Reklama

Codzienność w moim domu od lat przypominała zapętlony film, gdzie przewidywalność była naszą najbliższą towarzyszką. Z Arturem przeszliśmy długą drogę – 25 lat małżeństwa pełnego wyzwań, ale i wielu pięknych chwil. Jednak teraz, kiedy nasze dzieci zaczęły swoje życie na własną rękę, zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi tego, co było na początku – spontaniczności, radości z drobnych gestów, rozmów do późna w nocy.

Reklama

– Mamo, wiem, że sobie poradzisz – powiedział Piotr, pakując ostatnie pudełko. – Zasługujesz na szczęście, wiesz?

– Wiem, synku, dziękuję – odpowiedziałam z uśmiechem, choć w środku czułam się, jakbym właśnie straciła część siebie.

Artur stał w drzwiach, obserwując nas, bardziej zajęty logistyką przeprowadzki niż samym pożegnaniem. Patrząc na niego, czułam nieopisaną pustkę, której do tej pory nie chciałam zauważyć.

Byliśmy dla siebie jak lokatorzy

Poranek zaczyna się jak każdy inny. To była nasza 25. rocznica ślubu, ale żadne z nas nie miało ochoty jej obchodzić. Zimne promienie słońca wpadają przez zasłony, a ja przygotowuję śniadanie. Artur siedzi naprzeciwko mnie, milcząc i przeglądając gazetę. Niezręczna cisza wypełnia pokój, a ja desperacko pragnę ją przerwać.

Masz jakieś plany na dzisiaj? – pytam, próbując nawiązać rozmowę.

– Chyba zajmę się garażem – odpowiada, nie podnosząc wzroku znad strony z finansami.

Kiedyś mogliśmy rozmawiać godzinami. Teraz każde słowo wydaje się wymuszone, a rozmowy sprowadzają się do wymiany podstawowych informacji. Widzę, jak nasze wspólne chwile przelatują mi przed oczami, chwile, które były pełne śmiechu i spontanicznych decyzji.

– Pamiętasz, jak kiedyś pojechaliśmy spontanicznie nad morze? – próbuję ożywić wspomnienia.

Mąż podnosi wzrok, jakby próbując sobie przypomnieć, ale po chwili wraca do swojej gazety.

– Tak, to były inne czasy – mówi bez wyrazu.

Zamieram, zdając sobie sprawę, że to już nie wróci. Nasze życie stało się szeregiem obowiązków, a ja zaczynam się zastanawiać, czy jeszcze nas coś łączy, poza wspólną historią i dziećmi.

Córka nie miała dla mnie czasu

Po tym, jak Piotr się wyprowadził, poczułam, jakby nagle ktoś wyrwał część mojego serca. Dzieci były centrum mojego świata, a teraz, gdy oboje wyruszyli w swoje własne podróże, moje życie straciło sens. Zastanawiam się, co tak naprawdę trzyma mnie w związku z Arturem.

Decyduję się zadzwonić do Zosi, mojej córki, która mieszka daleko. Chcę z nią porozmawiać, podzielić się tym, co leży mi na sercu.

– Cześć, mamo! – Zosia odbiera z entuzjazmem w głosie. – Co u ciebie?

– Cześć, kochanie – odpowiadam, starając się ukryć drżenie w głosie. – Chciałam z tobą o czymś porozmawiać...

Wiesz, mamo, jestem teraz w pracy. Czy możemy porozmawiać później? Obiecuję, że oddzwonię – mówi pospiesznie.

– Oczywiście, rozumiem – mówię, próbując się uśmiechnąć, chociaż ona tego nie widzi.

Rozłączam się, czując się jeszcze bardziej osamotniona. Nawet moje dzieci, które zawsze były moim wsparciem, mają teraz swoje życie. Zosia pewnie nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję z kimś porozmawiać. Czuję, że utknęłam w miejscu, z którego nie ma łatwego wyjścia.

Mąż już zadecydował

Siedząc w salonie, bezwiednie bawię się obrączką na palcu. To drobny gest, ale jak wiele on mówi o tym, co dzieje się w moim wnętrzu. Cisza w domu staje się nie do zniesienia. Nagle słyszę, jak Artur rozmawia przez telefon w innym pokoju.

– Tak, myślałem o wyjeździe na weekend – mówi. – Potrzebuję trochę czasu dla siebie.

Słowa mrożą mi krew w żyłach. Samotny wyjazd? Dlaczego? Myśli kłębią się w mojej głowie. Czyżby nasz związek faktycznie zmierzał ku końcowi? Czuję, że nie mogę tego dłużej ignorować.

Wieczorem, kiedy Artur siada do kolacji, nie mogę już milczeć.

Słyszałam, że planujesz wyjazd – zaczynam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.

Mąż patrzy na mnie zaskoczony, ale po chwili kiwa głową.

– Tak, myślałem o tym. Potrzebuję trochę przemyśleć parę spraw.

– Czy te „sprawy” dotyczą nas? – pytam wprost, czując, jak moje serce bije mocniej.

Artur wzdycha, odkłada widelec i patrzy mi w oczy.

Myślałem o… o rozstaniu – przyznaje cicho. – O rozwodzie. Ale nie wiedziałem, jak o tym zacząć rozmowę.

W moich oczach pojawiają się łzy. Przez moment cisza jest przytłaczająca, a ja próbuję zrozumieć, co się właśnie stało.

– Też o tym myślałam – wyznaję, choć sama nie jestem pewna, czy to prawda. – Nie wiem, co dalej robić – mówię i ukrywam twarz w dłoniach.

Pogubiliśmy się po drodze

Po naszej rozmowie z Arturem moje myśli bez przerwy krążą wokół naszego związku. Jak to możliwe, że dwoje ludzi, którzy niegdyś byli dla siebie całym światem, teraz niemal nie mają sobie nic do powiedzenia? Wspomnienia przelatują mi przed oczami, jakby ktoś włączył starą taśmę filmową.

Przypominam sobie, jak trzymaliśmy się za ręce podczas pierwszych spacerów, jak nie mogliśmy przestać się śmiać z błahostek, które dziś wydają się tak odległe. Pamiętam też, jak trudne momenty, jak choroba matki Artura, zbliżyły nas do siebie, a wspólne wychowywanie dzieci stało się naszą największą dumą.

Siedząc w ciszy, zadaję sobie pytanie, co się zmieniło. Czy to była praca, obowiązki, rutyna? Czy może po prostu zapomnieliśmy o sobie nawzajem, pochłonięci życiem codziennym?

Co się z nami stało? – pytam sama siebie, chociaż znam odpowiedź. W środku czuję, że gdzieś po drodze zgubiliśmy ten ogień, który nas napędzał.

Doszłam do wniosku, że to nie tylko wina Artura. Oboje zaniedbaliśmy nasz związek, zamykając się w swoim własnym świecie. Czuję się zraniona, ale jednocześnie wiem, że musimy coś z tym zrobić. Zmiana jest nieunikniona, choć nie wiem jeszcze, jaką formę przybierze.

Podjęliśmy trudną decyzję

Po długich rozmowach i jeszcze dłuższym milczeniu postanowiliśmy z Arturem wspólnie zastanowić się nad przyszłością. Siedzimy teraz przy kuchennym stole, który widział tyle naszych chwil, i próbujemy podjąć decyzję o tym, co dalej.

A może spróbujemy terapii? – sugeruję, starając się, by mój głos brzmiał pewnie.

Artur spogląda na mnie z wahaniem, po czym odwraca wzrok.

– Myślałem o tym, ale nie wiem, czy to pomoże – odpowiada szczerze. – Może potrzebujemy trochę czasu, żeby zrozumieć, kim jesteśmy poza naszym związkiem.

Ta myśl, choć bolesna, jest mi bliska. Czasami zastanawiam się, czy kiedykolwiek mieliśmy czas, by naprawdę odkryć siebie, czy zawsze byliśmy tylko „rodzicami” lub „małżeństwem”. Decyzja o separacji, choć trudna, wydaje się być właściwa.

Spróbujmy separacji – proponuję niepewnie. – Może to pozwoli nam zrozumieć, czego naprawdę chcemy.

Artur kiwa głową, a ja widzę w jego oczach mieszankę ulgi i smutku.

– Dobrze, spróbujmy – zgadza się. – Chciałbym wiedzieć, kim jestem poza tym wszystkim.

Rozmowa kończy się bez wielkich emocji, ale z nadzieją, że może gdzieś na horyzoncie czeka na nas coś nowego. Oboje zdajemy sobie sprawę, że to nie koniec naszej historii, a jedynie początek nowego rozdziału.

Nie mam planu na przyszłość

Rozpoczęłam nowy etap w życiu, chociaż czuję się, jakbym dopiero uczyła się stawiać pierwsze kroki. Bez Artura u boku dom wydaje się większy i pusty, ale jednocześnie wypełniony nowymi możliwościami. Chociaż jest mi ciężko, zaczynam odkrywać, kim jestem, poza rolą matki i żony.

Zaczynam planować nowe aktywności, myśląc o rzeczach, które zawsze chciałam robić, ale odkładałam je na później. Kursy gotowania, weekendowe wyjazdy, spotkania z przyjaciółmi, które do tej pory były rzadkością. Mam nadzieję, że ten czas dla siebie pozwoli mi odnaleźć spokój i szczęście, którego tak bardzo pragnę.

Ale czy ja naprawdę tego właśnie chcę? Wciąż nie opuszcza mnie myśl, że nic już w życiu mnie nie czeka. Bo miałoby się stać? Może jeszcze powitam wnuki, zobaczę, jak rosną. A poza tym? Co może czekać kobietę po pięćdziesiątce? Poza planowaniem emerytury, testamentu i planowaniem własnego pogrzebu?

Patrzę przez okno, a świat wydaje się pełen złudnych obietnic. Wiem, że przyszłość jest niepewna, ale to nie znaczy, że musi być zła. Z czasem odnajdę w niej to, czego naprawdę szukam – siebie sprzed lat.

Reklama

Danuta, 50 lat

Reklama
Reklama
Reklama