Reklama

Zawsze zastanawiałam się, jak to będzie wyglądać. Czy kiedy ten moment nadejdzie, poczuję ulgę? Smutek? A może wściekłość? Przez dwadzieścia pięć lat byłam żoną Marka. Ćwierć wieku spędziłam, dzieląc z nim stół, łóżko, życie. Patrzyłam, jak buduje swoją karierę, jak zmienia się z młodego, ambitnego mężczyzny w człowieka, który wydawał się pewien, że wszystko mu się należy.

Reklama

Byliśmy małżeństwem, ale od dawna nie byliśmy już parą. Nie byliśmy kochankami, ani nawet przyjaciółmi. Więc kiedy Marek stuknął widelcem w kieliszek i powiedział to, co powiedział, nie byłam ani zaskoczona, ani wstrząśnięta. Byłam gotowa.

Nie dałam mu satysfakcji

Sala bankietowa błyszczała światłami kryształowego żyrandola, białe obrusy lśniły w blasku świec. Na środku stał tort – wielki, z figurkami przedstawiającymi idealną parę, splecioną w miłosnym uścisku. Ironia losu.

Marek podniósł kieliszek, stukając w szkło, by zwrócić na siebie uwagę gości.

– Dziękuję, że wytrzymałaś ze mną ćwierć wieku. Ale teraz chcę być wolny – powiedział, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, jakby właśnie obwieścił coś radosnego.

Przez moment trwała cisza. Ktoś chrząknął, ktoś inny nerwowo się roześmiał, sądząc, że to żart. Ale po minie Marka widać było, że mówi poważnie. Tryumfował, ale wtedy zrobiłam coś, czego się nie spodziewał. Podniosłam kieliszek i wypiłam go do dna. Odpowiedziałam szczerze:

Dzięki Bogu! Myślałam, że nigdy tego nie powiesz.

W sali zapadła jeszcze głębsza cisza.

Widziałam, jak Marek zaciska zęby. To nie tak miało wyglądać, prawda? Pewnie liczył, że zacznę płakać, że się oburzę, może nawet zrobię scenę. Ale ja nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji.

Przez lata nauczyłam się jednego: Marek nie podejmował decyzji, jeśli nie był pewien, że wyjdzie z nich zwycięsko. A tym razem coś poszło nie tak.

Wiedziałam, że to był impuls. Musiał planować to od tygodni, może miesięcy. Czekał na moment, w którym będzie mógł postawić się w roli tego, który odchodzi. Sęk w tym, że on odszedł dawno temu. I ja także.

Miałam kontrolę nad sytuacją

Paweł, jego najlepszy przyjaciel, patrzył na niego z niedowierzaniem.

– Co ty wyprawiasz? – powiedział wyraźnie zszokowany.

Matka Marka ścisnęła chusteczkę, jakby zaraz miała zemdleć. Ja spojrzałam mu prosto w oczy. Wiedziałam, że jedyną rzeczą, którą pragnął nade wszystko, była kontrola. A teraz sytuacja wymknęła mu się z rąk.

– Myślałeś, że to twój wieczór, prawda? Że mnie upokorzysz?

Uniósł brew, ale milczał.

– Nie upokarzam cię. Po prostu jestem szczery – odpowiedział w końcu, wyraźnie niezadowolony z obrotu spraw.

– Szczery? – powtórzyłam, czując, jak we mnie narasta cicha złość. – Ty? Marek, ty nawet przed sobą nie potrafisz być szczery.

Jego twarz zrobiła się czerwona. Kelnerzy zaczęli kroić tort. Odwróciłam się do gości i uniosłam kieliszek.

– Drodzy przyjaciele. Dziękuję wam za obecność. Dzisiejszy wieczór rzeczywiście jest wyjątkowy. Nie tylko świętujemy 25 lat małżeństwa, ale także jego oficjalny koniec. Nie martwcie się – to najlepsza rzecz, jaka mogła się nam przytrafić.

Podniosłam kieliszek, wypiłam łyk i wyszłam. Nie obejrzałam się ani razu.

Odeszłam dawno temu

Na parkingu powietrze było chłodne, pachniało deszczem. Przez moment wzięłam głęboki oddech, jakby chcąc zapamiętać ten moment. Wyciągnęłam telefon i wybrałam znajomy numer.

– Cześć, Tomek, właśnie stałam się wolną kobietą.

– Gdzie jesteś?

– Restauracja Panorama.

– Zaraz tam będę.

Rozłączyłam się i uśmiechnęłam pod nosem. Marek myślał, że to on odchodzi. Prawda była taka, że ja odeszłam dawno temu. Stanęłam nieopodal wejścia i czekałam.

Marek wyszedł z restauracji zaraz po mnie. Stanął na schodach i rozejrzał się, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zostało mu tylko puste miejsce przy stole, kilka pełnych kieliszków i tort, którego nikt nie miał ochoty jeść. Jego wzrok padł na mnie w tej samej chwili, w której podjechało czarne auto. Widział, jak otwierają się drzwi, jak wysiada z nich Tomek i idzie w moją stronę, pewnym, spokojnym krokiem.

– Wszystko w porządku? – zapytał cicho, kładąc dłoń na moim ramieniu.

– Tak.

W końcu wszystko naprawdę zaczynało być w porządku.

Został z niczym

Odwróciłam się i spojrzałam na Marka. Stał nieruchomo, ale widziałam, jak napinają się mięśnie jego twarzy, jak jego dłonie zaciskają się na poręczy schodów. Być może sądził, że podejdę, że będę się tłumaczyć. Może liczył na dramatyczny gest, ostatnie słowo, cokolwiek, co pozwoliłoby mu uwierzyć, że nadal ma nade mną władzę. Ale ja nie miałam mu już nic do powiedzenia.

Tomek spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał się upewnić, że nie żałuję.

– To ten moment, prawda? – zapytał.

– Jaki moment?

– Ten, w którym przestajesz oglądać się za siebie.

Uśmiechnęłam się lekko. Po raz pierwszy tego wieczoru był to uśmiech prawdziwy. Nie maska, nie mechaniczna uprzejmość, tylko proste, szczere uniesienie kącików ust.

Marek nadal patrzył. I wtedy zobaczyłam w jego oczach coś, czego się nie spodziewałam. Nie gniew, nie żal, nie oburzenie. Wreszcie do niego dotarło. Nie on zostawiał mnie. To ja zostawiłam go dawno temu.

Nie musiałam nic mówić. Nie musiałam się odwracać. Wsiadłam do samochodu, a Tomek zamknął za mną drzwi. Silnik mruknął cicho, reflektory przecięły noc, a ja zobaczyłam w lusterku wstecznym, jak Marek zostaje sam na tych schodach.

Stał tam, jakby nadal próbował pojąć, jak to się stało, że został z niczym.

Czułam się lekka

Następnego dnia wprowadziłam się do nowego mieszkania. Nie było duże, ale wystarczające. Idealne dla jednej osoby. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka, stawiając torbę na podłodze. Zdjęłam płaszcz i buty, powoli, bez pośpiechu. Każdy ruch wydawał mi się teraz ważniejszy, bardziej rzeczywisty.

Podchodząc do okna, spojrzałam na miasto. Światła samochodów, ludzie spieszący się do pracy, ktoś na balkonie obok podlewał kwiaty. Normalne życie. Życie, które na nowo musiałam zbudować.

Na stole leżała walizka, którą spakowałam jeszcze przed rocznicą. Przez całą noc nie otworzyłam jej ani razu. Usiadłam na kanapie i wsunęłam stopy pod siebie. Nie włączyłam telewizora, nie sięgnęłam po telefon. Po prostu siedziałam w ciszy, pozwalając sobie na ten moment.

Czy powinnam czuć radość? A może pustkę? Nie czułam ani jednego, ani drugiego. Czułam lekkość i przestrzeń. Jakby całe moje życie przez lata było wypełnione czymś, co mnie przytłaczało, a teraz nagle miałam więcej powietrza, więcej miejsca na coś nowego.

Tomek to ktoś, kogo znałam od dawna, jeszcze sprzed małżeństwa z Markiem. Kiedyś byliśmy bliskimi znajomymi, ale nasze drogi się rozeszły. Przez lata mieliśmy sporadyczny kontakt – czasem telefon, czasem przypadkowe spotkanie w mieście. Zawsze potrafił mnie wysłuchać, a jego obecność była jak cicha przystań, w której nie musiałam niczego udawać.

Nie był powodem mojego rozstania z Markiem. Decyzję o odejściu podjęłam dużo wcześniej, choć długo się z nią oswajałam. Ale Tomek pojawił się w odpowiednim momencie – wtedy, gdy byłam już gotowa zamknąć tamten rozdział. Nie wiem jeszcze, co będzie dalej, nie wybiegam w przyszłość. Wiem tylko, że przy nim czuję się swobodnie. I to mi wystarcza. Na razie.

Reklama

Iwona, 48 lat

Reklama
Reklama
Reklama