„Na cmentarzu koło mojej zmarłej żony leżał ktoś inny. Nigdy nie wybaczę dzieciom tego, co zrobiły, zanim ostygłem na wieki”
„Miejsce po lewej stronie, które wykupiłem jeszcze za jej życia, miało być moim ostatnim przystankiem. Wiele razy powtarzałem dzieciom, że chcę spocząć przy niej. A one kiwały głowami. Wierzyłem, że dotrzymają słowa. Niby to tylko miejsce, ale dla mnie – to było wszystko”.

- Redakcja
Zawsze przychodziłem tu w soboty. O siódmej rano, gdy cmentarz jeszcze spał, a kruki przysiadały na gałęziach starych klonów. Lubiłem ciszę. Cisza mówiła więcej niż słowa – a ja miałem wiele do powiedzenia, choć mówiłem niewiele. Ławeczka przy grobie Marii była lekko przekrzywiona, wyślizgana przez pogodę i czas. Siadałem zawsze po tej samej stronie, bliżej zniczy. Palcem przeciągałem po wyrytym w marmurze imieniu mojej żony. Maria Zawadzka, z domu R. Ukochana żona, matka, przyjaciółka.
– Widzisz, Marysiu? Znowu ten sam kubraczek. I ta sama herbata w termosie. Wiem, wiem... mówiłaś, że przesadzam z tymi sentymentami – uśmiechnąłem się do płyty nagrobnej, choć mój uśmiech był smutny. – Ale obiecałem ci, że będę. I jestem.
Od kiedy odeszła, soboty miały sens tylko dzięki tym wizytom. Choć z czasem nie przychodziłem aż tak często. Trójka naszych dzieci – Basia, Mirek i Anka – dzwonili, odwiedzali mnie, czasem zabierali do siebie na obiad. Ale to tutaj czułem się jak w domu. Obok niej. Miejsce po jej lewej stronie, które wykupiłem jeszcze za jej życia, miało być moim ostatnim przystankiem. Czasem żartowaliśmy: „No i co, Marysiu, jeszcze trochę i znowu razem, tym razem na wieki.” Wiele razy powtarzałem dzieciom, że chcę spocząć przy niej. A one, uśmiechnięte, kiwały głowami.
– Oczywiście, tato, wszystko będzie załatwione – mówiła Anka.
– No coś ty, przecież nie wyobrażamy sobie, żeby miało być inaczej – wtórował jej Mirek.
Ale ostatnio... Czasem, gdy o tym wspominałem, Basia zmieniała temat. Udawała, że musi odebrać telefon, albo nagle przypominała sobie, że ziemniaki wykipią. Nie naciskałem. Jeszcze nie wtedy. Wierzyłem, że dotrzymają słowa. Niby to tylko miejsce, ale dla mnie – to było wszystko.
Czułem, że coś się zmieniło
Był niedzielny obiad u Basi. Zjawiłem się trochę wcześniej, z ciastem z pobliskiej cukierni, takim, jakie Maria kiedyś sama piekła. Nie robiłem tego dla efektu, po prostu czułem, że tak trzeba. W środku siedzieli już Mirek i Anka, rozmawiali o jakiejś konferencji, na którą miał lecieć wnuk. Basia postawiła talerze i zapytała, czy nie chcę rosołu. Odpowiedziałem, że zjem wszystko, byle nie było pietruszki, bo wciąż nie mogę jej przełknąć od czasu, jak raz mi utknęła w gardle. Zaśmiała się, poklepała mnie po ramieniu, a potem wróciła do kuchni. Wrócił też temat Marii. Niewypowiedziany, ale obecny. Gdy usiedliśmy do stołu, podniosłem wzrok i powiedziałem spokojnie:
– Czy miejsce przy mamie nadal jest nasze?
Zapanowała cisza. Taka nieoczywista. Nie długa, ale wystarczająca, bym poczuł ciężar jej znaczenia. Anka spojrzała na Basię, Basia na Mirka, a Mirek zajął się rozlewaniem kompotu.
– Tato, przecież jeszcze długo z nami będziesz – powiedziała w końcu Anka, udając lekki śmiech.
– Nie mów takich rzeczy – dorzucił Mirek, nie podnosząc wzroku.
– Po prostu... chcę wiedzieć – powiedziałem łagodnie. – Czy to miejsce na mnie czeka. Jestem spokojny, ale tylko się upewniam.
– Tato, na razie nie musimy się tym martwić – przerwała Basia. – Ty się lepiej zajmij sobą, idź do lekarza z tym biodrem, a nie głowę sobie zawracasz cmentarzami.
– Ale ja nie zawracam – odparłem. – Po prostu pytam.
Nikt nie odpowiedział. Rozmowa przeniosła się na temat wakacji Mirkowych dzieci. Niby wszystko wróciło do normy, ale ja czułem już, że coś się zmieniło. Nie nalegałem. Nie robiłem wyrzutów. Ale nie zapomniałem. Pomyślałem wtedy, że z wiekiem człowiek przestaje być dla swoich dzieci kimś pierwszym. Że staje się wygodny, o ile jest zdrowy i nie zawraca głowy. Tylko że ja nie chciałem niczego. Poza tym jednym. Być tam, gdzie ona.
Nikt mi nawet nie powiedział
To była zwykła rozmowa pod klatką, z sąsiadką, panią Jolą. Mówiłem jej, że niedługo Wszystkich Świętych i trzeba będzie wcześniej zamówić chryzantemy, bo potem już same resztki. Zgodziła się, dodała, że jej syn już nawet nie przyjeżdża, wszystko zamawia przez internet. A potem, jakby od niechcenia, rzuciła:
– A widział pan, że obok Marii ktoś nowy pochowany? Dziwne, bo myślałam, że razem będziecie leżeć.
Zrobiło mi się chłodno, mimo że dzień był ciepły. Uśmiechnąłem się tylko, ale przez cały wieczór siedziałem w fotelu i patrzyłem w jeden punkt. Myślałem, że się pomyliła. Że może jej się coś pokręciło. Nazajutrz pojechałem na cmentarz. Szukałem wzrokiem tej lewej strony grobu, miejsca, które miało czekać na mnie. A tam – nowa płyta, świeże kwiaty, nazwisko, którego nie znałem. Imię kobiece. Musiało być całkiem niedawno, bo kwiaty jeszcze leżały, choć niektóre już zwiędłe. Usiadłem na ławce, bo nie mogłem ustać. Wróciłem do domu i zaraz zadzwoniłem do Mirka. Odpowiadał jak zawsze, czyli rzeczowo, krótko.
– Mirek, byłem dziś na cmentarzu. Miejsce obok mamy... ono nie jest już nasze?
Chwila ciszy. Krótsza niż przy stole, ale cięższa.
– Tato, to kosztowało majątek. A to była tylko rezerwacja. A ty przecież jeszcze żyjesz. Nie było sensu trzymać pustego miejsca, a ktoś z naszej bardzo dalekiej rodziny zapytał. No i to była świetna okazja. Zresztą jak będziesz chciał, to można tam i trzecią osobę gdzieś wcisnąć. Może na przykład urnę, jest mniejsza...
– Mówiliście, że to moje miejsce. Czemu nikt mi nie powiedział?
– To było tylko no, symboliczne – powiedział spokojnie. – Myśleliśmy, że tak będzie lepiej. Przecież to nie zmienia aż tak sytuacji.
Nie odpowiedziałem. Nie dlatego, że nie miałem nic do powiedzenia, ale dlatego, że czułem się tak, jakby ktoś wziął kawałek mnie i wyrzucił. Nawet nie złośliwie. Po prostu – z obojętnością. Odłożyłem telefon i długo patrzyłem na półkę z jej zdjęciem. A potem poszedłem zaparzyć herbatę. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Nie umiałem się upomnieć
Od tamtej rozmowy minęło kilka dni. Nie powiedziałem nic więcej. Nie pytałem, nie komentowałem. Ale coś we mnie ucichło na dobre. Pojechałem do Marii jak zwykle, w sobotę rano. Ale tym razem nie usiadłem na ławce. Nie mogłem. Ławka była ta sama, deski przetarte, skrzypiące, ale ja czułem się, jakby mnie ktoś z niej wyprosił. Usiadłem więc nieco dalej. Tam, gdzie zaczynał się rząd młodszych grobów, pod drzewem, które szeleściło liśćmi jakby dla mnie. Z daleka widziałem jej grób. Znicze stały równo, kwiaty były świeże, ktoś chyba też zaglądał. Ale miejsce po lewej już nie było puste. Ktoś inny miał tam teraz swoje miejsce na wieczny odpoczynek.
Nie czułem złości. Nawet smutku w tym nie było. Raczej coś w rodzaju obcości. Jakbym nie miał prawa być nawet tutaj. Przy niej. Przy mojej Marii. Siedziałem długo. Nikt nie podchodził. Czasem ktoś przechodził alejką, ktoś kiwał głową. Ludzie mnie kojarzyli, wiedzieli, że to ja przychodzę do Marii. Może dziwili się, że teraz siedzę z boku. Może nie. Przypominałem sobie, kiedy zmarła. Trzymałem wtedy jej dłoń, jeszcze ciepłą, zanim zabrali ją na zawsze. Obiecałem jej wtedy, że będę przy niej. Że nie zostawię jej samej. I teraz czułem, jakbym złamał tę obietnicę, choć to przecież nie ja podjąłem decyzję.
Pamiętam, jak na pogrzebie powiedziałem dzieciom, żeby zostawiły to miejsce dla mnie. Wtedy wszyscy przytakiwali. Anka przytuliła mnie, Mirek podawał dokumenty do kancelarii cmentarza, Basia trzymała mnie za ramię. Wydawało się wtedy oczywiste, że to będzie moje miejsce. A teraz... teraz byłem tu tylko gościem. Powiedziałem do niej cicho:
– Przepraszam, Mario. Nie umiałem się upomnieć o swoje.
A potem siedziałem jeszcze chwilę. I dopiero gdy zaczął kropić deszcz, wstałem i odszedłem, nie zbliżając się do grobu. Nie chciałem się nikomu narzucać.
Było mi strasznie przykro
Wróciły do mnie obrazy sprzed lat. Dzień, kiedy kupowaliśmy miejsce na cmentarzu. Maria była już chora, ale jeszcze chodziła o własnych siłach. Poszliśmy razem. Trzymała mnie pod ramię, jakby chciała się jeszcze podeprzeć życiem, zanim zacznie się pochylać w stronę końca. Pracownik cmentarza pokazywał różne sektory. Tamten zakątek wybrałem ja – zadrzewiony, cichy, jakby bardziej ludzki niż reszta. Maria spojrzała na mnie wtedy uważnie i zapytała:
– Na pewno nie boisz się być tutaj sam?
– Nie będę sam. Będę z tobą – odpowiedziałem bez wahania. – A kiedy mój czas przyjdzie, dołączę. Miejsce już będzie czekało.
Dzieci wtedy z nami nie było. Ale potem, w domu, powiedziałem im o tym. W obecności wszystkich.
– Chcę, żebyście wiedzieli. Chcę być przy mamie. Tu nie ma dyskusji.
Wszyscy pokiwali głowami. Pamiętam to dobrze. To nie były czcze zapewnienia. Było w tym coś świętego. Wczoraj, po obiedzie, spróbowałem raz jeszcze. Tylko z Anką. Zawsze była najbardziej ugodowa, najbliżej Marii, najbardziej czuła. Usiadłem przy niej w kuchni, gdy zmywała naczynia.
– Pamiętasz, co mówiłem, kiedy kupowaliśmy miejsce dla mamy?
Odwróciła się do mnie. Oczy miała zmęczone, wilgotne chyba od pary z gorącej wody.
– Że chcesz być przy niej. Tak, pamiętam.
– To czemu nie jestem?
Westchnęła i starła ręce w ściereczkę.
– Tato... co to zmienia? Przecież to tylko ziemia. Dla nas liczy się, że jesteś teraz z nami.
– A dla mnie liczyło się, żeby być z nią – powiedziałem. – To nie była metafora. To była obietnica.
– Tato, nie dramatyzuj – odpowiedziała. – I tak już nic z tym nie zrobimy. To nie twoja wina.
Już nie odzywałem się więcej. Wróciłem do siebie, usiadłem przy stole i wyjąłem stary album. Przeglądałem zdjęcia ślubu, wyjazdu do Międzyzdrojów, dzieci przy pierwszych komuniach. Maria zawsze była gdzieś z boku, lekko uśmiechnięta, dyskretna. Nigdy nie żądała wielkich rzeczy. A teraz nawet tej jednej rzeczy, ostatniej – nie uszanowano.
Niestety się spóźniłem
Postanowiłem spróbować jeszcze raz. Nie z dziećmi – tym razem sam, z kimś, kto zna cmentarne sprawy od podszewki. Poszedłem do kancelarii cmentarza, do tego samego mężczyzny, który kiedyś prowadził nas z Marią po alejkach. Zmienił się, trochę posiwiał, ale rozpoznał mnie od razu.
– Panie Stefanie, witam. Dawno pana nie widziałem. Co pana sprowadza?
– Chciałem zapytać... czy jest jeszcze szansa, żebym wykupił miejsce przy żonie. Obok niej, tam, gdzie kiedyś mieliśmy rezerwację.
Spojrzał na mnie z wyraźnym zakłopotaniem, odchrząknął i spuścił wzrok w papierach.
– Niestety, wszystkie miejsca w tym rzędzie są już zajęte. Ostatnie wolne było właśnie to, obok pana żony. Zostało sprzedane kilka miesięcy temu.
– Wiem – odparłem cicho. – Moje dzieci tak postanowiły. Chciałem tylko się upewnić, czy jeszcze można coś zrobić.
– Bardzo mi przykro – powiedział. – Mogę zaproponować inne miejsce, ale to już dalej. Tam, za aleją brzozową. Tylko że to inny kwaterunek, niektórzy nie lubią być przenoszeni tak daleko od swoich bliskich.
– Dziękuję. Nie trzeba – odpowiedziałem spokojnie. – Chciałem tylko wiedzieć.
Wyszedłem i od razu skręciłem w znajomą alejkę. Zatrzymałem się przy grobie Marii. Tym razem nie siadałem pod drzewem, tylko stanąłem tuż przed płytą. Wziąłem głęboki oddech.
– Chyba się spóźniłem, kochanie – szepnąłem. – Wybacz, nie dopilnowałem tego.
Przez chwilę patrzyłem na wyryte w kamieniu litery. Wydawały się jeszcze bardziej wyraźne niż zwykle. Miałem wrażenie, że Maria słucha. I wtedy, nie wiem skąd, pojawił się uśmiech. Smutny, ale prawdziwy.
– Będę przychodził. To przecież wciąż ty – dodałem i zapaliłem znicz.
Usiadłem na ławce, ale tej z boku, jak zawsze od czasu, gdy ktoś inny zajął moje miejsce. Wiał lekki wiatr, strącił z drzewa żółty liść i położył go na marmurze obok świec. Patrzyłem na ten liść, aż zgasł płomyk jednego znicza. Wstałem dopiero, gdy zaczęło się ściemniać.
Stefan, 77 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moim największym zawodowym sukcesem, był romans z szefem. Szybko przekonałam się, że życiowy parkiet bywa śliski”
- „We Wszystkich Świętych odwiedzam zawsze tylko 2 groby na cmentarzu. Męża z przymusu, a kochanka z tęsknoty”
- „Za miłosne nadgodziny z szefem, dostałam premię uznaniową. W życiu trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym”