Reklama

Zbliżały się pięćdziesiąte urodziny mojego męża. Postanowiłam zorganizować przyjęcie niespodziankę. Może to było naiwne, ale wierzyłam, że jeszcze potrafię go wzruszyć i przypomnę mu, kim kiedyś dla siebie byliśmy.

Reklama

Miało być wspaniale

Zebrałam nasze zdjęcia, drobiazgi, pamiątki – wszystko, co przypominało nasze wspólne życie. Stworzyłam ręcznie pudełko wspomnień, w którym ukryłam bilet z kina z naszej pierwszej randki, muszelkę z plaży w Łebie z pierwszych wspólnych wakacji i zasuszoną różę z naszej rocznicy. Każdy przedmiot był kawałkiem serca, które – choć poranione – wciąż biło dla niego.

Zaprosiłam rodzinę, przyjaciół, zadbałam o jedzenie, muzykę, nawet o tort z jego ulubioną masą krówkową. A jednak, im bliżej było dnia urodzin, tym mocniej ściskało mnie w gardle. Bo tak naprawdę nie robiłam tego tylko dla niego, ale żeby udowodnić samej sobie, że nasza miłość jeszcze gdzieś tam była. Że nie wszystko się rozpadło.

Z Wojtkiem od miesięcy żyliśmy jak obcy. Dzieliliśmy łóżko, ale nie dzieliliśmy już życia. On znikał w pracy, wieczorami siedział cicho, patrząc w telefon albo telewizor. Nie pytał, jak się czuję, nie dotykał mnie. Milczenie rozgościło się między nami jak zimno, które wkrada się do domu przez niedomknięte okno.

Kiedy powiedziałam o planie Joannie, mojej przyjaciółce, tylko pokiwała głową.

– Jeśli to twoja ostatnia próba, zrób ją porządnie – poradziła.

Zrobiłam. W dzień przyjęcia założyłam czerwoną sukienkę, tę, którą kiedyś uwielbiał. Pomalowałam usta szminką, którą nazywał „moją bronią”. Patrzyłam na siebie w lustrze i nie poznawałam tej kobiety. Ale ona istniała. Pragnęła, tęskniła, wierzyła.

Wszystko zaplanowałam

W domu już od rana panował gwar. Rozstawiałam szklanki, kroiłam ciasto w kuchni, a z głośników cicho sączyła się muzyka, którą Wojtek lubił jeszcze wtedy, gdy tańczyliśmy razem w salonie w piżamach.

Goście zaczęli się schodzić po siedemnastej. Krysia przywiozła sałatkę, Bartek i Ala przynieśli balony i śmiali się, że wyglądam jak bohaterka starego filmu. Uśmiechałam się i kiwałam głową, choć ręce mi się trzęsły, a serce waliło jak przed maturą.

Wojtek przyszedł z pracy punktualnie, jakby wyczuwał, że coś się dzieje. Kiedy zgasły światła i zapanowała cisza, w progu wybuchło gromkie „Sto lat!”. Patrzył na nas z niedowierzaniem, może nawet ze wzruszeniem, choć trudno było to jednoznacznie odczytać. Objął mnie ramieniem, pocałował w policzek i podziękował.

Podano kolację, pojawiły się toasty. Wszyscy żartowali, śmiali się, wspominali. Wojtek rozmawiał z bratem, coś tam tłumaczył kuzynowi, śmiał się głośno. Stałam obok i czekałam na moment, kiedy podaruję mu prezent.

Było uroczyście

Kiedy nadszedł ten moment, poprosiłam o chwilę ciszy. Podeszłam do Wojtka i wręczyłam mu pudełko owinięte w szary papier, przewiązane cienkim sznurkiem.

– To nie jest coś nowego. To wszystko, co już mamy – powiedziałam cicho. – Nasze chwile, te, które się nie zatarły.

Wojtek otworzył pudełko, wyjął pierwszą karteczkę, potem zdjęcie znad morza i bilet do kina. Przez moment nic nie mówił, tylko patrzył, po kolei na każdą rzecz. W oczach zaszkliły mu się łzy. Przez ułamek sekundy był znowu tamtym chłopakiem, który łapał mnie za rękę na przystanku i mówił, że nie chce nigdzie iść beze mnie.

– Dziękuję – wyszeptał i pocałował mnie w czoło.

Goście bili brawo, ktoś zaklaskał głośniej, ktoś inny zawołał, że teraz Wojtek musi odtańczyć walca z żoną.

I wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Zatrzymałam się w pół kroku. Wojtek podszedł do drzwi i otworzył. Stała tam młoda kobieta, może trzydzieści lat, długie włosy, jasna kurtka. Nie powiedziała ani słowa. Wręczyła mu kopertę i odeszła.

Zaskoczyła wszystkich

Zapanowała cisza. Wojtek spojrzał na kopertę, potem na mnie, ale już wiedziałam, że coś jest nie tak. Otworzył ją powoli. Wyjął test ciążowy i małą karteczkę. Przeczytał. Przez chwilę patrzył w jeden punkt, a potem czas się zatrzymał.

– Wojtek… co to ma być? – zapytałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi.

Goście znieruchomieli. Nikt nie powiedział ani słowa. Stałam, patrząc na męża, który wciąż trzymał test i kartkę, na której widniał tylko napis: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”. Podeszłam do niego i wyrwałam mu kopertę z ręki. Nawet się nie bronił. Zerknęłam na test, na kartkę, na jego twarz i poczułam, że nogi zaczynają mi drżeć.

– Zdradziłeś mnie? Masz z nią dziecko?! – krzyknęłam tak, że echo poniosło moje słowa aż na klatkę schodową.

– Natalia, to nie tak… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.

– To dokładnie tak! – przerwałam, wskazując na test. – Ona była tu, w naszym domu, w twoje urodziny, które ja przygotowałam!

Goście siedzieli bez ruchu. Niektórzy spuszczali wzrok, inni zerkali ukradkiem, szukając drzwi.

– Jak mogłeś?! – wrzasnęłam. – Kiedy? Ile to trwa? Kiedy ja siedziałam tu sama, kiedy zbierałam twoje rzeczy z fotela, gotowałam twoje zupy, czekałam aż wrócisz, ty… ty…

Nie dokończyłam. Wzięłam pierwszy talerz, który był pod ręką, i cisnęłam nim o ścianę. Z hukiem rozpadł się na kawałki. Ktoś krzyknął. Ktoś próbował mnie uspokoić.

Byłam wściekła

– Nie dotykajcie mnie! – wycedziłam, łapiąc kolejny talerz.

Wojtek zrobił krok w moją stronę, ale cofnęłam się.

– Nie waż się – wysyczałam.

Czułam, że zaraz przestanę oddychać. Powietrze było ciężkie jak ołów. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale zacisnęłam pięści. Mąż stał przede mną, jakby nie wiedział, co się dzieje. Patrzyłam na niego i próbowałam zrozumieć, co się z nim stało. A może to ja byłam ślepa przez te wszystkie lata?

– Natalia… ja nie chciałem, żeby to tak wyszło. Nie planowałem tego – zaczął znów, głosem ledwo słyszalnym.

– A co planowałeś? Że będziesz mieć rodzinę tu i tam? Że ja ci będę piec torty, a ona rodzić dzieci? – zapytałam, czując, jak łzy wypełniają mi oczy. – Jesteś tchórzem, Wojtek. Najgorszym z możliwych.

Nikt się nie ruszał. Stałam pośród gości, którzy przed chwilą śmiali się przy stole. Teraz wszyscy milczeli i czekali, aż to się skończy. W jednej chwili wskazałam ręką na drzwi.

– Wynocha – powiedziałam zimno.

Wszystko się skończyło

Wojtek stał, jakby nie wiedział, co robić. Nikt mu nie pomógł. Goście patrzyli na mnie, na niego, na rozbitą porcelanę. Cisza była gęsta jak mgła.

– No idź. Przecież umiesz znikać – dodałam, ledwo panując nad głosem.

Wojtek odwrócił się i powoli wyszedł. Nie spojrzał na mnie, nie pożegnał się z nikim. Tylko drzwi się za nim zamknęły z cichym kliknięciem.

– Natalia… czy coś możemy zrobić? – zapytała cicho moja siostra.

Spojrzałam na nią, potem na wszystkich.

– Tak. Możecie wyjść.

Nie protestowali. Po kolei zbierali kurtki, torebki, kurtuazyjnie życzyli siły, szeptali coś o szoku, o czasie. A ja stałam. Dopiero kiedy zostałam sama, usiadłam na krześle i wpatrzyłam się w test ciążowy leżący na stole. Zacisnęłam pięści. Tyle zostało z naszej miłości.

Natalia, 47 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama