Reklama

Życie emeryta ma swoje zalety. Spokój, rutyna, brak pośpiechu. Dni mijają mi powoli, ale przewidywalnie – kawa o ósmej, spacer do sklepu, chwila na ławce przy rynku, potem gazeta i popołudniowa drzemka. Nikt się mną nie interesuje, a ja nikomu nie przeszkadzam. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Reklama

Wracałem właśnie z zakupów, gdy poczułem na sobie dziwne spojrzenia sąsiadów. Kiedy dotarłem pod furtkę, zobaczyłem panią Zosię. Patrzyła na mnie i kręciła głową.

– Janek, ty oszuście! Nawet się nie pochwaliłeś, że sprzedałeś dom i lecisz na Bahamy!

Zamarłem. Jakie Bahamy?

Nikt mi nie wierzył

– Pani Zosiu, o czym pani mówi? – zapytałem, ale sąsiadka już rozkręciła się na dobre.

– Nie udawaj! Całe miasteczko huczy, że się dorobiłeś i uciekasz na stare lata do ciepłych krajów! – prychnęła, mrużąc oczy.

Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zza płotu wychylił się pan Staszek, który zawsze wiedział wszystko pierwszy.

– Słyszałem, że wygrałeś na loterii! Trzymałeś to w tajemnicy, cwaniaczku! – dodał z uśmiechem, jakbyśmy byli w ukrytej kamerze.

Zrobiło mi się gorąco.

To jakaś bzdura – zacząłem, ale w tej chwili podeszła do nas pani Krysia z warzywniaka.

– A ja słyszałam, że sprzedałeś dom jakiemuś inwestorowi i będziesz opalać się w luksusowym kurorcie! – oznajmiła, poprawiając fartuch.

Czułem się jak bohater opowieści, której wcale nie napisałem.

– Ludzie, opanujcie się! Nie sprzedałem domu! Nie lecę na żadne Bahamy! – próbowałem nad tym zapanować, ale nikt mi nie wierzył.

Pani Zosia pokiwała głową z politowaniem.

– Janek, ale po co się tak wypierasz? Jak nie chcesz się chwalić, to nie musisz. Ale przynajmniej zaproś na kawę po powrocie!

Odwróciła się i poszła. Pan Staszek puścił do mnie oko, a pani Krysia tylko westchnęła. Stałem zupełnie osłupiały. Jakim cudem wszyscy byli tak pewni czegoś, co nigdy się nie wydarzyło?

W głowie zaczęła kiełkować myśl

Przez resztę dnia nie mogłem się skupić. Gdziekolwiek poszedłem, ludzie szeptali za moimi plecami. Nawet w piekarni pani Jadzia spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Dwie chałki? No proszę, Bahamy służą apetytowi! – zażartowała.

– Jadzia, przestańcie wszyscy z tymi Bahamami! To jakaś kompletna bzdura! – zirytowałem się.

Ale nic nie działało. Po południu poszedłem do kawiarni, żeby odetchnąć. I właśnie tam natknąłem się na Marka, starego znajomego z dawnych lat. Nie widzieliśmy się od dekady.

– Janek! – klepnął mnie po plecach. – Co ty tu robisz?! Myślałem, że wygrzewasz kości pod palmami!

Przewróciłem oczami i opowiedziałem mu całą historię. Marek słuchał z rozbawieniem, aż w końcu machnął ręką.

– No to skoro wszyscy myślą, że to zrobiłeś, to czemu nie?

Zmarszczyłem brwi.

– Jak to?

– No pomyśl – Marek rozparł się wygodnie. – Całe życie w tym samym domu, w tym samym mieście. A gdyby tak naprawdę gdzieś wyjechać?

Roześmiałem się, ale potem coś mnie tknęło. Przez całe życie bałem się zmian. Może to rzeczywiście znak?

Wróciłem do domu i długo siedziałem w fotelu, patrząc na stare meble i ściany, które znałem na pamięć. A jeśli…? W głowie zaczęła kiełkować myśl, która jeszcze rano wydawała mi się absurdalna.

A może by tak naprawdę wyjechać?

Miałem nogi jak z waty

Nie mogłem zasnąć. Myśl o wyjeździe zakorzeniła się w mojej głowie i nie chciała odejść. Rano, zamiast jak zwykle iść na rynek, poszedłem prosto do biura nieruchomości. „Tylko z ciekawości” – wmawiałem sobie.

Młody sprzedawca w eleganckim garniturze powitał mnie szerokim uśmiechem.

– Dzień dobry! W czym mogę pomóc?

Chrząknąłem, nieco zakłopotany.

– Chciałem się tylko dowiedzieć… Ile wart byłby mój dom?

Facet momentalnie się ożywił.

– W jakiej lokalizacji?

Podałem adres, a on gwizdnął z uznaniem.

– Świetne miejsce! Domy w tej okolicy schodzą jak świeże bułeczki. Wysoka cena gwarantowana!

– Tak? – zapytałem ostrożnie.

– Oczywiście! A pan co? Myśli o przeprowadzce? Może ciepłe kraje? – zapytał z uśmiechem.

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem obraz mojego cichego, spokojnego życia. I myśl, że może gdzieś indziej czekało mnie coś więcej.

– Wiek nie ma znaczenia, panie Janie. Życie jest jedno! – dodał sprzedawca, jakby czytał mi w myślach.

Podziękowałem i wyszedłem, ale nogi miałem jak z waty.

Czy ja naprawdę rozważałem sprzedaż domu? Czy to jeszcze był żart, czy już plan?

Poczułem, że żyję

Decyzja zapadła. Dom miał zostać sprzedany. Kiedy pośrednik przyniósł dokumenty, czułem dziwną lekkość, jakbym wreszcie zrobił coś szalonego w swoim życiu. Nie było już odwrotu.

Wieczorem zrobiłem sobie herbatę i usiadłem w salonie. Światło lampy rzucało miękkie cienie na ściany, które znałem od zawsze. Każda rysa w drewnie, każda plama na tapecie miała swoją historię. Tu kiedyś stał telewizor, przy którym oglądaliśmy z żoną filmy. Tam, pod oknem, miałem ulubiony fotel, w którym zasypiałem nad gazetą.

Wstałem i powoli przeszedłem się po pustych pokojach. Przejechałem dłonią po parapecie, jakbym chciał zapamiętać każdy szczegół. Miałem wrażenie, że dom oddycha razem ze mną.

W sypialni spojrzałem na stare zdjęcie wiszące nad łóżkiem. Ja, młody i pełen życia, obok Maria – moja żona, uśmiechnięta i piękna.

– No i co, Mario? – westchnąłem. – Myślisz, że zwariowałem?

Wiatr zaszumiał za oknem, jakby dawał mi odpowiedź.

Przed snem usiadłem jeszcze raz na tarasie i spojrzałem w niebo. Już jutro zamknę te drzwi po raz ostatni.

Bałem się, ale czułem też ekscytację. Po raz pierwszy od lat miałem wrażenie, że naprawdę coś się zmienia. Że w końcu robię coś tylko dla siebie. I czuję, że żyję.

Pisałem własną historię

Tamtego ranka obudziłem się wcześnie. Dom był cichy, jakby już wiedział, że to koniec. Spakowałem ostatnie rzeczy do torby – niewiele mi było potrzebne. Zamknąłem drzwi na klucz i jeszcze raz rozejrzałem się po podwórku.

Poczułem ukłucie w sercu. Wszystko tu było moje – stare jabłonie, które sam sadziłem, skrzypiąca furtka, nawet ten pęknięty chodnik przy bramie. Ale to tylko rzeczy. Życia się nie zabiera ze sobą, życie się przeżywa.

Dotarłem na przystanek autobusowy, gdzie czekała już garstka ludzi. Wiatr niósł rozmowy i urywki zdań, ale jedno usłyszałem wyraźnie:

– No i co, jednak wyjeżdża! – szepnęła pani Zosia, stojąc kawałek dalej.

Spojrzałem na nią z uśmiechem.

– Czyli to wszystko było prawdą? – zapytała z niedowierzaniem.

Teraz już tak – odpowiedziałem i uniosłem torbę.

Autobus zatrzymał się z piskiem. Wsiadłem, zająłem miejsce przy oknie. Silnik zawarczał, a miasteczko zaczęło powoli zostawać za mną.

Patrzyłem, jak znajome ulice zamieniają się w długą szosę. Nie wiedziałem, co mnie czeka. Nie miałem pewności, czy Bahamy to dobry kierunek, czy tylko sen wariata. Ale jedno było pewne – nie chciałem już dłużej żyć w cudzej historii. Teraz pisałem własną.

Reklama

Jan, 68 lat

Reklama
Reklama
Reklama