Reklama

Około piątej nad ranem zadzwonił telefon. Waldek mruknął coś niezrozumiałego i przewrócił się na drugi bok niczym stary kocur. Domyślił się, że to ojciec. Mój ojciec oczywiście, jego już dawno nie żyje, mąż nie doczekał starości swoich rodziców. W pewnym sensie – szczęśliwiec. Trudno mu zrozumieć, co przeżywam, a ja, po kilku ostrych wymianach zdań na ten temat, przestałam nawet próbować mu tłumaczyć, jakie to ciężkie.

Reklama

Jakim cierpieniem jest patrzeć na powolne niedołężnienie ludzi, na których niegdyś tak bezgranicznie polegaliśmy. I nagle – pstryk, okazują się bardziej dziecinni, niż my byliśmy jako dzieci. Choroba mamy była fizyczna, psychicznie trzymała się nieźle prawie do końca. Była taka dzielna w dużej mierze dzięki temu, że był przy niej tata.

W swoich męskich dłoniach dzierżył cugle mocno, pomógł przejść przez cały ten koszmar również mnie. Był opanowany i trzeźwo myślący. Ale dwa lata po śmierci mamy zaczął zachowywać się całkiem inaczej. W pewnym momencie połapałam się, że już nie mogę mu ufać.

„Znowu było włamanie”

Oszukuje mnie w każdej możliwej sprawie. Począwszy od tych najbardziej prozaicznych. Pytany o to, jak daje sobie radę, nieodmiennie odpowiada: świetnie.

– Może przyjdziesz do nas na obiad? – pytam czasem.

Zobacz także

Tata robi wtedy minę człowieka śmiertelnie znudzonego okazywaną mu troską, szczególnie gdy dotyczy ona spraw tak trywialnych jak jedzenie.

– To ja sam żarcia sobie nie ugotuję? Ha, ha! Robię to lepiej niż ty, Mela, bez obrazy. Sama uwielbiałaś zawsze moje słynne zupy. Że nie wspomnę o sałatce buraczkowej, kartoflanej. Ty mnie, mistrzowi kuchni, będziesz jeść dawała?

Kiedyś może i gotował, ale teraz tata musiał jeść bardzo mało, bo wychudł i zmizerniał, a jego pomarszczona twarz, niegdyś taka rumiana i czerstwa, przybrała brzydki szarawy odcień. Gdy wpadłam kiedyś do niego bez zapowiedzi i niby przypadkiem otworzyłam lodówkę – była prawie pusta, nie licząc jakichś smętnych resztek. Innym razem dowiedziałam się, że nie płaci już za telewizję i w ogóle jej nie ogląda.

Co robi całymi dniami sam? Nie korzysta przecież z internetu, nie ma komputera ani smartfonu. Postanowiłam poświęcać mu więcej czasu, odwiedzać, wyciągać na spacer albo wspólne zakupy. Że niby sama nie znoszę ich robić, mógłby mi pomóc czasem. Wymyślam najróżniejsze podstępy, żeby być bliżej niego. I żeby jakoś go kontrolować i wyręczać, ile się da.

Nie chcę na przykład, by prowadził samochód. Tylko raz się z nim zabrałam i powiedziałam sobie: nigdy więcej. Najchętniej odebrałabym mu tę śmiercionośną kupę stali, ale już widzę jego minę… Dlatego podjęłam się jechać z nim na pogrzeb kuzyna. To tego właśnie ranka tata zadzwonił o piątej, mimo że byliśmy umówieni na siódmą. W jego głosie wyczułam silne zdenerwowanie.

– Nie przyjeżdżaj, Mela, nie mogę z tobą jechać. Znowu było włamanie.

Znowu. Tak, raz już to przeżyłam, kilka tygodni wcześniej. Zamaskowani sprawcy wkroczyli do mieszkania taty w środku nocy, wybebeszyli szuflady, szafy. Tak mi to w każdym razie opowiedział przez telefon.

– Bałem się ruszyć – relacjonował zdenerwowanym głosem, a ja mało nie zeszłam na serce. – Leżałem cichutko i udawałem, że śpię. Nawet oddychałem równo na wszelki wypadek. I nie otwierałem oczu.

– Dobrze zrobiłeś, tato.

– No pewnie, zaraz po ich wyjściu zadzwoniłem na policję, byli tu, spisali raport.

– Ja też zaraz przyjeżdżam.

– Nie, ty nie przyjeżdżaj, Mela, po co? Policja wystarczy. Wszystko już w porządku.

Kiedy jednak nie posłuchałam go i cała roztrzęsiona przyjechałam zobaczyć to pobojowisko (trochę czasu minęło, to fakt, nim zdołałam dotrzeć), okazało się, że żadnego pobojowiska nie ma. Wszystko wyglądało jak zwykle: drzwi i zamek całe, okna zamknięte, brak jakichkolwiek śladów włamania i przeszukiwania. Byłam tam zaledwie kilka dni wcześniej i zapamiętałam sposób ułożenia różnych rzeczy. Mam dobrą pamięć wzrokową.

– Tato, czy jesteś pewien, że tu ktoś był?

– Ktoś był i policja, nie jestem wariatem.

– Ale… Zobacz, nic nie jest wybebeszone, taki porządek tu panuje.

– Bo posprzątałem, co myślisz, że miałem patrzeć dalej na ten bałagan?

– Tak szybko posprzątałeś?

– Jasne!

– No dobrze, a co zginęło?

– Nie wiem.

– Jak to nie wiesz?

– No, nie wiem.

– Przecież mówiłeś, że wszystko rozkradzione. To znaczy co?

Zrobił bezradną minę. Po kwadransie rozmowy przyznał, że może rzeczywiście mu się to wszystko zdawało. Może przyśniło? Zaparzyłam mu ziół na uspokojenie i wpakowałam z powrotem do łóżka, a sama pojechałam na najbliższy posterunek. Okazało się, że tata był tam, zgłosił włamanie i napad. Przyjechał patrol, zobaczyli to, co ja. Po podobnej jak ze mną dyskusji tata oświadczył, że jednak nie zgłosi formalnie zdarzenia. Przyznał, że wszystko się chyba odbyło w jego wyobraźni. A jednak później zadzwonił do mnie, powtórzył bzdury.

– Tatusiowi odbija – skwitował Waldek. – Ale nie możesz się tym aż tak przejmować. W końcu nic się nikomu nie stało poza tym, że miałaś wczesną pobudkę.

– Dzięki, mężu, bardzo jesteś pomocny.

– Mam rwać włosy z głowy? Ty wiesz, ilu żyje na świecie sfiksowanych staruszków?

Dlatego ten drugi nocny telefon przyjęłam już znacznie spokojniej.

– Tato, jesteś pewien, że cię naprawdę napadnięto? – zapytałam.

– Tak jak jestem pewien swojego imienia – Wiktor. Zgadza się? Nie masz pojęcia, jakie to było straszne. Tym razem otworzyłem oczy i patrzyłem na tego włamywacza, jak chcesz, mogę go opisać!

– Był tylko jeden?

– Tak, w czarnej kominiarce i w ogóle na czarno. Taki dobrze zbudowany i wysoki jak nasz Leszek.

Leszek to mój młodszy brat. Kawał sobka i egoisty, ojciec w ogóle go nie interesuje, ja też mam z nim rzadki kontakt.

Wymyśliłam, że muszę spotkać się z bratem. Może on coś poradzi

– No dobrze, to wezwij policję.

– I co, znowu mi nie uwierzą. Ale ty mi wierzysz, prawda? Nie uważasz za wariata?

– Słuchaj, jeśli zostawisz wszystko tak jak jest, i policjanci zobaczą ślady włamania, to ci uwierzą. Ale jeśli takich śladów znowu nie ma…

– I tak zgłoszenie nic nie da. Już zacząłem sprzątać, mam ich w d…

– Tato… Daj spokój, jedźmy na ten pogrzeb, tak jak się umawialiśmy.

– Nie mogę. Muszę poukładać ten bałagan, uporządkować wszystko, poza tym ty wiesz, jaki ja jestem zdenerwowany! Cały się trzęsę, nigdzie nie jadę. Nie ma mowy.

Nie uwierzyłam mu, oczywiście. Nawet nie spytałam, czy nie boi się następnych nocy, kolejnych „włamań” i „napadów”, dobrze zbudowanych ludzi w czarnych kominiarkach i „w ogóle na czarno”. Myślałam tylko – jak żyć z tym wszystkim? Gdy telefony zaczną dzwonić co noc? Gdy zacznie się bać, świrować? Czy już powinnam szukać dla taty jakiegoś przyjemnego zakładu? Bo przecież Waldek nie będzie chciał mieszkać z nim pod jednym dachem, co do tego nie miałam wątpliwości. I jak tata to przyjmie?

Przecież w życiu się nie zgodzi na żaden dom starców, jakkolwiek by ten przybytek nazwać. W swoim mniemaniu jest absolutnie zdrowy na ciele i umyśle, samowystarczalny, samodzielny, niezależny… Może Leszek by z nim porozmawiał, zawsze to facet.

To wtedy właśnie, jadąc na pogrzeb (bo w końcu wybrałam się sama), i na spokojnie analizując sytuację, wymyśliłam, że muszę spotkać się z bratem. Pal sześć różne animozje… Leszek jest o siedem lat ode mnie młodszym życiowym nieudacznikiem, choć skądinąd też niezłym cwaniakiem. W szkole nie lubił się uczyć, a potem nie lubił pracować.

Co jakiś czas dowiadywałam się – od mamy, rzecz jasna, ta darzyła go zawsze bezwarunkowym matczynym uczuciem – o jego kolejnych genialnych pomysłach na życie, czyli „jak zarobić, żeby się nie narobić”. Najpierw był handel na bazarze, potem jakieś interesy z Chińczykami, później zajął się pośrednictwem w sprzedaży mieszkań. Z reguły wszystko źle się kończyło, bo brakowało mu konsekwencji, wytrwałości, pogrążało go zwykłe lenistwo. Wiem, co mówię, z rodzinnego domu pamiętam, że wszystko musiałam robić za niego. Dlatego tak go nie lubiłam. Tata uparcie próbował go wychować, co kończyło się awanturami z wiecznie przebaczającą mamą. Ot, życie.

Ostatni raz widziałam go na pogrzebie mamy, wraz z jej odejściem przestał w ogóle interesować się rodziną. Czas najwyższy się zainteresować – pomyślałam mściwie. Zadzwonię do niego i przedstawię mu sytuację. Niech coś zadziała. Może jego związek z ojcem nie jest sielankowy, ale w końcu – który jest? Z tego, co zauważyłam, ojcowie zwykle nie dogadują się z synami. Co nie znaczy, że nie warto spróbować. Że nie należy.
Od razu zadzwoniłam, z komórki.

– Słuchaj, Leszek, z ojcem dzieją się dziwne rzeczy, musimy o tym pogadać.

– O, siostrzyczka się odezwała, to na pewno musi być jakaś potrzeba.

– No, ty na pewno nie masz żadnej…

– Nie mam, racja.

– Chodzi o ojca, Leszek. Jedynie i wyłącznie o ojca, naszego wspólnego, pragnę ci delikatnie przypomnieć.

– Co jest?

– Rozmowa nie na telefon. Umówmy się. Mogę do ciebie wpaść?

– Skoro musisz.

Przełknęłam. Zresztą, na wiele nie liczyłam. Właściwie sama nie wiem, na co. Ale gdy raz zaczęłam, nie mogłam już odgonić myśli na jego temat. Ciekawa byłam, jak teraz żyje, gdy synowie poszli w świat, a żona wraz z nimi (choć niedosłownie z nimi).

Zjawiłam się u niego kilka dni później. Zaczęliśmy naszą gadkę całkiem pokojowo i bez złośliwości. Opowiedziałam mu o „napadach” na ojca, słuchał z ironicznym uśmiechem.

– Zawsze był trochę walnięty.

– Nie przesadzaj, to, że nie mogłeś się z nim dogadać, nie znaczy od razu…

– Znaczy, ale co ty o tym wiesz, słynna córeczko tatusia.

– Nie jestem i nigdy nie byłam…

– Byłaś. A teraz strach cię obleciał. Bo już nie widzisz samych wyłącznie korzyści z tego układu rodzinnego.

– Jakich korzyści?

– Sama najlepiej wiesz, wszystko zawsze było dla ciebie, córuchny stulecia, najwspanialszej na świecie. To ty spijałaś śmietankę, ty wszystko dostawałaś.

– Powiedz konkretnie, o co ci chodzi, bo ja naprawdę nie wiem. Co takiego dostałam?

Poczułam złość, serce zaczęło tłuc się we mnie jak jakiś przerażony ptak.

– Sorry, nie mogę słuchać twojego bełkotu, Leszek. Mogę skorzystać z łazienki?

– Jak musisz.

Czekając, aż się trochę uspokoję, przysiadłam na brzegu wanny. Tępo wpatrywałam się w resztki z tego, co zostało po łazience bratowej – niemal opróżnione butelki perfum na półce, stare kosmetyki. Nie wyrzucił tego. Czekał, że może do niego wróci? Ale, ale, skoro tak, może w którejś z szafek jest coś na uspokojenie, Magda zawsze trzymała w łazience tony wszelkich tabletek… A uspokajać musiała się chyba dość często.

Po cichutku, by Leszek nie dosłyszał z pokoju, otworzyłam jedną szafkę, drugą. Wyglądało na to, że akurat lekarstwa zabrała ze sobą. Nawet nie zastanowiłam się nad tym, co robię, otwierałam kolejne drzwiczki, kolejne szuflady. I nagle…

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom

Ta złota figurka przedstawiająca aniołka stała w salonie rodziców od zawsze. Mama odziedziczyła ją po dziadkach. Byłam pewna, na sto procent pewna, że widziałam ją w ich domu jeszcze całkiem niedawno. Nawet gdyby ojciec dał ją Leszkowi – ale jak? Kiedy? – to dlaczego ten trzymałby ją w łazienkowej szafce, w kartonowym pudełku, z którego wystawała?

Delikatnie, po cichutku wyjęłam pudełko. W środku było jeszcze kilka innych złotych drobiazgów – stare spinki do mankietów, jakieś monety, pierścionki, nie wiem, przestałam widzieć na oczy. Poczułam, że już chyba naprawdę po mnie. Pora umierać. Przestałam szukać tabletek i czegokolwiek. Na ramieniu siadł mi strach. Czy ojciec naprawdę nie dostrzegł straty? Niemożliwe. Aniołek był talizmanem.

Mama zwykła powtarzać, że przynosi jej szczęście, a po śmierci mamy tata traktował go jak najdroższą pamiątkę, na równi z obrączką ślubną. Pozostałe drobiazgi Leszek musiał wyciągnąć z jakiejś szuflady. Albo wielu szuflad. Za pierwszym razem czy za drugim? Gdy tata odważył się otworzyć oczy i zobaczył włamywacza? Rozpoznał go? Czy dlatego nie chciał zgłosić napaści na policję?

Nie byłam w stanie logicznie myśleć, jedyne, co przewiercało mi czaszkę, to pragnienie, by wyjść z tego domu możliwie najszybciej. I bezpiecznie.
Udało się, brat chyba nie słyszał mojej szamotaniny. Pudełko oczywiście zostawiłam tam, gdzie je znalazłam, za bardzo się bałam. A teraz zastanawiam się, co dalej. Czy mam na Leszka donieść, skoro z pewnością lepiej już ukrył swoje zdobycze, więc jaki będę miała dowód? Czy mam porozmawiać o tym z tatą, z mężem? Z nim?

Reklama

Nie mam też pewności, czy Leszek zorientował się, że wiem. Bo jeśli tak, czy mogę czuć się bezpieczna? A jeśli nie – czy bezpieczny jest ojciec? Tyle pytań kotłuje się w mojej biednej głowie. Wydaje mi się, że tacie faktycznie przyśniła się pierwsza napaść, a mój brat jakoś się o tym dowiedział. Może akurat zadzwonił? Może rozmawiał z Leszkiem? I postanowił wykorzystać rojenia staruszka, słusznie licząc na to, że nikt mu już nie uwierzy…
Słowo daję, chyba wolałabym tego już nie dożyć. Co za koszmarna sytuacja.

Reklama
Reklama
Reklama