„Na emeryturze matka odkryła sekrety kuchni roślinnej. Teraz zamiast schabowych w niedzielę serwuje sałatkę z mniszka”
„Któregoś dnia przyjechałam do mamy z myślą, że zjemy wspólnie obiad, jak dawniej. Weszłam do mieszkania i od razu poczułam dziwny zapach. Nie rosół, nie pieczone ziemniaki, tylko coś surowego, trochę jakby mokry ogród po deszczu”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że starość oznacza spokojne wieczory z krzyżówką i kapcie na nogach. A przynajmniej tak wyglądała starość mojej babci i jej koleżanek. Moja mama do niedawna idealnie wpisywała się w ten obraz. Typowa polska gospodyni domowa: robiła najlepsze schabowe w promieniu stu kilometrów, w niedzielę piekła sernik i miała świętą zasadę: „obiad bez ziemniaków to nie obiad”.
Zmieniła styl życia
A potem… coś się zmieniło. Mama przeszła na emeryturę i nagle jakby ktoś ją podmienił. Zaczęło się od jakiejś książki o ziołach, którą dała jej siostra, ciotka Jadzia. Zioła na trawienie, na sen, na odporność, na lepszy nastrój. Kiedy zajrzałam do niej pewnego popołudnia, siedziała z miską pokrzyw na kolanach i je przebierała. Zaproponowała mi wtedy herbatę z poziewnika.
– Super na gardło i odporność – powiedziała z entuzjazmem.
– A nie masz przypadkiem zwykłej herbaty?
– Mam, ale ona zakwasza organizm. Zobacz, co się dzieje, kiedy się człowiek zakwasza…
– Mamo, ja się nie zakwaszam, tylko po prostu mam ochotę na normalną herbatę.
Później powiedziała, że mleko to „płynna trucizna” i że śmierć zaczyna się w jelitach. Ja, realistka i kobieta pracująca na etacie, która po ciężkim dniu marzy tylko o kanapie i Netflixie, czułam się przy niej jak nudna, zamknięta w sobie mieszczka z PRL-u.
Nie mogłam uwierzyć
Któregoś dnia przyjechałam do mamy z myślą, że zjemy wspólnie obiad, jak dawniej. Weszłam do mieszkania i od razu poczułam dziwny zapach. Nie rosół, nie pieczone ziemniaki, tylko coś surowego, trochę jakby mokry ogród po deszczu. Zajrzałam do kuchni. Mama stała przy blacie, popijała coś z wysokiej szklanki, uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Mamo… co to jest? Zupa z trawy? – zapytałam, nie kryjąc sceptycyzmu.
– To koktajl z jarmużu, ogórka, selera naciowego i spiruliny. Świetnie działa na trawienie i dodaje energii – powiedziała z takim entuzjazmem, jakby trzymała w rękach lekarstwo na wszystko.
– Nie boisz się, że ci się coś pomyliło w tych eksperymentach? Wygląda jak błoto z liści.
– Tobie też by się przydało trochę energii, wyglądasz na zmęczoną – odpowiedziała spokojnie.
Otworzyłam lodówkę z nadzieją, że może tam chociaż znajdę coś normalnego. Zobaczyłam mleko owsiane, słoiki z pastą z fasoli i hummus. Spojrzałam na mamę z niedowierzaniem.
– Przecież jeszcze dwa miesiące temu jadłaś pasztet i chwaliłaś, że był dobrze doprawiony.
– Wtedy byłam jeszcze nieświadoma. Człowiek uczy się całe życie, a na emeryturze wreszcie mam czas na to, żeby zadbać o siebie. I nie zamierzam go marnować przed telewizorem z rosołem na stole.
Odkryła nową siebie
Usiadłam na krześle, trochę oszołomiona. Jeszcze niedawno to ja musiałam namawiać mamę, żeby chociaż raz na tydzień wyszła z domu do ludzi. Teraz chodziła na jogę, spotykała się z koleżankami, piła napary i uprawiała kiełki w kuchni.
Kilka dni później mama sama zaprosiła mnie na obiad. Pomyślałam, że może wraca do siebie, może stęskniła się za starymi smakami. Miałam nawet nadzieję, że czeka na mnie talerz rosołu i schabowy z ziemniakami, jak za dawnych lat w niedziele. Kiedy weszłam do jej mieszkania, znowu poczułam ten dziwny zapach. Ziołowy, lekko gorzki, coś jakby skoszona trawa pomieszana z wilgotną piwnicą. Mama właśnie wykładała na stół talerze. Sałatka z czymś co wyglądało na pokrzywy. Obok tego brązowa bryła na liściach sałaty.
– Co to jest? – spytałam ostrożnie, bo nie byłam pewna, czy to przystawka czy danie główne.
– Sałatka z dzikich roślin jadalnych i pasztet z soczewicy. Bezglutenowy, wegański. Sama zrobiłam – powiedziała z dumą.
– Przecież to nie jest normalny obiad, tylko jakieś eksperymenty.
– A co to znaczy „normalny”? Tłuste mięso, bulion z kostki i ziemniaki z masłem? Natalia, ja przez całe życie gotowałam tak, jak wszyscy chcieli, ale teraz chcę to ja sama czegoś innego. Odkrywam nowe rzeczy i czuję się z tym dobrze.
Usiadłam, choć apetyt zdążył mi przejść. Spróbowałam odrobiny sałatki. Była gorzka. Pasztet smakował jak papka z mokrego chleba.
Miała nowy sens
Mama mówiła dalej, opowiadała o zajęciach z jogi, o tym, jak jedna z jej nowych koleżanek zaczęła medytować i dzięki temu przestała mieć migreny. Czułam się, jakbym siedziała przy stole z obcą kobietą, nie z mamą, która w dzieciństwie robiła mi kakao, tuliła, gdy miałam gorączkę, i gotowała najlepszą pomidorową na świecie.
Czułam się zdradzona. Jakby odrzuciła wszystko, co do tej pory tworzyło naszą relację. Jakby powiedziała, że to było złe, niewystarczające, niezdrowe. Jakby całe moje dzieciństwo trzeba było wrzucić do śmietnika razem z resztkami mięsa i cukru.
– Przez całe życie byłam dla innych. Gotowałam rosół, bo wszyscy go lubili. Pieczeń, bo ojciec nie znosił niczego innego. Pierogi, bo ty i Tomek się kłóciliście, kto zje więcej. Ale ja sama nie znosiłam mięsa. W dzieciństwie zawsze mnie mdliło od zapachu boczku, ale nie mogłam wybrzydzać. A potem… już nawet nie miałam siły zastanawiać się, co mi smakuje, co mnie cieszy. Wszystko kręciło się wokół innych.
Poczuła się wolna
Spojrzała na mnie, a w jej oczach nie było już wstydu ani niepewności, tylko spokój.
– A teraz po raz pierwszy czuję się… lekka, zdrowa, i wiesz co? Nawet atrakcyjna. Gdy patrzę w lustro, widzę kobietę, a nie tylko matkę czy emerytkę. Zaczęłam znów lubić swoje ciało, nie wstydzę się ramion ani brzucha. Oddycham głębiej, śpię spokojniej, przestałam się bać, że coś mnie za chwilę rozłoży. I to daje mi siłę.
Siedziałam cicho. Jej słowa wbijały się we mnie jak szpilki, bo nie tak miało wyglądać nasze życie. Miałyśmy razem chodzić na zakupy, jeść ciastka w cukierni, kłócić się o politykę przy obiedzie. A tu nagle okazało się, że mama nie chce tego świata. Że wybiera inny, w którym czuje się… wolna.
Zaczynałam to rozumieć, ale nadal było mi trudno to zaakceptować. Miałam wrażenie, że ktoś mi zabrał mamę, a w jej miejsce postawił nową kobietę, z którą muszę się dopiero zapoznać. A ja nie byłam na to gotowa.
Natalia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „To nie jest moja wina, że zdradziłam męża. Nawet wytrawny grzybiarz w końcu odpuszcza, gdy nie znajdzie podgrzybka"
- „Wybaczyłam mężowi zdradę, a on znów lata do kochanki. W swoich kłamstwach mota się jak grzybiarz w ciemnym lesie”
- „Moje małżeństwo było suche jak sierpniowa trawa. Chciałam coś więcej od życia, więc urządziłam żniwa miłości z eks”