„Na emeryturze mój mąż oklapł jak stary por. Gdy zaczęłam chodzić na mityngi z koleżankami, złapał nagle wiatr w żagle”
„Liczyłam, że mój mąż wykombinuje jakąś niespodziankę z okazji przejścia na emeryturę. Wręczy mi bukiet kwiatów, zabierze na kolację, albo wyjątkowo powita w domu. A Leszek, rozwalony na fotelu rzucił od niechcenia >>cześć
- Listy do redakcji
Każdego dnia z niecierpliwością wyczekiwałam momentu przejścia na emeryturę. W ostatnim czasie dość skrupulatnie liczyłam, ile to jeszcze czasu zostało mi do zakończenia pracy w przychodni. Przez trzydzieści pięć lat pracowałam tam jako recepcjonistka, potem jako higienistka, a w końcu zostałam pielęgniarką. Mimo że podnosiłam swoje kwalifikacje i moje obowiązki ulegały pewnym zmianom, to jednak miejsce pracy pozostawało bez zmian.
Gdy zbliżał się ten upragniony moment i do emerytury pozostało zaledwie parę dni, tryskałam radością. Wpadłam na genialny pomysł, żeby zaprosić wszystkie koleżanki i kolegów z pracy i zorganizować imprezę pożegnalną na zakończenie mojej kariery zawodowej.
Jeszcze nie odeszła, a już tęskniłam
Na pożegnanie przyszło wiele osób, zarówno tych bliskich sercu, jak i mniej lubianych, bo tak to już bywa w pracy. Gdy nadszedł moment ostatnich uścisków dłoni i pożegnania, poczułam ukłucie smutku. Nawet rozstanie z Krystyną, z którą przez lata toczyłyśmy regularne potyczki słowne przez jej niechlujstwo w wypełnianiu dokumentów i mieszanie kart chorych, napełniło mnie żalem.
– I kto teraz będzie mi truł głowę o mój bałagan w papierach? – popatrzyła na mnie z rozczuleniem w oczach.
Ni stąd, ni zowąd dotychczasowe sprzeczki straciły na znaczeniu. Moja współpracownica też lamentowała, że zabraknie jej osoby, u której mogłaby szukać porad i czerpać z jej mądrości.
Zobacz także
– Przecież zawsze możesz do mnie zadzwonić – starałam się ją podnieść na duchu.
Szczerze mówiąc już zaczynało mi brakować naszych pogaduszek przy małej czarnej i obgadywania doktorków z naszej przychodni. Ostatniego dnia wszyscy pracownicy wręczyli mi przepiękny bukiet kwiatów i cudowny zegarek na pamiątkę. Naprawdę mnie to wzruszyło. Przez te wszystkie uczucia, które mną targały, wcale nie chciałam się z nimi żegnać ani rezygnować z pracy.
Leżał w fotelu i nawet się nie podniósł
Czułam smutek na myśl, że nie będę już widywać ludzi, z którymi pracowałam, chyba że sama przyjdę tam jako pacjent. Opuszczałam jednak to miejsce z podniesioną głową, przekonana, że zostawiłam po sobie porządek i byłam żegnana z poważaniem oraz sympatią. Znałam już dobrze to miejsce, ale nadszedł czas, by odejść w odpowiednim momencie.
Radość ze mnie całkowicie uleciała, gdy przekroczyłam próg mieszkania i zobaczyłam męża rozwalonego w swoim ulubionym fotelu, wlepiającego oczy w telewizor, gdzie leciał jakiś program o samochodach. Uderzyła mnie myśl, że od dziś po kres moich dni będę dzielić z nim każdą chwilę pod jednym dachem, od rana do nocy.
Nagle poczułam się przybita perspektywą braku ekscytujących historii do opowiadania i tego, że odtąd zabraknie mi ucieczki, jaką była moja praca w przychodni. No cóż, to tyle jeśli chodzi o pracę. Teraz zostanie mi tylko sprzątanie w domu, odbieranie telefonów od dzieciaków i… on.
Gdzieś tam liczyłam po cichu, że mój mąż też wykombinuje dla mnie jakąś fajną niespodziankę z okazji przejścia na emeryturę. Na przykład wręczy mi bukiet kwiatków, zabierze mnie do knajpy na kolację, albo chociaż jakoś wyjątkowo mnie powita w domu. A tu zonk – Leszek rozwalony na fotelu, z nogami na taborecie. Gdy weszłam do mieszkania, to tylko rzucił od niechcenia „cześć”.
Takie życie przestało mi odpowiadać
– Serio, to wszystko co masz mi do powiedzenia?
– A niby co mam mówić? – szczerze go zatkało.
Najchętniej ulotniłabym się z domu w jednym momencie, aby uniknąć niepotrzebnej sprzeczki. Zdawałam sobie sprawę, że i tak niczego to by nie zmieniło – on zawsze twierdził, że niepotrzebnie histeryzuję z byle powodu. Chyba po tylu wspólnie spędzonych latach najrozsądniej byłoby wreszcie pogodzić się z rzeczywistością i dać mu spokój.
Oboje byliśmy już na emeryturze, więc może to najlepszy moment, żeby przestać się na siebie złościć i zaakceptować naszą relację taką, jaka ona jest – monotonną i przewidywalną.
Nie potrafiłam funkcjonować w ten sposób. Nie oczekiwałam wielkich rewolucji czy niespodzianek, ale z drugiej strony nie zamierzałam spędzić reszty życia w domu. Doszłam w końcu do wniosku, że jeśli nie ma innej opcji, to pozostaje mi tylko dostosować się do zaistniałej sytuacji.
Kolejne dni okazały się dla mnie wyjątkowo ciężkie. Odczuwałam coś w rodzaju tego, co przeżywałam, gdy moje dzieci opuściły rodzinne gniazdo. Nie mogłam się odnaleźć w nowym świecie, nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca w domu. Wszędzie panował porządek, bo i nie miał kto nabrudzić. Rankiem robiłam zakupy w pobliskim sklepie, przygotowywałam obiad, a od południa bez celu wałęsałam się po mieszkaniu.
Nie przepadałam za telewizyjnymi programami, nie miałam ochoty zagłębiać się w lekturach, a krzyżówek rozwiązałam już tyle, że zaczęłam dostrzegać powtarzające się hasła.
Szwendałam się bez celu
Korciło mnie, żeby wpaść do ośrodka zdrowia i dowiedzieć się co tam nowego słychać, ale skoro nikt nie fatygował się, by do mnie zadzwonić, pogadać czy o cokolwiek spytać, to chyba nie byłam tam aż tak potrzebna. Zresztą wiedziałam, że pewnie mają urwanie głowy i mnóstwo pracy, i nie chciałam zawracać im głowy. Kto by tam miał czas żeby zajmować się jakąś babcią na emeryturze.
– Gdzieś się wybierzmy, Lesiu – zrzędziłam, a mój małżonek marszczył czoło.
– Skąd u ciebie taka ochota na wyjazdy? Czy relaks w domu to za mało?
– Ale jaki relaks? Przecież ja nic nie robię!
Leszek machnął ręką i odparł, żebym pojechała w siną dal, a jego zostawiła w świętym spokoju, bo mu tak dobrze. Wyszłam z mieszkania i przycupnęłam na ławeczce, rozmyślając, co ze sobą począć. Przy sąsiedniej klatce siedziała pani Janinka, więc podeszłam pogawędzić. Wyznałam jej, że od czasu przejścia na emeryturę nie potrafię się odnaleźć.
– Też przez to przechodziłam. Człowiek musi ułożyć sobie życie na nowo, a to wcale nie taka łatwa sprawa.
– Mój mąż błyskawicznie odnalazł swoje miejsce przed telewizorem w domu – odpowiedziałam z nutą sarkazmu i smutku, na co Janinka zareagowała śmiechem, mówiąc, że u niej w domu sytuacja wygląda identycznie.
Facet Grażyny z naprzeciwka całe dnie przesiaduje na działce i coś tam uprawia, a mąż Baśki nie wychodzi z garażu. Skoro każda z nas się nudzi w swoich czterech ścianach, to czemu by nie zacząć czegoś robić wspólnie? No bo ile można tak samemu siedzieć?
Opracowałam plan
Uznałam, że najwyższa pora zaprosić wszystkie trzy koleżanki na podwieczorek przy kawie. Męża wysłałam do syna, by zaopiekował się przez godzinkę małym wnusiem. Upiekłam moje słynne ciasto piaskowe i przygotowałam kruche herbatniki. Dziewczyny zjawiły się równo o piątej po południu, żartując, że urządzam przyjęcia jak angielska królowa.
– Dokładnie to wymyśliłam – powiedziałam z uśmiechem, a następnie przedstawiłam im mój plan. Ponieważ nasi mężczyźni przestali zabiegać o nasze względy, wpadłam na pomysł, by stworzyć grupkę, w której będziemy się nawzajem wspierać.
– Umówimy się na wspólne pieczenie ciasta, będziemy jeździć na do pobliskich miejscowości, zabierzemy wnuczęta do ogrodu zoologicznego albo parku w mieście i razem przygotujemy przetwory owocowe na zimę.
– Wygląda na to, że sporo nad tym myślałaś – parsknęła śmiechem Grażynka, lecz po jej wyrazie twarzy wiedziałam, że ta koncepcja przypadła jej do gustu.
– No pewnie, w końcu miałam chwilę na zastanowienie – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.
Ułożyłyśmy harmonogram spotkań na przyszły miesiąc i pozapisywałyśmy nasze wspólne plany w kalendarzach. Na początku miałam wątpliwości, czy uda nam się to zrealizować, jednak ku mojemu zaskoczeniu, zaczęłyśmy wszystkie żyć od jednego spotkania do drugiego.
Do wyjść do kawiarni szykowałyśmy się jak na randki. Mój mąż pokpiwał sobie ze mnie, gdy przeglądałam szafę w poszukiwaniu odpowiedniej bluzki i układałam fryzurę, ale w gruncie rzeczy robiłam to zarówno dla siebie, jak i dla niego. Potrzebowałam jakiegoś zajęcia i czegoś, co by mnie pochłonęło, żeby nie oszaleć, a te spotkania były idealną okazją, by zrobić coś tylko dla siebie.
Miałam nadzieję, że Leszek poczuje zazdrość
Cotygodniowe spotkania z dziewczynami motywowały mnie do regularnych wizyt u fryzjera, szaleństwa na zakupach i poszukiwania nowych, ciekawych przepisów kulinarnych do wspólnego gotowania.
– Jak udało ci się znaleźć takie świetne towarzystwo? – moja córka była zaskoczona, gdy podczas rozmowy telefonicznej dzieliłam się z nią kolejnymi pomysłami i planami.
– Sąsiadki zawsze kręciły się w pobliżu i miały dość tej monotonii i siedzenia w domu, więc stwierdziłyśmy zgodnie, że będziemy się nudzić we wspólnym towarzystwie. Tyle że chyba nie do końca nam to wyszło – parsknęłam śmiechem.
Po paru miesiącach wydarzyło się coś, co wydawało się niemożliwe – nasi mężowie znaleźli wspólny język i postanowili przyjść na jedną z naszych imprez na działce. Okazało się, że także mają sporo wspólnych tematów do rozmów. Od tamtego czasu coraz częściej zdarza się, że nasi panowie towarzyszą nam w wyjściach do miasta bądź na wycieczkach.
Poza tym jesteśmy dla siebie nie tylko wtedy, gdy dzieje się coś fajnego, ale jak w prawdziwych przyjaźniach – i w dobrej, i w złej godzinie. Dlatego kiedy Grażynka wylądowała w szpitalu z powodu choroby, regularnie ją odwiedzałyśmy, przynosiłyśmy po kryjomu ciasteczka, podrzucałyśmy pisma, a nawet laptopa z filmami.
– Szczęściara z pani, że ma tak cudowne przyjaciółki – powiedziała z nutką zazdrości współlokatorka z sali.
Odkąd przeszłam na emeryturę, moje życie nabrało zupełnie nowych barw i to za sprawą moich przyjaciółek. Co więcej, ta odmiana podziałała także na mojego męża, który w końcu się ożywił i wyszedł z marazmu.
Teresa, 61 lat