„Na bałtyckiej plaży szukałam bursztynów, a znalazłam szkolną miłość. Licealny amant po 40 latach wciąż mnie pociągał”
„Kiedyś byłam Ewą. Dziewczyną, która kochała śpiewać, marzyła o podróży do Lizbony i uwielbiała malować paznokcie na kolor wiśni. Teraz jestem mamą Magdy i Piotra, babcią Zosi, sąsiadką spod siódemki, emerytką Ewą. Zniknęłam gdzieś po drodze. Zresztą... czy to ważne?”.

- Redakcja
Codzienność. Słowo, które kiedyś znaczyło „bezpieczeństwo”, dziś brzmi dla mnie jak wyrok. Mam sześćdziesiąt jeden lat, dwójkę dorosłych dzieci, wnuczkę, którą kocham nad życie, i kawę, którą codziennie piję o tej samej porze, w tym samym kubku z napisem „Najlepsza mama na świecie”. To niby miłe, ale ten kubek jakby mnie przygniatał. Przypomina, że kiedyś byłam kimś więcej niż tylko „mamą”. Kiedyś byłam Ewą. Dziewczyną, która kochała śpiewać, marzyła o podróży do Lizbony i uwielbiała malować paznokcie na kolor wiśni. Teraz jestem „mamą Magdy i Piotra”, „babcią Zosi”, „sąsiadką spod siódemki”, „emerytką Ewą”. Zniknęłam gdzieś po drodze. Zresztą... czy to ważne?
– Mamo, powinnaś pojechać na ten wyjazd, odpocząć, pomyśleć o sobie – mówiła Magda, pakując wnuczce śniadaniówkę do plecaka. – Przecież i tak wciąż tylko siedzisz w domu.
Piotr uśmiechał się tylko pobłażliwie:
– Basia cię namawia od lat, weź w końcu, posłuchaj przyjaciółki.
Tylko że ja nie umiem już myśleć o sobie. Zawsze coś było ważniejsze. Dom, praca, dzieci, potem wnuczka, mama, teściowa... A ja? No właśnie. Zawsze, kiedy tylko zbliżał się temat jakiegoś wyjazdu, robienia czegoś dla siebie, czułam, jak ściska mnie w środku. Poczucie winy. Bo jak to tak, wyjechać? Zostawić wszystko? Cieszyć się, gdy inni potrzebują?
Ale ostatnio, kiedy w lustrze zobaczyłam siebie – zmęczoną, bez makijażu, z włosami spiętymi jak zawsze, w tym samym swetrze co wczoraj i przedwczoraj – pomyślałam: „A jeśli to ostatni moment, żeby się jeszcze odnaleźć?”
Nie wiem, czego szukam. Może siebie. Może spokoju. Może... nowego początku?
Nie wiedziałam, czego chcę
– No i co, zdecydowałaś się w końcu? – Basia patrzyła na mnie uważnie znad filiżanki. Siedziałyśmy u niej w kuchni, gdzie pachniało drożdżowym ciastem i cytryną.
– Nie wiem – odpowiedziałam, bawiąc się łyżeczką. – Po co ja tam pojadę? Sama? Co ja tam będę robić?
– Ewa, ile razy mam ci powtarzać? To nie wyjazd na koniec świata, tylko kilka dni nad morzem. Oddychasz świeżym powietrzem, spacerujesz, pijesz kawę na tarasie, patrzysz na fale. Tylko tyle. I aż tyle. Przestań się wciąż wszystkim przejmować. Dzieci sobie poradzą.
– Nie chodzi o dzieci – zaczęłam, ale urwałam. Sama nie wiedziałam, o co dokładnie mi chodzi. O ten dziwny lęk, że jak wyjadę, coś się wydarzy. Że mnie nie będzie, a przecież zawsze byłam. Na zawołanie. Gotowa do pomocy, do rozmowy, do ugotowania rosołu albo przypilnowania wnuczki.
– Przecież ty się boisz żyć po swojemu – stwierdziła Basia, opierając się łokciami o stół. – A może już nawet nie wiesz, co to znaczy?
Milczałam. Trafiła w punkt. To nie była złość, raczej bezradność. Ja naprawdę nie wiedziałam, czego chcę. Tyle lat robiłam wszystko „dla” – dla dzieci, dla domu, dla spokoju. A teraz? Nawet nie umiałam podjąć decyzji o głupim wyjeździe.
Wieczorem wróciłam do domu i długo siedziałam w fotelu, patrząc w okno. Za szybą było cicho. Złapałam się na tym, że czuję się pusta. Nie zmęczona. Nie zła. Po prostu pusta. A potem nagle, jakby bez mojej woli, wstałam, podeszłam do szafy i wyjęłam walizkę. Niewielką, szarą. Jeszcze z czasów, gdy jeździliśmy z dziećmi do cioci Heli pod Lublin.
Czułam lekki niepokój
Nie wiedziałam, co zapakować. Wrzuciłam kilka bluzek, sweter, książkę, którą zaczęłam pół roku temu i nie miałam kiedy dokończyć. W końcu schowałam też zdjęcie dzieci z podstawówki, nie wiedzieć czemu. Może po to, żeby sobie przypomnieć, kim wtedy byłam? Rano kupiłam bilet. Pociąg miał odjechać o 9:45. Na peronie było sporo ludzi, ale czułam się tak, jakbym była tam zupełnie sama. Weszłam do przedziału, usiadłam przy oknie i wyjęłam telefon. Magda wysłała wiadomość: „Daj znać, jak dojedziesz. I pamiętaj – odpoczywaj!”.
Zamiast odpisać, wpatrywałam się w zmieniający się krajobraz. Pola, drzewa, domy. Pociąg się rozpędzał, a ja powtarzałam w myślach: „Co ja tu właściwie robię?”. Czułam lekki niepokój, jakby ktoś zabrał mi mój scenariusz życia i dał pustą kartkę. I właśnie to było najbardziej przerażające. Ale też dziwnie ekscytujące.
Drugiego dnia pobytu obudziłam się wcześnie, mimo że nie nastawiałam budzika. Pokój w pensjonacie był skromny, ale czysty. Na ścianie wisiał obrazek z latarnią morską, trochę kiczowaty, ale miał w sobie coś uspokajającego. Ubrałam się szybko, narzuciłam cienką kurtkę i zeszłam na plażę. Wiatr był chłodny, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłam ten moment, gdy stopy zatapiają się w piasku, a fale delikatnie uderzają o brzeg.
Szłam powoli, bez celu, próbując nie myśleć o niczym. Aż nagle zobaczyłam kogoś. Najpierw tylko sylwetkę – wysoką, lekko pochyloną, z rękami w kieszeniach. Pomyślałam, że wygląda znajomo. Kiedy zbliżyłam się na kilka metrów, zamarłam.
Czułam, jakby czas się zatrzymał
– Janek? – zapytałam cicho, jakby do siebie.
Mężczyzna podniósł wzrok. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Twarz miał bardziej pomarszczoną, włosy przyprószone siwizną, ale oczy pozostały takie same. Niebieskie, przenikliwe.
– Ewa… – powiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby minął tylko tydzień, a nie czterdzieści lat.
Zatrzymałam się niepewnie. Serce zaczęło bić szybciej.
– Nie wierzę… To ty?
– No widzisz. A jednak – uśmiechnął się lekko. – Myślałem, że mnie nie poznasz.
– Poznałam… tylko nie od razu. Przecież... ile to lat?
– Czterdzieści jeden – odpowiedział bez wahania. – Ostatni raz widzieliśmy się w czerwcu, po maturze.
– Pamiętasz?
– Takich rzeczy się nie zapomina.
Usiedliśmy na drewnianej ławce, trochę dalej od brzegu. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc na fale. Czułam się, jakby czas się zatrzymał.
– Co tu robisz? – zapytałam w końcu.
– Przyjeżdżam co roku. To moje miejsce. Cisza, przestrzeń. A ty?
– Namówiła mnie przyjaciółka. Powiedziała, że muszę gdzieś wyjechać, choć raz pomyśleć o sobie.
Janek skinął głową. Po chwili sięgnął do kieszeni i wyjął płaską muszelkę.
– Pamiętasz, jak zbieraliśmy takie w Łebie? – podał mi ją. – Zawsze mówiłaś, że będą kiedyś częścią twojego ogrodu marzeń.
Roześmiałam się cicho, wzruszona.
– Nawet nie pamiętałam, że to mówiłam.
– Ja pamiętam.
Zaczęliśmy wspominać. Liceum, wagary, festyn w parku, wycieczkę do Krakowa, naszą ulubioną piosenkę z radia. Śmialiśmy się, a potem znów milczeliśmy. Nie było niezręczności. Była jakaś cicha, ciepła nić, której nie zerwałam przez lata.
Gdy się rozstawaliśmy, Janek powiedział:
– Może spotkamy się jutro. O tej samej porze?
– Może – odpowiedziałam, czując, że nie potrafię się nie zgodzić.
Szłam w stronę pensjonatu z lekkim zawrotem głowy. Miałam wrażenie, że wydarzyło się coś, czego jeszcze nie umiałam nazwać.
Czasem trzeba coś zmienić
Po powrocie do pensjonatu długo siedziałam na werandzie, owinięta w koc, z kubkiem herbaty w dłoniach. Patrzyłam na drzewa poruszane wiatrem i starałam się zrozumieć, co tak naprawdę czuję. Spotkanie z Jankiem było jak nagłe otwarcie okna w dusznym pokoju. Wpuściło powietrze, ale też poruszyło kurz, który osiadł przez lata.
Zamyślona, nie zauważyłam, że telefon zaczął dzwonić. Magda.
– Mamo! Jak tam? – jej głos był jak zwykle szybki, energiczny.
– W porządku – odpowiedziałam, może zbyt lakonicznie.
– Pogoda dobra?
– Dobra.
– I co robisz?
Zawahałam się. Przed oczami stanęła mi scena z plaży, Janek, jego uśmiech, muszelka. Nie potrafiłam tego wypowiedzieć.
– Chodzę. Spaceruję. Odpoczywam.
– No, to super! – Magda brzmiała, jakby odhaczała mnie z listy spraw do załatwienia. – Zosia pyta, kiedy wrócisz. A Piotr mówi, że jest w szoku, że naprawdę pojechałaś.
– To dobrze. Czasem trzeba coś zmienić.
– Mamo, wszystko okej?
– Tak – skłamałam. – Naprawdę.
Po zakończeniu rozmowy spojrzałam na ekran. Cisza. Przez chwilę rozważałam, czy zadzwonić do Basi, ale nie chciałam niczego opowiadać. To było zbyt świeże. Zbyt moje.
Zostałam przy nim
Chciałam już zgasić lampkę, gdy telefon znów się rozświetlił. SMS. Od nieznanego numeru.
„Jutro wieczorem idę z latarką na klif. Chcesz dołączyć? – Janek”
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie odpisałam od razu. Patrzyłam na wiadomość, czując coś, co mogło być radością, ale równie dobrze niepokojem.
– A jeśli to znak? – powiedziałam półgłosem, nie do nikogo konkretnego.
Zamknęłam oczy. Przez głowę przebiegały obrazy: ja jako młoda dziewczyna, siedząca z Jankiem na ławce pod szkołą, ja z dziećmi na plaży, ja przy kuchennym stole z rachunkami. I teraz – ja tu, w pensjonacie, z drżącą ręką nad klawiaturą telefonu.
Napisałam tylko: „O której?”
Spotkaliśmy się tuż po zachodzie słońca. Janek miał ze sobą latarkę i termos z herbatą. Milczeliśmy chwilę, idąc wzdłuż klifu. W końcu odezwał się pierwszy.
– Nie wszystko ułożyło się, jak planowałem – powiedział. – Było małżeństwo, był rozwód. Potem praca, praca, samotność.
Kiwnęłam głową. Rozumiałam to aż za dobrze.
– Ja... po prostu byłam. Dla innych. Aż zapomniałam, kim byłam wcześniej.
Zatrzymaliśmy się na skraju klifu. Wiatr rozwiewał włosy, słychać było szum fal.
– Wiesz, zawsze myślałem, że kiedyś jeszcze się spotkamy – powiedział cicho. – I może... coś z tego jeszcze będzie.
Spojrzałam na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W oczach miałam łzy, ale nie z żalu. Raczej z ulgi, że ktoś mnie pamiętał. Że ktoś mnie wciąż widział. Nie powiedziałam nic. Tylko zostałam przy nim.
Ewa, 61 lat
Czytaj także:
- „Przypadkowa rozmowa z sąsiadką zasiała we mnie ziarenko niepokoju. Szybko okazało się, że znów zakochałam się w draniu”
- „Ktoś paskudził mi truskawki i rabarbar, a byliny traktował jak materac. Mogłam zrobić tylko jedną rzecz”
- „Ze straganu zamiast truskawki i rabarbar, przyniosłam złamane serce. Po tym, co zobaczyłam, zostanę samotną matką”