Reklama

Córka zdziwiła mnie swoją propozycją, którą przedstawiła przez telefon:

Reklama

– Zjemy razem obiad? Nie przygotowuj niczego, przywiozę co trzeba.

Poczułem radość, ale też zdenerwowanie – owszem, jestem na emeryturze, ale doskonale sobie radzę i przyrządzenie obiadu dla gości to dla mnie bułka z masłem… Wyczuwałem w tym jakiś haczyk. Zjedliśmy spaghetti z sosem bolońskim, a na deser lody. Potem w nieco ponurej atmosferze wpatrywaliśmy się w opróżnione naczynia.

Chcieli żebym jechał z nimi

– Dobra, kochana córuniu – odezwałem się. – Nastrój jest trochę niezręczny, więc bądźcie tak mili i w końcu wyrzućcie z siebie, o co chodzi. Mój zięć popatrzył na Mirkę z przerażeniem, a ona rzuciła:

– Wiesz, nie jesteś już najmłodszy, więc może warto rozejrzeć się za jakimś przytulniejszym lokum, w lepszej dzielnicy, no wiesz, bardziej odpowiednim miejscem. Dla nas wszystkich. Mieszkamy na drugim końcu miasta i gdyby coś się stało, to tak jeździć do ciebie…

Zobacz także

Przysłuchiwałem się temu, co mówiła Mirka. Miała dobre intencje, martwi się o mnie.

– Słuchajcie, bądźmy wobec siebie szczerzy, o co tutaj chodzi? – zapytałem. – Nie ma sensu robić sobie przykrości…

– Przeprowadzamy się. Znalazłem świetną posadę na Podkarpaciu – powiedział Marek. – Mamy do dyspozycji sporych rozmiarów dom. Twoja własna sypialnia, pokój do pracy, obok pokój Kacpra, na parterze przestronny salon, kuchnia połączona z jadalnią. Mieszkalibyśmy pod jednym dachem, ale jednocześnie miałbyś pełną niezależność. Za płotem zielone wzgórza, las i błogi spokój. Jak ci się podoba ten pomysł?

Zaniemówiłem z wrażenia. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

– Ogromnie wdzięczny jestem za propozycję, naprawdę mnie to poruszyło – odparłem. – Choć to kuszące, muszę odmówić. Wciąż czuję się młody i mam parę spraw do załatwienia.

Byli zdumieni

– No ale tato! Przecież ta okolica to nędzne slumsy, nie oszukujmy się. Dobrze o tym wiem, bo tu dorastałam. A jeszcze na domiar złego mieszkanie na parterze.

– To nieważne! To mój dom. Mieszkam w tej okolicy grubo ponad pięćdziesiąt lat! – podkreśliłem stanowczo. – Znam tu wszystkie stare plotkary, okolicznych pijaków, mam swojego piekarza i sprzedawcę warzyw, fryzjera, a nawet wciąż działa pralnia. Wiem, gdzie załatwiają się czyje kundle i czyje dzieciaki bazgrzą po ścianach śmietnika. I mimo że sporo się tu zmienia, nadal młodziki witają dorosłych i pomagają staruszkom nosić torby z zakupami.

– Nie będziemy mieli możliwości spotykania się tak często jak wcześniej!

– Oj Mireczko, a co, teraz to jesteśmy nierozłączni? – parsknąłem śmiechem. – Zastanów się, kiedy ostatni raz mnie odwiedziliście? Chyba w czasie świąt Bożego Narodzenia. A teraz mamy już lato.

– Ale gdybyś tylko zadzwonił to od razu byśmy się zjawili…

– Słuchajcie, znaczycie dla mnie bardzo dużo, ale macie własne sprawy i nie chcę w nie ingerować. A ja mam jeszcze parę pomysłów na siebie. Dam sobie radę sam, nie potrzebuję niańki, a dzielnica i tak się zmieniła, same młodziaki dookoła. Takich staruszków jak ja zostało już tu jak na lekarstwo.

Marek znów zabrał głos:

– Jasna sprawa, tato – skwitował, zamykając temat. – Nie chcemy ci niczego narzucać, ale pamiętaj, że jak tylko będziesz chciał, to możesz do nas wpaść i zostać, jak długo ci się podoba, jasne?

– Dzięki! Jesteś w porządku, Marku – poklepałem go po plecach.

Przeprowadzka poszła gładko

Chatka niedaleko Iwonicza miała już całe wyposażenie i meble. Przytulny, drewniany domek w rustykalnym stylu, otoczony niewielkim ogrodem z drzewami iglastymi, sprawiał bardzo miłe wrażenie. Jedyne, co mnie martwiło, to reakcja wnuka na wieść, że rodzice zabierają go z miasta na wieś. Ale szybko się uspokoiłem, bo okazało się, że tam też będzie mógł robić to, co lubi – internet działał bez zarzutu.

Z Mirką ustaliliśmy, że przyjadę do nich w drugiej połowie sierpnia. Postanowiłem przejrzeć swoje ubrania na wyjazd i ku mojemu zaskoczeniu, miałem komplet! Kurtkę przeciwdeszczową, termoaktywną bieliznę i niezniszczalne buty trekkingowe. Wszystko w idealnym stanie. Zacząłem się zastanawiać, czy kiedykolwiek tak naprawdę używałem tego sprzętu. Spoglądałem na te rupiecie, które od wielu lat po prostu leżały i się kurzyły. Sięgnąłem po komórkę.

– Cześć, Kacper! Mam do ciebie prośbę: wymyśl dla mnie parę pomysłów na wycieczki w waszych stronach. Ale weź poprawkę na to, że nie mam już nastu lat.

„No a co z Korkiem? – pomyślałem, obserwując mojego kota, który obwąchiwał porozstawiany w całym mieszkaniu sprzęt.

– Sorry, kolego, ale zupełnie wyleciałeś mi z głowy.

Wszystko się pozmieniało

W podobnych sytuacjach z pomocą przychodziła zawsze pani Wilczek. Ta starsza kobieta odwiedzała Korka dwa razy dziennie – z samego rana i wieczorkiem. Karmiła go, czochrała za uszami, a kot mógł bez stresu chować się w swoich ulubionych kątach.

Żwawo pokonałem schody na drugie piętro i zastukałem do drzwi. Bez odzewu. „Czyżby dokądś poszła? Bo chyba jeszcze nie śpi o tej porze…” – zastanawiałem się, czekając pod jej mieszkaniem. Właśnie miałem wracać na dół, kiedy otworzyły się drzwi obok.

– Pan do pani Jadwigi Wilczek?

– Owszem

– Pani Jadwiga odeszła od nas bodajże w marcu.

Podziękowałem grzecznie i zacząłem schodzić po schodach. W marcu? Rany, to już tyle miesięcy minęło? Nagle uderzyła mnie świadomość, jak szybko leci czas. Głowiłem się nad tym, co zrobić z Korkiem. Nie zapytałem Mirosławy, czy mogę go wziąć. Tak czy siak – muszę jeszcze skoczyć do sklepu.

Nasz lokalny sklepik obsługiwał klientów przez całą dobę, od świtu do zmierzchu, dlatego byłem w niezłym szoku, gdy natrafiłem na zakratowane i zaryglowane wejście. Okoliczni bywalcy też gdzieś przepadli, więc nie miałem kogo podpytać o zaistniałą sytuację. Skierowałem się z powrotem do bloku i przed wejściem wpadłem na mojego sąsiada.

Co tu się porobiło?

– Witam szanownego pana! Panie Marianie, co tam się wyprawia z naszym „punktem”? Wzięli sobie wolne czy jak?

– Nie widział pan ogłoszenia? Ktoś chyba je ściągnął… – odparł sąsiad. – Sklep będzie zamknięty. Nie wiem z jakiego powodu, ale kończą interes.

– Jak to?! Tyle czasu tutaj byli! I co teraz, gdzie będziemy chodzić po sprawunki?

– A wie pan, mamy w pobliżu te supermarkety, jakoś damy radę się przyzwyczaić…

Wziąłem zimne piwo z lodówki, odkręciłem kapsel i zacząłem się przechadzać po swoich czterech kątach, od czasu do czasu biorąc łyk złocistego napoju. Podszedłem do okna i spojrzałem w dal. Coś mnie zaintrygowało. Zauważyłem, że za płotem pobliskiej podstawówki zniknęły trzy stare drzewa akacjowe.

Nagle mój kot zaplątał mi się między nogami, okrążając je dwukrotnie, po czym wskoczył na sofę. Rozsiadłem się przy nim wygodnie i sięgnąłem po pilota, żeby włączyć telewizor. Nawet nie zauważyłem, kiedy zapadłem w drzemkę.

Można by rzec, że nic mi nie jest, ale codziennie łykam garść różnobarwnych pigułek, więc po przebudzeniu musiałem się wybrać do przychodni, a później do apteki. Na całe szczęście obie te placówki znajdują się tuż za zakrętem.

Zmiany mnie przytłoczyły

W okienku rejestracji, za grubym szkłem, jak zwykle siedziała ta sama od wielu lat nieprzyjemna kobieta z platynową kitką na czubku głowy. Nieuprzejmym tonem, do jakiego przywykłem, oznajmiła mi, że „pan może wejść do pani doktor”. Uszczęśliwiony zameldowałem się pod drzwiami gabinetu. Zaskoczony byłem, gdy jako pierwsze padło moje nazwisko.

Wkroczyłem do gabinetu i ujrzałem szeroko uśmiechniętą panią doktor, która leczy mnie już ponad dwadzieścia lat.

– Co pana do mnie sprowadza? Dzisiaj spełniam marzenia wszystkich moich pacjentów.

– Wyłącznie po recepty… – odwzajemniłem uśmiech. – Jaka to wyjątkowa okazja?

– To mój ostatni dzień pracy! – lekarka wesoło stukała w klawisze komputera.

Przechodzi pani na emeryturę? Wreszcie będzie chwila wytchnienia!

– Całkowicie rezygnuje pani z pracy? Może chociaż na pół etatu? – zapytałem z nutą nadziei w głosie.

– Nie, kończę na dobre. Mam już dość. Poza tym czas najwyższy zająć się własnym zdrowiem.

Poczułem wielki smutek

– Nawet pani nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mi przykro.

– Dziękuję serdecznie. Ciężko mi się rozstawać z takimi pacjentami jak pan. Pamięta pan nasze pierwsze spotkanie? To było dwadzieścia osiem lat temu... Ciężko w to uwierzyć, co? Zdrowia życzę, panie Karolu – dała mi karteczkę z lekiem.

– Wszystkiego dobrego, pani doktor – odparłem. – Niech pani odpoczywa i dzięki za opiekę przez blisko trzydzieści lat.

Choć okolica była dokładnie ta sama – ulica, parking i sklepy – sprawiały wrażenie niemal nieznanych. Przystanąłem, wpatrując się w dobrze mi znane zakątki, zupełnie jakbym dopiero co je odkrył.

Na szczęście mój nastrój szybko uległ poprawie, a to za sprawą własnoręcznie przyrządzonego chłodnika. Niestety, wtedy dała o sobie znać wada zamieszkiwania na najniższej kondygnacji budynku: przy lekko uchylonej framudze do moich uszu dochodziła każda wymiana zdań, mimo że rozmawiających osób nie miałem w zasięgu wzroku.

– Masakra, normalnie mnie szlag trafia – skarżyła się jakaś dziewczyna. – Jakbym dorwała tego gnojka, co zwędził z korytarza rowerek mojej małej, to nogi bym mu z… powyrywała! I gadałam chłopu: idź, przeleć się po blokach, może tylko jakiś gówniarz go zabrał, a ten mi, że niby on nie jest pieprzonym gliną, żeby złodziejaszków ścigać…

– Ty to jesteś jednak tępa! Jakbyś mu tak często nie dawała, to by się ogarnął i ruszyłby tyłek.

Otworzyłem usta ze zdziwienia

Zasunąłem okno. Ciężko mi się przystosować do tej nowoczesności w dialogach młodych panienek. Nawet jeżeli komuś ukradli rower małej dziewczynki.

Ogarnąłem wszystko i zacząłem kompletować bagaż na wyjazd. Trochę tego było. Z przykrością spoglądałem na stosy książek, albumy z muzyką, zdjęcia – nie miałem możliwości zabrać tego wszystkiego.

– Po co ci te wszystkie rupieciarskie skarby? – parsknąłem śmiechem pod nosem. – Myślę, że to już wszystko – oznajmiłem, chwytając za komórkę. – Hej, kochanie – odezwałem się. – Możemy ruszać. To znaczy: możemy we dwójkę. Pasuje ci to, nie masz nic przeciwko?

– No pewnie! Korek na bank zaprzyjaźni się z naszym Smartem.

– Smart to też koci towarzysz?

– Nie! To polski owczarek nizinny, taki kudłaty psiak z różowym ozorem. Tato, to super, że się zdecydowałeś. Oby to nie wpłynęło na twoje plany. Wspominałeś o wielu sprawach, które chcesz dokończyć…

– Owszem, skarbie, ale nie w tym miejscu. No to do jutra.

Nadszedł czas, by poszukać nowego lokum, tutaj już nic nam nie zostało. Korek potarł pyszczkiem o mój podbródek, a potem skulił się w kulkę na udach. Już po chwili mruczał, przymknąwszy ślepia, a to w mowie kotów znaczy tyle, co – jest w porządku.

Reklama

Henryk, 69 lat

Reklama
Reklama
Reklama