Reklama

Nie pamiętam, kiedy dokładnie zaczęło się między nami psuć. Może wtedy, gdy przestaliśmy się przytulać przed snem. A może i wcześniej, kiedy Michał zamiast mnie przytulał poduszkę i laptop. Kiedyś byliśmy nierozłączni. Znałam jego ulubione kolory, on znał moje sny. Potrafiliśmy rozmawiać godzinami o niczym, śmiać się z byle czego, iść gdziekolwiek, byle razem. Ale życie nie znosi lekkości. Przyszły kredyty, praca, zmęczenie, różnice, które nagle urosły jak góry nie do przejścia. I cisza. Coraz więcej ciszy.

Reklama

Jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat. Bez dzieci. Bez planów. Bez słów. Michał mówi, że wszystko się jakoś ułoży, że to tylko zmęczenie materiału. Że potrzebujemy czasu. Ten wyjazd nad morze to był jego pomysł. Taki „nowy początek”, jak powiedział. Pensjonat przy plaży, romantyczne zachody słońca, trochę wina, długie spacery. Ale już pierwszego dnia zrozumiałam, że nie będzie żadnego początku. Michał leżał na łóżku, z telefonem w dłoni, uśmiechając się do ekranu. Do kogo? Nawet nie zapytałam. Nie chciałam znać odpowiedzi.

Wyszłam sama. Poszłam na plażę, boso, w pareo i z olejkiem w dłoni. Słońce piekło skórę, ale to było lepsze niż chłód naszego pokoju. I wtedy go zobaczyłam. Leżał samotnie, był trochę starszy ode mnie, miał książkę na brzuchu. Podeszłam. Nie wiedziałam, co mną kieruje. Może odwaga. Może desperacja. Może potrzeba, by ktoś w końcu mnie dotknął. Tak naprawdę.

– Przepraszam... – powiedziałam, uśmiechając się lekko. – Pomógłby mi pan nasmarować plecy?

Jego dłonie były bardzo delikatne

Miał może czterdzieści lat, może mniej. Leżał na plażowym ręczniku, a przy jego stopach falowała plastikowa torba z arbuzem. Gdy usłyszał moje pytanie, uniósł wzrok, zmrużył oczy i uśmiechnął się niepewnie.

– Jasne... jeśli pani nie ma nic przeciwko, że nie jestem profesjonalistą – powiedział.

Usiadłam na ręczniku obok. Rozwinęłam pareo, odsłaniając plecy.

– Zdecydowanie wolę nieprofesjonalistów – mruknęłam.

Jego dłonie były ciepłe, może trochę nieporadne, ale zaskakująco delikatne. Pachniał solą i słońcem, a dotyk nie był nachalny, raczej... ostrożny. Jakby bał się, że zrobi mi krzywdę.

– Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak sam z siebie podszedł do obcego – zagadnął.

– A ja pierwszy raz tak zrobiłam – przyznałam.

Rozmawialiśmy o pogodzie, o muzyce z pobliskiego beach baru, bo grali jakieś leniwe włoskie przeboje. Okazało się, że on jest z Warszawy, samotny, na urlopie. Ma na imię Adam. Powiedziałam, że pochodzę z Krakowa. Ale nie dodałam, że mam męża. Nie zapytał.

– Może drinka? – zaproponował po chwili.

Zawahałam się tylko przez ułamek sekundy.

– Mój mąż i tak śpi w pokoju – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Adam wstał, podał mi rękę. Pociągnął lekko w stronę baru. Piasek parzył w stopy, ale nagle było mi zupełnie wszystko jedno.

Znów poczułam się kobietą

Kolację jedliśmy przy małym stoliku, tuż przy balustradzie tarasu z widokiem na morze. Słońce właśnie zachodziło. Adam zamówił białe wino i owoce morza.

– Lubisz krewetki? – zapytał.

– Dopiero się uczę nowych smaków. Dotąd jadłam głównie pierogi i schabowego – odpowiedziałam z uśmiechem.

Śmiał się głośno, szczerze. Ten śmiech był inny niż Michała. Bez cienia zmęczenia, bez napięcia.

– A książki? Mówiłaś wcześniej, że dużo czytasz?

– Kiedyś. Głównie klasykę. Żeromski, Prus... Potem przestałam mieć czas. Dom, praca. Znasz to?

Pokiwał głową, ale nie dopytywał. Przeciwnie – słuchał. Uważnie, z zaciekawieniem. Tak, jak Michał nie słuchał mnie od lat.

– Masz dzieci? – zapytał cicho.

– Nie. Mąż nie chciał – mruknęłam, odwracając wzrok.

Wino szumiało w głowie, ale nie czułam się pijana. Raczej... lekka. Jakbym zostawiła wszystkie ciężary na brzegu i siedziała tu jako ktoś inny. Ktoś, kim kiedyś byłam. Gdy Adam musnął moją dłoń, nie cofnęłam jej. Kiedy spojrzał mi w oczy i zaproponował, żebyśmy poszli „tylko na chwilę” do jego pokoju, nie szukałam wymówki. Szliśmy razem, milczący, świadomi. W jego pokoju pachniało tytoniem i czymś ziołowym, może lawendą. Zdjął mi pareo, pocałował najpierw w ramię, potem w szyję. A ja, zamykając oczy, przestałam być żoną. Byłam kobietą.

Byliśmy kwita, albo przegrani

Obudziłam się w pustym łóżku. Przez chwilę leżałam nieruchomo, wpatrzona w sufit. Powietrze pachniało jego wodą po goleniu i czymś jeszcze, jakby smutkiem. Na stoliku obok leżała złożona na pół kartka: „Nie żałuję niczego. Dziękuję za noc, która miała smak życia”. Nie płakałam. Złożyłam ją ostrożnie i schowałam do torebki, jakby była czymś cennym. Wyszłam z pokoju cicho, na palcach, jakbym się bała, że wróci i wszystko się zmieni. Plaża o poranku była zupełnie inna – mniej ludzi, chłodniejsze światło, mokry piasek pod stopami. Przechodziłam obok rodzin rozkładających parawany, dzieci rzucających piłką, par jedzących lody na śniadanie. I czułam, że jestem z innego świata. W pensjonacie drzwi do pokoju były uchylone. Wsunęłam się do środka ostrożnie. Michał leżał na łóżku, w ubraniu, z zamkniętymi oczami.

– Myślałam, że śpisz – szepnęłam.

– Domyślam się, gdzie byłaś... – powiedział cicho, nie otwierając oczu. – I też nie byłem ci wierny.

Stałam w progu, jakby ktoś mnie uderzył. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Patrzyłam na niego długo, w ciszy, której nie umiałam przerwać. Byliśmy teraz kwita. Albo przegrani. Nie wiedziałam, co gorsze.

Jego spojrzenie było puste

Stałam bez ruchu, z dłonią wciąż na klamce. Michał nie spojrzał na mnie. Patrzył w sufit, jakby mnie tam w ogóle nie było.

– Od kiedy? – zapytałam, ledwo słyszalnie.

– Od dawna – odparł. – To nie była jedna osoba.

Chciałeś mnie ukarać? – wyszeptałam.

– Nie. To był koniec. Już dawno. Ale nie umieliśmy tego wypowiedzieć na głos.

Usiadłam na skraju łóżka. Michał wciąż się nie poruszał. Jakby mówił do siebie.

– Myślałem, że ten urlop coś zmieni. Że może... przypomnimy sobie, po co jesteśmy razem. Ale nic takiego się nie stało. Patrzyłaś na mnie, jakbym był kawałkiem mebla. A ja na ciebie, jak na sąsiadkę z autobusu.

– Dlaczego nic nie mówiłeś? – spytałam.

– Bo ty też nic nie mówiłaś. Bo tak było wygodnie. Milczenie nie boli.

Cisza teraz była inna niż ta z wczoraj. Cięższa. Ostateczna. Już nie było między nami napięcia. Nie było niczego.

– Chcesz odejść? – zapytałam.

– A ty?

Nie odpowiedziałam. Michał przekręcił głowę w moją stronę, ale jego spojrzenie było puste. Jakby mnie już dawno tam nie było. Patrzyłam przez okno, na palmy kiwające się leniwie na wietrze. Byliśmy dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali. Teraz byliśmy wszystkim i niczym jednocześnie.

Nie miałam siły płakać

W dniu wyjazdu pakowaliśmy się osobno. Michał nie zapytał, czy wracamy razem. Ja też nie zaproponowałam. Po prostu – dwie walizki, dwa rytmy, dwa osobne światy. O dziesiątej przyjechała taksówka, którą zamówił. Wyszedł, nie odwracając się. Tylko drzwi zamknęły się z tym charakterystycznym kliknięciem. Zostałam jeszcze chwilę. Usiadłam na łóżku, popatrzyłam na stolik nocny. Leżała tam kartka. Moja, od Adama. Wyjęłam ją z torebki, położyłam na białym blacie. Czytałam jeszcze raz. Każde słowo jak kropla – nie raniła, ale przypominała.

Poszłam na plażę. Ta sama ławka, ten sam odcinek piasku. Ten sam cień pod parasolem. Adam był tam wtedy. Teraz nie było nikogo. Tylko ślady stóp, już rozmyte przez wiatr. Usiadłam, wbijając wzrok w fale. Myślałam o tych kilku dniach, które zmieniły więcej niż ostatnie kilka lat. O tym, że można nie zdradzić kogoś nagle – tylko dzień po dniu, milczeniem, obojętnością, nieobecnym spojrzeniem. Że zdrada to czasem nie impuls, a rezultat tysięcy dni, w których nie chciało się już walczyć. Włożyłam kartkę z powrotem do kieszeni. Nie płakałam. Nie miałam siły. Słońce znowu świeciło za mocno. A ja, po raz pierwszy od dawna, poczułam, że naprawdę jestem sama.

Nikt nikogo nie kochał

Do domu wróciłam sama. Michał pojechał do swoich rodziców, tak przynajmniej napisał w SMS-ie. W mieszkaniu panowała cisza. W lodówce mleko, które zdążyło się przeterminować. W łazience – jeszcze dwie szczoteczki. Stałam i długo patrzyłam w lustro. Nie poznawałam kobiety, która mi się przyglądała. Miała puste spojrzenie, lekko rozchylone usta. Jakby coś próbowała powiedzieć, ale już nie miała głosu. Czy to ja zdradziłam? Czy to mnie zdradzono? Czy można zdradzić coś, co od dawna nie istniało?

Zamknęłam oczy. Przypomniał mi się dotyk Adama. Ten jeden moment, kiedy przez skórę przeszła iskra. I to, jak Michał patrzył w sufit, obojętny, zrezygnowany. Nikt nikogo nie kochał. Może już od dawna. Wyszłam z domu bez celu. Szłam, aż zapadł zmrok. Gdzieś na końcu ulicy zapaliło się światło w cudzym oknie. I wtedy wróciły słowa Michała: „Domyśliłem się, gdzie byłaś...”. Poczułam ciężar, który nie miał nazwy. Została tylko pustka. I morze wspomnień, którego nie da się wytrzeć z pamięci.

Barbara, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama