Chodź się z nami poszwendać!" – to było hasło przewodnie tego klubu.
Zacząłem przeglądać fotki… Cała masa roześmianych osób w różnym wieku. Na szczycie Śnieżki. W kajakach na Czarnej Hańczy. W ruinach zamczyska w Chęcinach… Kliknąłem w dział: „Tygodniowe wypady”. W terminie, w którym miałem zaplanowane wolne, klub organizował wyjazd pod hasłem: „Poznaj urokliwą Istrię z perspektywy roweru”. Organizatorzy gwarantowali transport, spanie na kempingach, wyżerkę i rowery na miejscu. A to wszystko nie drożej niż tydzień w hotelu w Egipcie.
Przez bite dwa tygodnie zastanawiałem się nad wycieczką do Istrii na rowerze. Kiedy prawie podjąłem decyzję, że może warto zaryzykować, dopadały mnie rozterki. Nie podołam, poprzedni raz pedałowałem jakieś pięć lat temu. A cała moja sprawność fizyczna sprowadza się do przechadzki do osiedlowego sklepiku. Aż wreszcie powiedziałem „tak”.
– Akurat mamy dwa wolne miejsca od wczoraj. Serdecznie zapraszamy! – dama po drugiej stronie słuchawki aż kipiała pozytywną energią.
W trakcie weekendu zszedłem do piwnicy i udało mi się znaleźć rower. Niezły góral, tyle że trochę zaniedbany. Oczyściłem go, naoliwiłem, napompowałem opony. W niedzielę ruszyłem do parku. Całe szczęście, że umiejętności jazdy rowerem się nie zapomina. Jednak kondycja zdecydowanie mnie opuściła. Po piętnastu minutach już sapałem i mięśnie mnie bolały. Złożyłem sobie obietnicę, że przed wyjazdem będę ćwiczył każdego dnia. Udało się to tylko częściowo. Na rowerze jeździłem może z sześć razy, a tu już czas się zbierać. Miałem tremę. Co, jeśli okażę się najgorszy z grupy? Wszyscy będą musieli na mnie czekać? A jak nie złapię wspólnego języka z resztą?
Wszystkie wątpliwości minęły
Muszę przyznać, że nie miałem racji, martwiąc się przed wyjazdem. Ci ludzie okazali się niesamowicie sympatyczni i pozytywnie nastawieni, bez względu na wiek czy status związku. Chyba prawie wszyscy się tam znali, bo sporo osób jeździło wcześniej na podobne wypady. Mimo to, od razu przyjęli mnie do swojej paczki, jakbym był jednym z nich. Naprawdę, dawno nie byłem w tak fajnym towarzystwie. Teraz to tylko się uśmiecham, jak sobie przypomnę, ile miałem obaw przed wyjazdem. Kompletnie niepotrzebnie się stresowałem!
Gdy wpadło mi w ucho damskie wołanie, uniosłem wzrok
– Ale ekstra, że mamy tu teraz swojego mechanika! – ucieszył się wiekowy jegomość, z którym chwilę wcześniej rozmawiałem o mojej robocie.
Zrobiło mi się trochę niezręcznie to przyznać, bo faceta wszyscy tytułowali „professore". W trakcie pogawędki wyszło na jaw, że pracował kiedyś jako belfer w liceum. I że to naprawdę sympatyczny człowiek. Potem skręciliśmy w mocno zakrapianą stronę i schlaliśmy się dokumentnie lokalnym winem. Przyznam szczerze, że z kondycją na początku były pewne problemy. Pierwszego dnia dotarłem na miejsce postoju dobre trzydzieści minut po reszcie grupy. Padłem na trawnik, łapiąc z trudem oddech, kiedy nagle usłyszałem nad głową damski głos.
– Oj, w naszym wieku to już całkiem normalne, że człowiekowi brakuje tchu. Nie ma co się tym zamartwiać!
Chciałem sprawdzić, czyj to głos, ale promienie słoneczne raziły mnie w oczy. O ile dobrze kojarzę, w naszej ekipie było raptem parę dziewczyn – dwie wyglądały na studentki, a reszta to chyba jakieś seniorki. No i teraz zgaduj zgadula, której z nich wydawało się, że jesteśmy rówieśnikami?
Z trudem dźwignąłem się do pozycji siedzącej.
– Jestem Irena – nieznajoma przedstawiła się, podając mi dłoń.
Może mi się uda?
Dokładnie się jej przyjrzałem. Należała do grupy „studentek!”. No tak, przecież w kącikach jej oczu widniały delikatne zmarszczki. Musiała mieć około czterdziestu lat. Wprowadziły mnie w błąd jej idealnie wyrzeźbiona sylwetka i młodzieżowa garderoba. Wstydząc się odrobinę, sięgnąłem po koszulę, aby zakryć nią swoje puszyste ciało.
– Irena, trochę pofolgowałem sobie ostatnio. Wierz mi, dawniej prezentowałem się o wiele lepiej. Przepraszam, że się tak tłumaczę, głupio to brzmi.
Uśmiech zagościł na jej twarzy.
– Daj spokój, nie przejmuj się tym. Posłuchaj, jeszcze dwa lata temu miałam dodatkowe dwadzieścia kilogramów. Czułam się kiepsko, po prostu. Na szczęście kumple z siłowni pomogli mi wrócić do formy. Więc uwierz, wszystko jest w twoich rękach.
Irka klepnęła mnie w ramię i dosiadła jednośladu.
– Dość już tego obijania się! W drogę! – krzyknęła.
Przy kolacji jadłem jedynie sery i jarzyny. Każda chwila jest odpowiednia, by zacząć pracę nad sobą. Na nocleg stawaliśmy z reguły na polach kempingowych nieopodal plaży, a ja dzień w dzień pływałem ponad czterdzieści minut. Być może sam siebie okłamuję, ale jestem przekonany, że wchodząc na pokład samolotu w drodze do domu, ważyłem już kilka kilogramów mniej.
– No to jak? Za dwa tygodnie spotykamy się na spływie kajakowym, zgoda? Rafał, dasz radę z nami pojechać? – Irena zagadnęła na do widzenia. Odpowiedziałem, że zrobię co w mojej mocy. I że na jesienną wyprawę w Bieszczady na sto procent się wybiorę.
Kiedy wróciłem do mieszkania, wyczyściłem lodówkę do zera. Koniec z odgrzewanymi pizzami. Od następnego dnia stawiam tylko na zdrową dietę i ćwiczenia. Jesienią Irena i reszta ekipy będą się musieli nieźle namęczyć, żeby dotrzymać mi kroku!
Rafał, 43 lata