Reklama

Codzienność potrafi czasem zabijać bardziej niż samotność. Budzę się rano, włączam ekspres do kawy, kroję chleb, szykuję śniadanie dla dziecka – i wszystko odbywa się jakby obok mnie. Paweł wstaje później, wpada do kuchni z telefonem przyklejonym do ucha, w biegu łapie kromkę chleba, rzuca krótkie:

Reklama

– Dzięki, nie mam czasu.

I znika. Zawsze gdzieś znika. Do pracy, na spotkanie, na ważny telefon. Ja zostaję w tym domu jak cień, którego nikt nie zauważa. Kiedyś wyobrażałam sobie małżeństwo inaczej. Marzyłam o bliskości, rozmowach do późnej nocy, wspólnych planach, drobnych gestach czułości. Dziś mam wrażenie, że mieszkam z obcym człowiekiem, który tylko przypadkiem nosi obrączkę na tym samym palcu, co ja. Kilka dni temu Paweł obiecał, że pojedziemy razem na grzyby. Cieszyłam się jak dziecko – dawno nie spędziliśmy całego dnia tylko we dwoje. Ale oczywiście, w ostatniej chwili odwołał.

– Wiesz, mam spotkanie z klientem, nie dam rady. Ale jedź z tatą. On i tak planował.

Patrzyłam na niego długo. Ani cienia żalu, ani nawet udawanego rozczarowania. Jakby wspólny wyjazd nie miał dla niego żadnego znaczenia.

– Jasne – odpowiedziałam cicho, choć w środku czułam, jak rośnie we mnie fala goryczy. – Pojadę z Andrzejem.

Andrzej… mój teść. Spokojny, ciepły człowiek, który zawsze znajduje czas, by wysłuchać. Kiedy Paweł odsuwa mnie od siebie, on potrafi spojrzeć tak, jakby widział, że pod moim uśmiechem kryje się smutek. Wyjazd do lasu nagle przestał być przykrym obowiązkiem, a stał się obietnicą wytchnienia. Las – wielki, zielony, cichy – jawił mi się jak przestrzeń, w której nikt niczego ode mnie nie oczekuje. Jakby tam, między drzewami, mogła wreszcie być sobą. Nie wiedziałam jeszcze, że ten las usłyszy ode mnie o wiele więcej, niż kiedykolwiek powiedziałam własnemu mężowi.

Zaskoczyło mnie jego pytanie

Las przywitał mnie zapachem wilgotnej ziemi i chłodem, który oplótł ramiona lepiej niż najdroższy szal. Krople rosy błyszczały na pajęczynach, a cisza była tak głęboka, że słyszałam własne myśli głośniej niż zwykle. Andrzej szedł obok, powoli, spokojnie, jakby każdy krok był ważny.

– Lubię tę porę roku – odezwał się nagle. – Grzyby są tylko pretekstem, żeby trochę odetchnąć.

Uśmiechnęłam się niepewnie. On naprawdę wierzył, że można po prostu iść i oddychać. Bez pośpiechu, bez telefonu dzwoniącego co chwilę.

– A ty? – zapytał po chwili. – Jak się czujesz?

Początkowo odpowiedziałam odruchowo:

– Dobrze, w porządku.

Nie dał się jednak zbyć. Zatrzymał się przy dębie, spojrzał na mnie z uwagą, jakiej dawno nie czułam.

W porządku to znaczy jak? Nie jesteś zmęczona tym wszystkim?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Przez moment szukałam w głowie wymówki, ale nagle poczułam, że nie chcę udawać.

– Bywam zmęczona. Czasem bardzo – powiedziałam cicho. – W domu… wiesz, jest jak jest.

Nie dopytywał. Szedł dalej, słuchał, jakby moje słowa były czymś więcej niż zwykłą rozmową. Cisza, która zapadła, nie była krępująca.

– Samotność w małżeństwie to ciężka rzecz – odezwał się po chwili. – Znam to z autopsji.

Spojrzałam na niego zdumiona. Nigdy nie mówił o swoim życiu prywatnym, o tym, jak mu było z żoną. Czułam, że otwiera drzwi, które do tej pory trzymał zamknięte.

– Najgorsze jest to, że przestaje się mówić – dodał. – A potem już nawet nie wiadomo, od czego zacząć.

Zatrzymałam się, oparłam rękę o mokry pień i odetchnęłam głęboko.

– Właśnie tak się czuję. Jakby słowa ugrzęzły mi w gardle.

Andrzej nie próbował mnie pocieszać ani radzić. Po prostu skinął głową, jakby chciał powiedzieć: rozumiem. To wystarczyło, żeby poczuć ulgę, jakiej nie doświadczałam od dawna.

– Mów, jeśli chcesz – powiedział tylko. – Ja posłucham.

I szliśmy dalej, a las stawał się coraz bardziej moim sprzymierzeńcem. Czułam, że po raz pierwszy od dawna ktoś naprawdę mnie słyszy.

To nie był zwykły dotyk

Ścieżka wiodła coraz głębiej, drzewa gęstniały, a powietrze pachniało mokrymi liśćmi i igliwiem. Czułam się lżejsza z każdym krokiem, jakbym zostawiała za sobą wszystko to, co mnie przytłaczało. Andrzej co jakiś czas nachylał się, żeby podnieść grzyba, ale bardziej niż na zbiorach skupiał się na rozmowie.

– Wiesz, ja zawsze lubiłem chodzić do lasu z synem – powiedział. – Ale od kiedy dorósł, nigdy nie ma dla mnie czasu.

Słowa zabrzmiały jak echo mojego życia. Zamiast odpowiedzieć, tylko spojrzałam na niego uważniej. Miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że łatwiej było mówić.

– A ja marzyłam, żeby z mężem spędzać takie chwile – wyrwało mi się nagle. – Nawet nie chodzi o grzyby. Po prostu być razem.

– I co się stało? – spytał spokojnie.

Praca. Zawsze coś ważniejszego. Telefon, komputer, wyjazdy. Z czasem przestałam pytać, czy znajdzie czas.

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale był gorzki. Andrzej milczał, pozwalając mi mówić dalej.

– Wiesz, najgorsze jest to, że kiedy on w końcu jest w domu, to i tak go nie ma. Siedzi w swoim świecie. A ja… ja siedzę w swoim.

Andrzej westchnął, a potem się zaśmiał – lekko, bez kpiny.

– Brzmi znajomo. Życie w jednym domu, a jakby w dwóch różnych światach.

I nagle ta rozmowa, tak szczera i prosta, przyniosła mi ulgę. Śmialiśmy się z drobiazgów – z krzywego kapelusza grzyba, z mojej nieporadności przy stromym zboczu, kiedy się poślizgnęłam.

– Trzymaj się mocno, nie chcę, żebyś spadła – powiedział, podając mi rękę.

Dotknęłam jego dłoni i poczułam dziwne ciepło, które przeszyło mnie na wskroś. Powinnam puścić ją od razu, a jednak nie chciałam. Stałam przez chwilę, trzymając się kurczowo, jakby to była jedyna kotwica.

– Dziękuję – wyszeptałam, zbyt nerwowo. – Przez chwilę myślałam, że się przewrócę.

– Każdemu się zdarza – odpowiedział łagodnie, ale nie cofnął ręki od razu.

Ten moment trwał sekundę, może dwie, a jednak w mojej pamięci zapisał się jak coś, czego nie powinnam czuć. Kiedy w końcu ruszyliśmy dalej, miałam wrażenie, że już nic nie będzie takie samo.

Co to za wyznanie?!

Usiedliśmy na powalonym pniu, żeby odpocząć. Liście szeleściły pod stopami, a gdzieś w oddali kukała kukułka, choć jesień już dawno powinna ją uciszyć. Andrzej wyjął z plecaka termos i nalał mi herbaty. Złapałam kubek w dłonie, żeby ogrzać palce, choć w środku nie było mi zimno.

– Powiedz mi szczerze – odezwał się. – Jesteś szczęśliwa?

Pytanie mnie zaskoczyło. Zawahałam się, ale poczułam, że nie mogę znów uciekać w półprawdy.

Nie wiem – odpowiedziałam. – Może kiedyś byłam. Teraz… teraz czuję się jak mebel, który stoi w rogu. Niby potrzebny, ale nikt na niego nie patrzy.

Andrzej spuścił wzrok, chwilę milczał, a potem cicho powiedział:

– Widziałem, jak Paweł cię traktuje. Zawsze liczyłem, że w końcu się ocknie, że dostrzeże, kogo ma przy sobie.

Patrzyłam na niego, zaskoczona jego szczerością. Nikt jeszcze nie wypowiedział tego na głos.

– To nie jest takie proste – wyszeptałam. – Nie chcę od niego cudów. Chciałabym, żeby po prostu ze mną był.

– Ty zasługujesz na coś więcej niż obojętność – powiedział stanowczo. – Jesteś wartościowa. I piękna.

Serce zabiło mi mocniej. Odwróciłam wzrok, wbijając oczy w mech pod nogami. Słowa, które wypowiedział, brzmiały jak wyznanie. Czułam, jak cisza między nami gęstnieje, jak wisi nad nami coś, czego żadne z nas nie odważy się nazwać.

– Nie mów tak – szepnęłam, choć wcale nie chciałam, żeby przestał. – To chyba za daleko.

– Może – przyznał spokojnie. – Ale jest prawdziwe.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na jego dłoń, która leżała obok mojej, wystarczyłby drobny ruch, żeby je złączyć. Drżałam od środka, rozdarta między pragnieniem a rozsądkiem. W końcu wstałam gwałtownie.

– Chodźmy. Robi się późno.

On też wstał, ale zanim ruszyliśmy, spojrzał na mnie uważnie. W tym spojrzeniu było więcej, niż chciałam znieść. Ruszyliśmy w drogę powrotną, każde pogrążone w swoich myślach, świadome, że w tym lesie wydarzyło się coś, czego już nie da się cofnąć.

Te słowa pasowałyby na motto naszego małżeństwa

Kiedy wróciłam do domu, w powietrzu unosił się zapach kawy i kurz od niedokończonego remontu. Paweł siedział przy stole, wpatrzony w ekran laptopa. Nie podniósł nawet głowy, kiedy weszłam.

– Były grzyby? – zapytał po chwili, nie odrywając wzroku od klawiatury.

– Były – odpowiedziałam krótko.

– Dużo?

– Wystarczająco.

To była cała nasza rozmowa. Ani jednego pytania o to, jak się czułam, czy było mi dobrze. Ani jednej próby zainteresowania się mną. Poczułam, że cała ciepła energia, którą niosłam jeszcze z lasu, rozbija się o jego obojętność jak fala o beton.

Wzięłam koszyk i odniosłam go do kuchni. Grzyby pachniały świeżością, ale dla mnie były tylko przypomnieniem tego, co się wydarzyło. Las przestał być zwykłym lasem. Stał się miejscem, gdzie ktoś zobaczył mnie naprawdę. Andrzej nie był już tylko teściem.

Zaparzyłam herbatę i usiadłam w salonie. Paweł wciąż stukał w klawiaturę. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, kiedy przestałam czuć, że jest mi bliski. Czy to przyszło nagle, czy rozlewało się po mnie latami jak powolna trucizna?

– Kolację chcesz? – spytałam po dłuższej chwili.

– Nie, coś zamówię – rzucił. – Nie przejmuj się.

Nie przejmuj się. Te słowa pasowałyby na motto naszego małżeństwa. Westchnęłam i odwróciłam wzrok. W środku czułam pustkę, a zaraz obok tęsknotę, której bałam się nazwać.

Spojrzenia i gesty przy rodzinnym obiedzie

Kolejne spotkanie rodzinne miało miejsce u nas, przy niedzielnym obiedzie. Stół uginał się pod talerzami, dzieci biegały po salonie, a ja starałam się wyglądać na zajętą, żeby nie przyciągać niczyjej uwagi. Paweł, jak zwykle, był gdzieś obok – obecny ciałem, nie duchem.

Andrzej siedział naprzeciwko mnie. Rozmawiał z wnukiem o szkole, śmiał się z jego żartów, ale co jakiś czas nasze spojrzenia spotykały się nad półmiskiem z ziemniakami czy karafką soku. Trwało to ułamek sekundy, a jednak czułam, że w tych spojrzeniach kryje się wszystko, czego nie wypowiedzieliśmy w lesie.

– Możesz podać sól? – zapytał zwyczajnym tonem.

– Proszę – odpowiedziałam, przesuwając mu naczynie. Nasze palce musnęły się lekko. Tyle wystarczyło, by serce zaczęło bić szybciej.

Starałam się nie patrzeć na niego zbyt często. Każdy gest wydawał się mieć drugie dno. Kiedy odsunął krzesło, by przepuścić dziecko, kiedy nalał mi wody do szklanki, kiedy zapytał, czy zrobiłam sama ciasto. Wszystko brzmiało inaczej, jakby każde słowo było znakiem.

Wieczorem, kiedy goście zaczęli się zbierać, podszedł do mnie w kuchni, gdzie chowałam talerze do szafki.

– Było pyszne – powiedział cicho. – Dziękuję.

– Cieszę się, że smakowało – odpowiedziałam, ale mój głos zadrżał.

Na moment zapadła cisza. Stał tuż obok, tak blisko, że czułam zapach lasu, który jakby nadal w nim tkwił. Potem odsunął się i wyszedł, jakby nic się nie wydarzyło.

Zostałam sama, wpatrzona w pustą kuchnię, z pytaniem, które paliło mnie od środka: czy zdradza się dopiero wtedy, gdy przekroczy się granicę, czy już wtedy, gdy się jej pragnie?

Tamte spojrzenia, te drobne dotknięcia, których nikt poza nami nie zauważał, zaczęły żyć we mnie. Wracałam do nich wieczorami, kiedy Paweł spał obok mnie.

Nie zrobiłam kroku dalej, a jednak czułam, że granica została już przekroczona – najpierw w lesie, potem w kuchni, a w końcu we mnie samej. Przy Andrzeju zobaczyłam siebie taką, jaką dawno chciałam być: ważną, dostrzeganą, kochającą.

Nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi. Może to tylko złudzenie, desperacka próba uciszenia samotności. A może początek nowego rozdziału. Czas pokaże.

Anna, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama