Reklama

Czasami miałam wrażenie, że życie przecieka mi przez palce. Pracowałam zdalnie jako edytorka zdjęć dla agencji reklamowej – z pozoru ciekawe zajęcie, w rzeczywistości dzień za dniem wyglądał tak samo. W tym samym dresie, z kotem na kolanach, przesuwałam suwaki w Lightroomie, poprawiałam kontrast, nasycenie, balans bieli.

Reklama

Wpadłam w rutynę

Fotografią pasjonowałam się od lat, to była moja pierwsza miłość, ale od jakiegoś czasu nie potrafiłam już się w niej odnaleźć. Wszystko wydawało mi się bez znaczenia, kadry puste, światło nijakie. Mój aparat leżał w szafie i tylko kurz przypominał, jak długo go nie dotykałam.

Byłam samotna, chociaż wokół mnie byli ludzie. Introwertyczna, zagubiona w relacjach, z trudem otwierająca się na bliskość. Nie byłam pewna, czy jeszcze potrafię się zakochać. Albo czy kiedykolwiek naprawdę umiałam. Dlatego gdy dołączyłam do grupy fotograficznej w internecie, nie oczekiwałam zbyt wiele. To miała być tylko odskocznia, ucieczka od samotnych wieczorów i wymuszonych pogawędek z ludźmi, którzy i tak mnie nie rozumieli.

A potem pojawił się Paweł. Na początku komentowaliśmy nawzajem swoje zdjęcia. Jego prace miały w sobie spokój, melancholię, coś, co mnie poruszało. Zaczęliśmy pisać prywatnie, najpierw o technice, o aparatach, o tym, jak złapać dobre światło o świcie. Potem rozmowy zrobiły się dłuższe.

Paweł opowiadał o samotnych podróżach po Europie, o hotelach, w których zasypiał bez słowa do nikogo, o pustych plażach w listopadzie i o tym, że najbardziej tęskni za obecnością drugiego człowieka.

Rozmawialiśmy codziennie

Z czasem przenieśliśmy się na komunikator. Zasypialiśmy razem, choć dzieliły nas setki kilometrów. Jego wiadomości sprawiały, że czułam się bezpiecznie. Miał w sobie coś, co rozgrzewało mnie od środka, budziło emocje, o których dawno zapomniałam.

Wydawało mi się, że spotkałam kogoś, kto mnie naprawdę widzi. Kogoś, kto rozumie, jak trudno jest być samemu, jak bardzo można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie miało.

Było już po północy, kiedy zadzwonił. Siedziałam pod kocem, zmęczona po całym dniu, ale szczęśliwa, że go usłyszę.

– Nie mogłem zasnąć – powiedział. – Myślałem o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło przez ostatnie lata. Kiedyś czułem, że mam cel, że jestem częścią czegoś. Teraz mam wrażenie, że ludzie mnie nie rozumieją. Jakbym był jakimś błędem w systemie.

Słuchałam uważnie, chłonęłam każde słowo. Paweł miał w sobie ten rodzaj smutku, który sprawiał, że chciało się podejść bliżej. Otoczyć ramieniem. Zatrzymać.

Rozumieliśmy się

– Wiem, co masz na myśli – odpowiedziałam cicho. – Czasami mam wrażenie, że wszyscy dookoła prowadzą jakieś inne życie. Że tylko ja nie nadążam. Że coś mi umyka.

– Z tobą jest inaczej, wiesz? Masz w sobie coś, co przywraca mi spokój. Czasem myślę, że tylko ty mnie słuchasz naprawdę.

Siedzieliśmy tak w milczeniu przez dłuższą chwilę. Wyobrażałam sobie, jak wyglądałby obok mnie. Jakby pachniał. Jak brzmiałby jego śmiech w moim mieszkaniu.

Zaczęłam się zakochiwać. Cicho, nieśmiało, jakby nie chciałam, żeby to uczucie spłoszyło się zbyt szybko. Ale ono rosło. Coraz bardziej czekałam na te rozmowy, na jego wiadomości w ciągu dnia. Na to, co nowego opowie mi wieczorem.

Snułam wizje naszego spotkania – że przyjedzie, że razem pójdziemy robić zdjęcia gdzieś nad Wisłą, że napijemy się wina i będziemy się śmiać jak w tych wszystkich filmach, których zakończenia zawsze znałam na pamięć.

Chciałam go zobaczyć

Nie wytrzymałam. Po jednej z tych rozmów, kiedy opowiadał mi o swojej samotnej podróży po Bretanii, o kamiennych domkach i zapachu morza, powiedziałam:

– Chciałabym cię naprawdę poznać. Zobaczyć.

Zamilkł. Po chwili odpowiedział cicho:

– To… może nie być takie proste.

– Dlaczego? – zapytałam, czując, jak coś ściska mnie w środku.

– Po prostu… to nie jest dobry moment. Mam dużo na głowie. I… może lepiej, jak zostaniemy przy tym, co mamy.

Przez moment miałam wrażenie, że coś ukrywa. Ale zaraz odgoniłam tę myśl. Przecież znaliśmy się od miesięcy. Spędziliśmy razem tyle nocy, tyle rozmów. Może po prostu się bał. Może miał swoje powody. Wierzyłam mu.

Wreszcie po którejś kolejnej rozmowie dał się namówić na wspólne wyjście. Umówiliśmy się w parku. Powiedział, że będzie miał dwie godziny między spotkaniami, że może podjechać, jeśli naprawdę chcę.

Nie mogłam uwierzyć

Czekałam przy ławce obok fontanny, ściskając aparat w dłoni – nie dlatego, żeby robić zdjęcia. Trzymałam go jak talizman. Serce waliło mi jak oszalałe. Wyobrażałam sobie, że go zobaczę, podejdę, uśmiechniemy się do siebie tak, jak już wiele razy przez ekran. Będzie ciepło. Naturalnie.

Zobaczyłam go po kilku minutach. Szedł powoli, w beżowym płaszczu. Zatrzymał się jakieś pięć metrów ode mnie. Starszy niż na zdjęciach. Włosy przyprószone siwizną. Twarz zmęczona. Rozpoznałam go od razu.

– Paweł? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

Skinął głową. Usiadł obok. Pachniał czymś znajomym, ale nie potrafiłam już skupić się na zapachu.

– Ile masz lat naprawdę? – zapytałam, patrząc mu w oczy.

– Piętnaście więcej, niż ci powiedziałem – odpowiedział spokojnie. – Mam żonę. I dorosłe dzieci.

Nie powiedziałam nic. Powietrze wokół zrobiło się ciężkie.

– Dlaczego? – szepnęłam w końcu.

– Bo to jedyny sposób, żeby ktoś jeszcze mnie pokochał – odpowiedział, bez cienia pretensji.

Wstałam. Nie potrafiłam nawet płakać. Odeszłam w milczeniu, zostawiając za sobą człowieka, którego głosu tak bardzo potrzebowałam przez ostatnie miesiące.

Zawiodłam się

Nie robiłam żadnych zdjęć przez pół roku. Mój aparat leżał w szafie, jak zamrożony fragment mnie. Każdego dnia obiecywałam sobie, że może jutro znów wyjdę, złapię coś w kadr, spróbuję. Ale jutro nigdy nie przychodziło.

Unikałam grupy fotograficznej. Jego numer nadal miałam w telefonie, ale nigdy więcej nie zadzwonił. I dobrze. Nie chciałam go słyszeć. Chociaż może trochę chciałam. Wstydziłam się tych myśli. Wstydziłam się siebie.

Czułam się oszukana, zawstydzona, ale też dziwnie winna. Jakbym sama wciągnęła się w tę iluzję, bo tak bardzo potrzebowałam wierzyć, że ktoś mnie wybierze, że to się naprawdę może zdarzyć.

Przez długi czas nie umiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie zapytałam go wcześniej o więcej. Dlaczego nie zauważyłam znaków. Przecież były – niechęć do spotkania, milczenie o codzienności, dziwne pauzy.

Samotność znów rozlała się we mnie. Wracałam do pracy mechanicznie, przestając widzieć w zdjęciach sens. Nawet kot wydawał się obojętny na moje emocje, choć spał przy mnie codziennie. Miałam wrażenie, że straciłam coś więcej niż mężczyznę z internetu. Straciłam kawałek wiary w siebie.

Natalia, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama