„Moja żona i matka kłócą się nawet o podgrzybki w lesie. Musiało dojść do tragedii na grzybobraniu, żeby coś zrozumiały”
„Ożeniłem się. Z Asią, spokojną, cichą, dobrą. Wiedziałem, że moje życie się zmieni, ale nie wiedziałem, że aż tak. Z czasem nasze wyprawy z mamą do lasu skończyły się. I to nie dlatego, że nie było czasu. Między nimi, mamą a Asią, wyrósł mur. Nie, nie było awantur. Było coś gorszego. Cisza”.

- Redakcja
Nie pamiętam, ile miałem lat, kiedy pierwszy raz poszedłem z mamą do lasu. Wiem tylko, że sięgałem jej do łokcia, a każde wyciągnięcie prawdziwka z ziemi wydawało mi się jak zdobycie skarbu. Las był naszym miejscem – jej i moim. Tata wtedy zwykle pracował, a my w milczeniu albo w śmiechu buszowaliśmy między mchem a paprociami. To były nasze rytuały, nasz język. Taki, którego nikt inny nie rozumiał. A potem... wszystko się zmieniło.
Ożeniłem się. Z Asią – spokojną, cichą, dobrą. I niby wiedziałem, że moje życie też się zmieni, ale nie spodziewałem się, że aż tak. Z czasem nasze wyprawy z mamą do lasu przestały się zdarzać. I to nie dlatego, że nie było czasu. Po prostu... nie było już tej przestrzeni. Między nimi – mamą a Asią – wyrósł mur. Nie, nie było awantur. Było coś gorszego. Cisza. Milcząca, napięta, tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
A ja stałem pośrodku. Jak idiota. Z kubkiem herbaty i uśmiechem mediatora. Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu i ani jedna nie potrafi powiedzieć drugiej „dzień dobry” bez zgrzytu w głosie. Ja tylko stoję między nimi i liczę minuty ciszy. Byłem zmęczony. Naprawdę zmęczony. Dlatego któregoś dnia rzuciłem:
– Może byśmy pojechali razem do lasu. Tak po prostu. Na grzyby.
Nie wiem, co mnie podkusiło. Może to był ostatni ratunek. Albo głupia nadzieja, że jeśli jest miejsce, które umie otwierać ludzi, to właśnie tam – między drzewami.
Chciałem, żeby było normalnie
Zaczęło się już rano, kiedy pakowaliśmy się do auta. Mama stała z koszykiem w dłoni, jakby od niechcenia, ale widziałem, że zlustrowała wzrokiem buty Asi. Asia z kolei nie powiedziała ani słowa, tylko wsunęła się na tylne siedzenie, chociaż obok mnie było wolne. Zatrzasnąłem bagażnik i udawałem, że nie zauważyłem niczego.
– Dobrze, że pogoda dopisała – rzuciłem wesoło, kiedy włączyłem silnik.
– Mhm – mruknęła Asia, patrząc przez okno.
– Zawsze było sucho o tej porze – dodała mama, poprawiając pasek torby. Przez chwilę w aucie panowało takie napięcie, które czułem nawet przez szum klimatyzacji.
– Może nazbieramy dziś tyle, co kiedyś pod Skaryszewem, pamiętasz, mamo?
– Tam Asia z nami nie była. To były inne czasy – powiedziała mama beznamiętnie.
Nie odpowiedziałem. Czułem, że każda moja próba pogodzenia ich jest jak przeciąganie liny, w której obie strony udają, że wcale jej nie trzymają, ale z całych sił ciągną w swoją stronę. Kiedy dojechaliśmy do lasu, mama wysiadła pierwsza. Przeciągnęła się i spojrzała w górę, jakby sprawdzała, czy to ten sam las, co dawniej.
– Idę w lewo, tam zawsze były kozaki – rzuciła.
– Ja pójdę w tamtą stronę – powiedziała Asia i nie czekając, zaczęła iść między drzewa.
Zostałem sam, z dwoma termosami i trzema koszykami. Poszedłem za mamą, ale po chwili odbiłem w bok. Nie chciałem wybierać. Szedłem między drzewami i próbowałem przypomnieć sobie, jak to było kiedyś. Mama mówiła wtedy do mnie dużo, o wszystkim. A dziś, mimo że byliśmy razem, każdy z nas był osobno. Szuranie liści pod butami, wiatr w gałęziach – to wszystko powinno było mnie uspokajać, ale czułem się, jakbym chodził po cienkim lodzie.
Cisza między nimi nie była przypadkiem. To była decyzja. Duma. Rezerwa. Dwie kobiety, które kochałem najbardziej na świecie i które najwyraźniej nie potrafiły znaleźć wspólnego języka. Przystanąłem przy starym dębie, schyliłem się po podgrzybka i westchnąłem. To nie miało być takie trudne. Chciałem tylko, żeby było normalnie. Jak dawniej. Zrobiło się południe, słońce przebiło się przez liście, a ja miałem zaledwie kilka grzybów w koszyku. Usłyszałem jakieś gałęzie trzeszczące w oddali. Pomyślałem, że może któraś z nich wraca. Albo się zgubiła. Albo w końcu chcą ze sobą porozmawiać. Ruszyłem w tamtym kierunku, z duszą na ramieniu.
Nie znały się nawzajem
Znalazłem je szybciej, niż się spodziewałem. Mama siedziała na grubym pniu, lekko pochylona, trzymała się za kolano. Asia stała obok, zgięta, jakby miała zaraz wstać, a może właśnie usiadła. Żadna mnie nie zauważyła, więc cofnąłem się pół kroku i stanąłem za drzewem. Nie dlatego, że chciałem podsłuchiwać. Po prostu nie chciałem im przeszkadzać.
– Chyba mnie wzięło kolano – powiedziała mama, pocierając palcami miejsce pod rzepką. Jej głos był cichszy niż zwykle.
– Na to wygląda – odpowiedziała Asia bez emocji, ale też bez chłodu. W jej głosie było coś, czego wcześniej nie słyszałem.
Siedziały w ciszy. Tylko raz mama sięgnęła do koszyka i wyciągnęła małą butelkę z wodą. Podała Asi. Asia napiła się, potem podała ją z powrotem.
– Nie musiałaś... ale dzięki – powiedziała mama, patrząc gdzieś na mech pod nogami.
– Wiem. Ale jednak – odpowiedziała Asia, również nie patrząc w jej stronę.
Nie było między nimi uśmiechu, objęcia ani wielkiego pojednania. Ale nie o to mi chodziło. W tym prostym geście – podaniu wody, pomocy przy wstawaniu – było więcej niż we wszystkich świątecznych kolędach, które wspólnie przemilczeliśmy przy stole. Patrzyłem na nie jak na kogoś obcego. Bo przez te wszystkie lata chyba naprawdę nie znały się nawzajem. Każda miała swoje wyobrażenie drugiej – mama widziała w Asi chłód i dystans, a Asia w mamie szorstkość i brak delikatności. Ale teraz... teraz siedziały obok siebie jak dwie kobiety, które coś przeżyły. I może nie muszą o tym mówić, żeby wiedzieć. Odwróciłem się i odszedłem kawałek dalej, zanim mnie zauważyły. Zacząłem zbierać grzyby. Zwykłe, szare maślaki, które rosły tuż obok siebie. Tak blisko, że aż się stykały kapeluszami.
Coś ruszyło z miejsca
Do domu wracaliśmy przyciszeni. Jakby las nas zmęczył bardziej niż zwykle. Mama trzymała nogę wyprostowaną, z twarzy nie schodził jej lekki grymas, chociaż milczała. Asia prowadziła. Nie nalegała, nie komentowała, nie rozmawiała. Po prostu jechała. Ja siedziałem z tyłu i patrzyłem przez okno, jak światło zachodzącego słońca rozlewa się po polach. Myślałem o tym, jak bardzo nie rozumiem kobiet, nawet tych, z którymi spędzam życie.
Zatrzymaliśmy się pod domem. Mama wysiadła powoli, z wyraźnym trudem. Asia pomogła jej wyjąć koszyk z bagażnika. Wzięła też swój. Ja zamknąłem auto i ruszyłem za nimi. W kuchni zapachniało igliwiem, jak zawsze po takich wyprawach. Koszyki wylądowały na stole. Grzyby trzeba było przebrać i oczyścić. Zacząłem to robić, mama usiadła obok mnie. Z początku nie mówiła nic. Przekładała grzyby z jednej strony koszyka na drugą. Patrzyłem na jej dłonie – silne, zgrubiałe, ale teraz dziwnie spokojne. W pewnym momencie położyła mi dłoń na ramieniu. To nie był jej zwyczaj. Zawsze była bardziej z tych, co działają niż dotykają. Spojrzałem na nią.
– Twoja żona zna się na borowikach. I na ludziach – powiedziała, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mama nigdy nie komplementowała Asi. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby coś takiego przeszło jej przez gardło. Przełknąłem ślinę.
– Mamo?
– Przepraszam. Ciebie. I ją. Chyba zbyt długo żyłam przeszłością – powiedziała cicho, bez zbędnego dramatyzmu. Potem wstała i poszła po czajnik.
Zostałem sam przy stole, wśród grzybów. Patrzyłem na nie i czułem coś, co trudno było nazwać. Może ulga. Może niepokój. Wiedziałem tylko jedno – coś się przesunęło. Nie runęło. Ale ruszyło z miejsca. Kiedy między dwiema kobietami, które tyle dzieli, pojawia się pierwsze zrozumienie, to jest jak ogień w piecu po długiej zimie. Trzeba go pilnować. Dokładać drewna. Inaczej zgaśnie.
Rozmowa przy herbacie
Zostawiłem je same. W kuchni było ciepło, czajnik syczał, a przez uchylone okno wpadało chłodne powietrze. Usiadłem w salonie, niby coś przeglądałem w telefonie, ale tak naprawdę nasłuchiwałem. Nie podsłuchiwałem. Po prostu chciałem wiedzieć, czy coś się dzieje. Czy będzie ciąg dalszy. Najpierw było słychać tylko dźwięki – porcelana, cukiernica, łyżeczka. Potem głosy. Niewyraźne, ciche. Powiedzieli coś do siebie. Na tyle spokojnie, że się nie zerwałem. Na tyle cicho, że wciąż musiałem tylko słuchać, nie wtrącać się.
– Chyba byłam dla ciebie za surowa – usłyszałem głos mamy.
– Niełatwo być żoną czyjegoś syna – odpowiedziała Asia.
Zamilkły. W kuchni coś się poruszyło, pewnie jedna z nich sięgnęła po ciastka. Albo dolała wody do herbaty.
– I niełatwo oddać syna komuś innemu – dodała po chwili mama. Powiedziała to spokojnie. Nie z wyrzutem, nie z pretensją. Raczej z bólem, który wreszcie nazwała.
– Nie chciałam go zabierać. Tylko dzielić – powiedziała Asia. Słyszałem ten jej głos wiele razy, ale wtedy po raz pierwszy był inny. Nie wycofany, nie chłodny. Taki... zwyczajny. Prawdziwy.
Znowu zamilkły. Ten rodzaj ciszy był zupełnie inny niż wcześniej.
– Dziękuję, że mi dzisiaj pomogłaś – powiedziała mama.
– Nie robiłam tego dla ciebie. Ale może trochę... też – odpowiedziała Asia.
Nie mogłem się ruszyć. Siedziałem z rękami splecionymi na kolanach i czekałem, aż zrobią sobie herbatę do końca, zjedzą, porozmawiają, pójdą spać, wyjdą z kuchni, cokolwiek. Nie chciałem niczego zepsuć. Nie było moim zadaniem prowadzić ich za rękę. Wystarczyło, że w końcu się usłyszały.
Czułem spokój i napięcie
Jesienne słońce wpadało przez okno, malując na ścianie plamy światła. Siedziałem przy stole z kubkiem herbaty, której już nie chciało mi się pić. Asia krzątała się w łazience, mama w swoim pokoju przeglądała gazetę, ale wiedziałem, że żadna z nich nie była już tam, gdzie była rano. Coś się przesunęło. Może nie wiele, ale wystarczająco, by zauważyć różnicę.
Patrzyłem na drzewa za oknem. Ich liście drżały lekko na wietrze, jakby chciały coś powiedzieć. Czułem w sobie coś dziwnego – spokój i napięcie jednocześnie. Ulgę, że pierwszy krok został zrobiony. I niepokój, bo wiedziałem, jak łatwo można się cofnąć. Jak szybko można znów wrócić do ciszy, która boli bardziej niż krzyk.
Tego wieczoru nikt nie wspominał o lesie. Ani o grzybach. Nie trzeba było. Las zrobił swoje. Nie przez to, że dał nam pełne koszyki. Tylko przez to, że zmusił do bycia razem. Bez ścian, bez telefonów, bez wymówek. W tej pustce, gdzie jedyne, co słychać, to liście pod butami i trzask gałęzi, obie zobaczyły się inaczej. Nie jestem naiwny. Nie myślę, że od dziś będą się spotykać na kawę i wspólnie piec ciasta. Ale może następnym razem, gdy się spotkają, mama nie zapyta o pogodę z takim lodem w głosie, a Asia odpowie bez tego swojego chłodnego dystansu. Może się przywitają jak ludzie. To już byłby cud. Las zawsze był dla mnie miejscem spokoju. I dziś znów nim był, ale nie przez grzyby. Przez to, że wśród ciszy moje dwie najważniejsze osoby w końcu się usłyszały.
Paweł, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z naszego wspólnego konta zaczęły znikać drobne kwoty. Gdy zabrakło na czynsz, żona zdradziła mi swój sekret”
- „Po rozwodzie mąż zostawił mi dziecko i puste konto. Gdy stanęłam na nogi, nagle chciał zgrywać miłego tatusia”
- „Od lat grałam idealną córkę, ale miałam ochotę krzyczeć. Za maską grzecznej dziewczynki ukrywałam brzydkie tajemnice”