Reklama

Zawsze uważałam nasze życie za spokojne. Może nie było w nim wielkich uniesień, ale za to było stabilnie, bezpiecznie. Jan był solidnym mężem. Nigdy nie podniósł na mnie głosu, nie upił się, nie zniknął na całą noc bez słowa. Przez czterdzieści lat prowadziłam dom, wychowywałam nasze córki i pracowałam jako nauczycielka. Miałam uczniów, zeszyty do sprawdzenia, rady pedagogiczne. Miałam swoje życie.

Reklama

Na emeryturze pierwszy raz od dawna poczułam, że mogę wreszcie pomyśleć o sobie. Zaczęłam spotykać się z dawnymi znajomymi, odnowiłam kontakt z Dorotą, moją przyjaciółką z lat szkolnych. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów i kurs włoskiego w miejskiej bibliotece. Nie robiłam tego, bo marzyłam o wyprawie do Rzymu. Robiłam to... żeby poczuć, że jeszcze żyję.

A Jan? Cóż, on jakby znikał. Coraz częściej przesiadywał sam w swoim pokoju. Obojętny, cichy, nieobecny. Prawie się nie odzywał. Nawet nie chodziło już o to, że od lat śpimy w osobnych pokojach, ja chrapię, on się wierci, ale coś się w nim zmieniło. Był jak cień człowieka, którego kiedyś kochałam. Czasem, kiedy wracałam z zajęć, zastawałam go siedzącego przy kuchennym stole z pustym spojrzeniem. Pytałam, czy wszystko w porządku, a on odpowiadał zdawkowo:

– Tak. Zmęczony jestem. Nic się nie dzieje.

Ale ja czułam, że coś się dzieje. Coś, czego jeszcze nie umiałam nazwać. I choć bardzo chciałam wierzyć, że nasza codzienność to po prostu starość, to jednak niepokój we mnie rósł. Codziennie. Coraz bardziej.

Poczułam ukłucie niepewności

– A wiesz, Halinko, zaczęła Dorota, gdy sączyłyśmy herbatę w jej salonie, że po śmierci mojego Władzia znalazłam w jego rzeczach całą kopertę listów od jakiejś babki?

Spojrzałam na nią zdziwiona. Dorota była wdową od niedawna, jej mąż zmarł nagle na zawał.

– Jakiej babki?

– Jakiejś Krystyny. Pisała do niego latami. Wyznania miłosne, wspomnienia z wakacji, zdjęcia. A ja jak idiotka wierzyłam, że Jasio to taki mój wierny misiaczek...

Zamilkła na chwilę, po czym dodała, ze śmiechem przez łzy:

– Wiesz, że on miał z nią romans przez wiele lat? Myślałam, że mi serce rozsadzi.

Zakręciło mi się w głowie. Dorota i Władek... przecież oni zawsze wyglądali na takich zgranych. Zawsze razem na działce, razem na spacerze, uśmiechnięci. Idealna para.

– A ty? – spytałam cicho. – Nie zauważyłaś nic?

– Nic, Halinko. Kompletnie nic. A teraz się zastanawiam... jak to możliwe?

Wróciłam do domu z duszą na ramieniu. Obraz Doroty, siedzącej nad listami kochanki swojego zmarłego męża, nie dawał mi spokoju. Czy ja naprawdę znam mojego Janka? Czy ja wiem, z kim dzielę życie od tylu lat? Tamtego wieczoru, kiedy Jan jak zwykle przesiadywał w swoim pokoju, spojrzałam na jego zamknięte drzwi i poczułam ukłucie niepewności. Nagle wszystkie drobne rzeczy zaczęły układać się w całość: jego nieobecny wzrok, godziny spędzane przed komputerem, te wyjścia „na zakupy”, które trwały o wiele za długo. Czy to możliwe, że mój Jan... mój spokojny, poukładany Jan... mógłby mieć...? Nie dokończyłam tej myśli. Ale serce zaczęło mi bić szybciej.

Czułam, że mój świat się wali

Szukałam baterii do pilota. Tak zwyczajnie, po ludzku. Przeszukiwałam szuflady w szafce pod telewizorem, aż w końcu zajrzałam do kartonu, który Jan przyniósł kilka tygodni wcześniej z piwnicy. Leżał tam stary telefon, jakiś jego służbowy model sprzed lat, z grubą obudową i pękniętym ekranem. Był wyłączony. Nie wiem, co mnie tknęło. Podłączyłam ładowarkę. Telefon ożył, ekran zamigotał. Pomyślałam, że może coś tam jeszcze będzie. Ot, ciekawość. Zajrzałam do wiadomości. Pierwsza z nich: „Tęsknię. Dzisiaj miałeś zadzwonić. A ja znowu siedzę sama”. Kolejna: „Twoja Halinka jeszcze coś podejrzewa? Bo jesteś jakiś spięty ostatnio”.

Zastygłam w bezruchu. Krew odpłynęła mi z twarzy. Szumiało mi w uszach. Przewinęłam dalej. Wiadomości ciągnęły się latami. Anka. Anka. Anka. To imię powtarzało się w setkach wiadomości. Czasem czułe, czasem z pretensjami. Ale zawsze... intymne. Wyłączyłam telefon, jakby parzył mnie w dłonie. Po godzinie, kiedy ręce przestały mi drżeć, zadzwoniłam do Magdy. Niby tylko, żeby pogadać.

– Córeczko, a ty... nigdy nie miałaś wrażenia, że z tatą coś...?

– Mamo... – zawahała się. – Nie wiem, czy powinnam to mówić, ale... raz, kiedy byłam nastolatką, widziałam, jak wysyła komuś buziaczki w wiadomości. Myślałam, że to jakieś głupie żarty. Nie chciałam cię ranić.

Zamilkłam. Magda też milczała. Czułam, jak z każdą chwilą moja rzeczywistość się kruszy. Jan, którego znałam. Moje małżeństwo. Nasze życie. Czy wszystko to było kpiną?

Miał długoletni romans

Weszłam do jego gabinetu wieczorem. Nie zapukałam. Stał przy biurku, przeglądając jakieś dokumenty.

– Jan?

Odwrócił się.Przez mój drżący ton spojrzał na mnie od razu baczniej.

– Coś się stało?

W odpowiedzi położyłam przed nim telefon. Ten stary. Przez chwilę patrzył na niego bez ruchu. Potem jego twarz zbladła.

– Skąd to masz?

– Leżał w kartonie. Nie pytaj, „po co grzebałam”. Chcę, żebyś powiedział mi prawdę. Kim jest Anka?

Jan usiadł powoli, jakby nagle zrobiło mu się słabo. Potarł twarz dłonią. Milczał.

– Jan! – powtórzyłam, tym razem ostrzej. – Kim jest Anka?

– To... – westchnął. – Dawna koleżanka z pracy. Spotykaliśmy się.

– Spotykaliście się?! – głos mi się załamał. – Przez dwadzieścia lat?!

Nie zaprzeczył. Zawahał się, po czym skinął głową.

– Tak. Ale to nie było tak, jak myślisz.

– To nie było tak?! – krzyknęłam. – Spałeś z inną kobietą, okłamywałeś mnie przez całe małżeństwo, a teraz chcesz mi powiedzieć, że to „nie było tak”?

– Halinko, ty miałaś swoje życie... szkołę, dzieci, dom. Ja czułem się... niewidzialny.

– Niewidzialny?! – zaśmiałam się gorzko. – Ty się czułeś niewidzialny?! A ja co? Prasowałam ci koszule, robiłam zupy, znosiłam twoje milczenie... Ty miałeś romans, a ja miałam... samotność.

Spuścił wzrok. A mnie ogarnęła bezbrzeżna fala wściekłości. Łzy same cisnęły mi się do oczu.

– Nie chcę już słuchać twoich tłumaczeń. I nie waż się do mnie zbliżać. Ani nic mówić. Jedzenie masz w lodówce, a zresztą... mam to gdzieś!

Wyszłam, zatrzaskując drzwi. Za nimi usłyszałam tylko jego ciche:

– Przepraszam...

Ale na to było już za późno.

Rozpłakałam się jak dziecko

Następnego dnia nie mogłam wstać z łóżka. Czułam się, jakby moje ciało ważyło tonę, jakby każda myśl o przeszłości wbijała mnie mocniej w materac. Jan wyszedł cicho rano, nie próbował rozmawiać. Nie zostawił karteczki, nie powiedział „do widzenia”. I dobrze. Leżałam i patrzyłam na sufit. Nasz sufit. W pokoju, w którym przez klikadziesią lat jednak razem spaliśmy. Tyle wspomnień. Tyle chwil, które wydawały się prawdziwe. Teraz każda z nich smakowała kłamstwem.

Podeszłam do szafy. Wyjęłam stare albumy. Pierwsze zdjęcie: Jan i ja na wycieczce do Karpacza. Byłam w czerwonej kurtce, on mnie obejmował. Na drugim: nasze wesele. Mama płakała ze wzruszenia, a tata całował mnie w czoło. Dalej: Magda jako niemowlę. Jan z nią na rękach. Uśmiechnięty. Wszystko to wyglądało jak bajka. Ale co z tego było prawdziwe? Czy wtedy już pisał do niej wiadomości? Czy wyjeżdżając służbowo, naprawdę jechał tylko „na delegację”? amknęłam album. Ręce mi się trzęsły. W kuchni zaparzyłam herbatę, ale nie mogłam jej przełknąć. Nagle zauważyłam kubek, który mi kiedyś kupił na urodziny. Był tam napis: „Najlepsza żona na świecie”.

Chwyciłam go i bez zastanowienia roztrzaskałam o zlew. Dźwięk pękającej ceramiki był... dziwnie wyzwalający. Przez chwilę stałam z otwartymi ustami, a potem usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Nie wiedziałam już, kim jestem. Ani kim byłam przez te wszystkie lata.

Chciałam cofnąć czas

Zadzwoniłam do Karoliny i Magdy tego samego dnia. Głos mi drżał, ale wiedziałam, że muszą się dowiedzieć. Nie chciałam dłużej żyć złudzeniami, a tym bardziej udawać, że wszystko jest w porządku. Magda przyjechała wieczorem, Karolina połączyła się przez wideo. Siedziałyśmy przy stole w milczeniu, jakby każda z nas czekała, aż powiem te słowa.

Tata miał romans – powiedziałam w końcu. – Przez dwadzieścia lat. Z jedną kobietą.

Magda spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Karolina odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy.

– To ta Anka? – spytała Magda cicho.

– Wiedziałaś? – spojrzałam na nią ostro.

– Nie... To znaczy... kiedyś coś podejrzewałam. Był dziwny. Ale bałam się ci mówić. Bałam się, że cię skrzywdzę, mamo. Że coś zniszczę i nie będzie powrotu...

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– I tak mnie skrzywdził, nie wiem czy nie bardziej, niż gdybym dowiedziała się wcześniej. Ale to nie twoja wina, byłaś dzieckiem – wyszeptałam.

Karolina odezwała się dopiero po chwili:

– A co teraz? Zamierzasz z nim zostać?

– Nie wiem. Ale przecież nie wyrzucę go z domu po czterdziestu latach. To dom też jego. Tylko... – zacięłam się. – Nie wiem, kim on jest. I nie wiem już, kim ja jestem po tych wszystkich latach.

Magda wstała i przytuliła mnie mocno. Pachniała jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i przychodziła wtulić się we mnie po złym śnie.

– Mamo... ty jesteś dobrą kobietą. I silną. Jesteś naszą mamą. To wiesz na pewno.

Karolina przyblżyła się do ekranu.

– Mamo, jak będziesz gotowa, może warto porozmawiać z kimś... z terapeutą. Nie musisz być sama z tym wszystkim.

Pokiwałam głową, ale w środku czułam pustkę. Nie chciałam teraz słów otuchy. Chciałam cofnąć czas. Do dnia, kiedy jeszcze wierzyłam, że to życie było moje naprawdę.

Nie chcę żyć złudzeniami

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Jan nadal jest. Rano mija mnie w kuchni, jakbyśmy byli tylko współlokatorami. Czasem rzuci jakieś zdawkowe „dzień dobry” albo „zrobiłem ci herbatę”, ale unikamy siebie. My się nie kłócimy. Nie krzyczymy. Tylko milczymy. I to boli bardziej niż wszystko. Przestałam gotować dla niego. Przestałam pytać, gdzie idzie i o której wróci. Odcięłam się. Ale nie potrafię go wyrzucić. Może jestem za słaba. A może po prostu za bardzo przywykłam do jego obecności.

Z Dorotą jeżdżę teraz na wycieczki. Ostatnio byłyśmy w Lublinie, w przyszłym miesiącu planujemy Słowację. Zapisałam się też na kurs włoskiego, teraz bardziej zaawansowany, wciąż nie po to, by jechać do Rzymu, ale by przypomnieć sobie, że mogę czegoś jeszcze chcieć. Dla siebie. Że mogę się jeszcze śmiać. Że jeszcze coś we mnie żyje. Czasem siedzę sama przy oknie i patrzę, jak dzieciaki z sąsiedztwa bawią się na podwórku. Śmieję się do nich, choć nie znają mnie z imienia. I wtedy myślę, że może jeszcze nie wszystko stracone. Może jeszcze mam czas na jakieś „nowe”.

Jan nie pytał nigdy, gdzie jeżdżę. Nie zapytał, czemu wracam późno. Myślę, że wie, że już mnie stracił. Tyle że nie odszedł. Zostaliśmy w tym samym domu – razem, a jednak osobno. Czasem, przed snem, myślę: „Może powinnam mu wybaczyć?”. Ale zaraz potem przypominam sobie tamte wiadomości. To „tęsknię”, „kocham”, „czekam”. I wtedy zaciska mi się gardło. Zaczęłam pisać pamiętnik. Może to nic wielkiego, ale dzięki temu lepiej siebie słyszę. Na jednej z ostatnich stron zapisałam: „Czasem zastanawiam się, ile jeszcze kłamstw noszą w sobie ci, którzy śpią obok nas każdej nocy”. I wtedy już wiem, że nie chcę zasypiać ze złudzeniami. Nawet jeśli zostanę sama.

Halina, 63 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama